Metallica, Slayer, Megadeth Veltins Arena, Gelsenkirchen - 02.07.2011
Decyzja o wyjeździe zapadła jakieś dwa tygodnie przed samym koncertem. Bilety co prawda dawno wykupione, ale udało się coś znaleźć na niemieckim Ebayu. Nie było problemu z transportem, do Gelsenkirchen wyprawę organizowała poznańska Wyjazdownia. Niestety, z niewiadomych przyczyn mieliśmy spore opóźnienie. Planowany przyjazd do Gelsenkirchen był na godzinę 16, jednak zajechaliśmy dopiero dwie godziny później (przy czym o godzinie 16:20 organizatorka zapewniała nas, że mamy "bardzo dobry timing", chociaż przed nami było jeszcze 150 km), co oznaczało utratę możliwości zobaczenia Anthrax wraz z Andreasem Kisserem, który tymczasowo zastępował Scotta Iana. Nie dane mi było także obejrzeć całego występu Megadeth, choć przed wejściem na Veltins Arena słychać było dźwięki "Wake Up Dead". Na teren koncertu wkroczyłem tuż przed rozpoczęciem "Head Crusher", czyli piosenki z nadal promowanego "Endgame" sprzed dwóch lat. Zdziwił mnie nieco brak utworów z nadchodzącego krążka, ale może uznali, że set typu "The Best Of" będzie najlepszym wyjściem. Rudy i spółka zagrali nam jeszcze "Rattlehead" oraz obowiązkowe "Symphony Of Destruction", "Peace Sells" oraz "Holy Wars... The Punishment Due". Był to dla mnie koncert wyjątkowo krótki (chociaż, jak się potem okazało, przegapiłem jedynie cztery utwory), chociaż ten czas spędzony z ekipą Mustaine'a z pewnością był przyjemny. Przekonałem się po raz kolejny, że muszę ich zobaczyć w jakichś korzystniejszych warunkach, tj. gdy to oni będą headlinerem. Może powtórka Metalmanii z 2008 r.?
Jak już się przyjęło, jako trzeci podczas koncertu "The Big Four" wystąpił Slayer. Z taśmy poleciało intro do "World Painted Blood" i panowie zaczęli. Niestety, jeden z nich zbyt wcześnie. Tom Araya, bo o nim mowa, wszedł z początkowymi wersami za szybko, przez co wprowadził małe zamieszanie i ominął sporo tekstu, dopiero od refrenu udało mu się przywrócić utwór na właściwe tory. Zaskoczeniem dla mnie był udział Gary'ego Holta w tym koncercie. Byłem świadom, że zastępował on wcześniej Jeffa Hannemana, ale sądziłem, że ten ostatni zdążył już wrócić do zdrowia i wyruszył z kolegami do Europy. Pozostaje mi jednak życzyć mu szybkiego powrotu do zdrowia, bo choć Gary Holt jest genialnym gitarzystą, to jego miejsce jest w Exodus. Wracając do samego koncertu, zagrali jeszcze dwie piosenki z wydanego w 2009 r. "World Painted Blood" - "Hate Worldwide" oraz "Snuff". Poza tym setlista składała się z klasyków, to jest zagrany jako trzeci "War Ensemble", jeden z moich ulubieńców "Postmortem", "South Of Heaven" (niestety znów z puszczonym z taśmy intrem), kolejny reprezentant "Seasons In The Abyss" - "Dead Skin Mask" oraz chyba największy hit ery z Paulem Bostaphem za perkusją - "Disciple". Oprócz worka z klasykami Kalifornijczycy rzucili także "Black Magic", który dopiero w tym roku wrócił do ich set listy oraz "Stain Of Mind", który przez lata był przez Slayera zaniedbywany. Chociaż "Diabolus In Musica" nie należy do moich ulubionych płyt Zabójcy, cieszę się, że wplatają w swoje koncerty takie kawałki, gdyż może dzięki temu zapobiegną rutynie, która od jakiegoś czasu wkrada się na ich koncerty. Widowiska dopełnił obowiązkowy "Angel Of Death". Był to naprawdę niezły koncert, ale w tym przypadku mam ten sam problem, co z Megadeth - widziałem ich tylko na dużych festiwalach, gdzie nie byli w stanie zagrać pełnego koncertu. Dlatego również Slayera muszę dorwać w jakiejś mniejszej placówce, gdzie nie będzie żadnych przypadkowych widzów.
