Trans-Siberian Orchestra


Trans-Siberian Orchestra
Heineken Music Hall, Amsterdam - 26.03.2011


Zobaczyć Savatage na żywo - czy to obecnie możliwe? Nie bardzo, zespół od 9 lat nie zagrał koncertu... Zapalonym fanom pozostają zespoły powstałe na gruzach legendy z Tampy. Zwłaszcza Jon Oliva's Pain jest godny uwagi - większość kawałków w setlistach Jona pochodzi z repertuaru Savatage. Zak ze swoim Circle II Circle również na koncertach gra kilka utworów z tej epoki. Obie ekipy widziałem na żywo, ale niedosyt pozostał... Chciałoby się zobaczyć więcej niż jednego muzyka Savatage na scenie na raz... a tak się składa, że poza Jonem i Zakiem reszta występuje pod szyldem Trans-Siberian Orchestra (dalej zwane TSO). To akurat zespół nie powstały na gruzach poprzedniego, a utworzony już w 1996 r. i przez czas jakiś działający równolegle. Pomysł na jego powstanie zrodził się z kawałkiem "Christmas Eve (Sarajevo 12/24)" z albumu "Dead Winter Dead". Nagrano całą płytę w świątecznym klimacie, angażując wielu wokalistów i orkiestrę. Pomysł chwycił, cała świąteczna trylogia ujrzała światło dzienne, a TSO zyskało w USA ogromną popularność (o której Savatage nigdy nie śniło, nawet utwór "Christmas Eve / Sarajevo 12/24" wcześniej niezauważany, pod nowym szyldem stał się hitem). W końcu zespoły przestały koegzystować i na scenie pozostało tylko TSO, które zwyczajnie przynosiło znacznie większe zyski.

Oprócz świątecznej trylogii TSO wydało jeszcze 2 inne albumy - "Beethoven's Last Night" w 2000 r. oraz "Night Castle" w 2009. Skromnym zdaniem niżej podpisanego to właśnie one są najsilniejszymi pozycjami dyskografii, prezentując szalenie wysoki poziom. Gdy zatem usłyszałem o nowej trasie koncertowej, podczas której "Beethoven" ma być wykonany w całości, westchnąłem tylko i pomyślałem "szczęściarze". Na myśli mając oczywiście Amerykanów, bo przecież TSO nie występuje poza Ameryką... Jednak parę miesięcy później świat obiegła sensacyjna wiadomość. Na Jowisza, jakże się ucieszyłem, TSO w Europie! Do tego trasa również oparta na "Beethovenie" i najprawdopodobniej z Jonem Olivą na scenie (normalnie nie gra z nimi koncertów, tylko jest jednym z głównych twórców muzyki). Razem z Wielce Szanownym Kolegą Żelaznym, oraz Wielce Szanownym Kolegą Bulikiem (którzy na punkcie Savatage mają podobnego fioła, jak ja) postanowiliśmy, że tego nie możemy przegapić. Wybór miasta nastarczył nieco kłopotów, pod uwagę braliśmy Wiedeń, Berlin, Dusseldorf... w końcu padło na Amsterdam, który okazał się jedynym miastem w "okolicy", gdzie koncert wypadał w weekend. Zwerbowaliśmy jeszcze 3 znajomych (irq, Tomas, Mario) i pogodni, tudzież szczęśliwi zarezerwowaliśmy bilety. Co ciekawe, mimo, że do koncertu pozostało jeszcze wiele miesięcy, najlepsze miejscówki już wykupiono. Oliwy do ognia dolał Oliva... który powiadomił, że po występie TSO nastąpi mała reaktywacja Savatage - odegranie kilku kawałków. Miało to położyć kres wszystkim prośbą i groźbą kierowanym pod jego adresem, w których fani domagali się powrotu Savatage na scenę. Niestety, najpierw okazało się, że Zak nie jest w tym planie uwzględniony, następnie sam Jon również zrezygnował z udziału co oczywiście przekreśliło całą reaktywacje. Miał jednak ważny powód, choroba członka rodziny. Szkoda, że plan nie wypalił, ale ostatecznie kupiliśmy bilety jeszcze zanim pojawił się pomysł na reaktywację, więc jakoś przełknęliśmy tą smutną wiadomość.

W końcu nadszedł wyczekiwany weekend, w piątek polecieliśmy do Eindhoven, skąd pociągiem dotarliśmy do Amsterdamu. Koncert dopiero w sobotni wieczór, więc mieliśmy sporo czasu na zwiedzanie miasta. Operacja "Łap Krzysia" (Chrisa Caffery'ego, który przed koncertami również zwiedza miasta) zakończyła się niepowodzeniem, ale odbiliśmy to sobie później. By dotrzeć do Heineken Music Hall w której miał odbyć się występ trzeba było skorzystać z metra. Na miejscu nie było jeszcze zbyt tłoczno, ale z czasem pod halą zaczęli zbierać się ludzie. Rozbieżność wiekowa i ubiorowa dość spora... oprócz typowych metalowców byli też ludzie starsi nie zdradzający zainteresowań cięższymi dźwiękami - pewnie cześć z nich nie wiedziała w ogóle co za koncert się szykuje. Po otwarciu bram zajęliśmy nasze miejscówki. Dziwnie się czułem - koncert z miejscami siedzącymi to nie jest coś, do czego byłbym przyzwyczajony. No ale miejsc stojących nie było... do czasu, ale o tym później. Sala powoli się zapełniała, lecz 2 miejsca na prawo od nas pozostały puste. Nie omieszkaliśmy więc zając lepszych pozycji, dziwiąc się przy tym jak ktoś mógł zapłacić tyle kasy za bilet i nie przyjść.

Po chwili ciemności do naszych uszów dotarły dźwięki sonaty Księżycowej, scena została lekko oświecona błękitnym światłem i mogliśmy już zobaczyć naszych idoli. Ludzi, których muzyki słuchamy od wielu lat, a których do tej pory mogliśmy oglądać co najwyżej w Internecie czy we wkładkach bookletów. Teraz stoją przed nami wystrojeni w garnitury - Chris Caffery, Al Pitrelli, Johnny Lee Middleton i