Niestety, raczej nie ma szans na to, aby zobaczyć kolejny zespół na jakimś mniejszym obiekcie. Metallica od lat wypełnia stadiony i trudno znaleźć ich koncert, na którym liczba widzów nie byłaby liczona w dziesiątkach tysięcy. Zresztą wystarczyło się rozejrzeć po stadionie - zapełniony do ostatniego miejsca. Był to chyba największy koncert, w jakim kiedykolwiek uczestniczyłem. Jednak nie tylko z tego powodu był on wyjątkowy. Amerykanie kompletnie zaskoczyli mnie set listą. Co prawda zaczęło się tradycyjnie, czyli od "The Ecstasy Of Gold" autorstwa Ennio Morricone, natomiast zaraz po nim zabrzmiało
"Hit The Lights"! Szczerze mówiąc nie poznałem go od razu, gdyż myślałem, że jego pierwsze dźwięki to jakiś wstęp do "Creeping Death", które od wielu lat otwierało koncerty Czterech Jeźdźców. Gdy jednak wszedł riff, nie było wątpliwości, co to za utwór. Już wtedy na mojej twarzy zagościł ogromny uśmiech i pomyślałem, że to będzie naprawdę fantastyczny koncert. Zresztą jak tu narzekać, gdy leci klasyk za klasykiem. Jako drugi zagrali "Master Of Puppets" (środkowa część tego utworu już chyba zawsze będzie mi się kojarzyć z filmem dokumentalnym Sama Dunna "Metal: A Headbanger's Journey"). Potem niemała niespodzianka, której na imię "The Shortest Straw". Uświadomiła mi ona, że koniecznie muszę wrócić do "...And Justice For All" (co też po powrocie uczyniłem). Jednak jeżeli "The Shortest Straw" to niespodzianka, to jak nazwać następujący po nim "Seek & Destroy"? Nie chodzi oczywiście o samą jego obecność, bo to raczej nieuniknione, ale jego umiejscowienie w secie. Od wielu lat kończył przedstawienia zespołu. Na początku zabrzmiał jednak równie potężnie, wspomagany przez pirotechnikę. Po czterech petardach nastąpił moment wyciszenia (jedynie kilkadziesiąt sekund, ale zawsze coś) - "Welcome Home (Sanitarium)". Następnie jedyny reprezentant ery Load/Reload, "The Memory Remains" wzorowo odśpiewany przez zgromadzoną publikę. Panowie nie wciskali na siłę materiału z ostatniego longplaya, "Death Magnetic". Jego jedynym reprezentantem był "All Nightmare Long", który byłby lepszy gdyby został skrócony o kilka minut. Wstydu jednak nie przyniósł. Potem "Sad But True", znów zadedykowany pozostałym zespołom z Wielkiej Czwórki oraz nazwany najcięższym kawałkiem Metalliki... polemizowałbym.
Potem spełniło się jedno z moich koncertowych marzeń, mianowicie "Wherever I May Roam". Uwielbiam tę piosenkę i dziwiło mnie, że tak rzadko ją ostatnio grają. Tym bardziej, że była jednym z mocniejszych punktów całego show. Jednak to nie koniec niespodzianek. Gdy usłyszałem początek następnego kawałka, z moich ust wyrwało się "No Fucking Way!" (to tak, żeby wszyscy wokół mnie zrozumieli), no bo jak inaczej powitać "The Call Of Ktulu"? Jak dla mnie najlepszy instrumental Metalliki (tak, znam "Orion"), który wypadł rewelacyjnie. Powinni go grać jak najczęściej. Gdy skończyli grać, panowie zeszli ze sceny, a naszym oczom ukazał się pokaz fajerwerków. Kiedyś robiło to większe wrażenie, ale to tylko moja opinia. Wbrew pozorom, tutaj obyło się bez zaskoczenia - "One". Jak to jest, że to starocie, pomimo upływu lat, nadal brzmią na koncertach najlepiej? I dlaczego tak samo jest praktycznie z każdym zespołem? Co prawda nie ma co się spodziewać rewelacji po ich nowym materiale (nagrywanym z Lou Reedem), ale na koncertach trzymają się klasyki i chwała im za to. "For Whom The Bell Tolls", "Blackened", "Fade To Black" oraz "Enter Sandman" dopełniły podstawowego seta. Jednak panowie nie zniknęli na długo. Mało tego - wrócili z członkami Anthrax oraz Megadeth (Slayer nie pojawił się, gdyż załoga musiała zdążyć na samolot). Wszyscy spodziewali się "Am I Evil?" z repertuaru Diamond Head. Było blisko. "Helpless", również Diamond Head. Szczerze mówiąc nie za bardzo wsłuchiwałem się w piosenkę, w tym czasie obserwowałem muzyków. Świetny widok, widzieć te wszystkie legendy grające wspólnie. Gdy piosenka się skończyła, muzycy podziękowali fanom i po serii niekończących się uścisków Metallica zagrała dla nas jeszcze dwie piosenki. Pierwsza to "Battery", które zagrane zostało bez intra. W sumie lepiej, takie uderzenie z zaskoczenia. Na samym końcu James przekomarzał się z publiką, każąc im zgadywać, jakim kawałkiem zakończą spektakl. Potwierdziła się zasada, że w przyrodzie nic nie ginie, i poleciał "Creeping Death".
Był to mój trzeci raz z Metalliką i choć najmilej wspominam chorzowski występ w maju 2008 r., to muszę przyznać, że tym razem panowie naprawdę zrobili mi nie lada niespodziankę. Warto było się tłuc przez całe Niemcy, żeby znów zobaczyć ich w akcji.
|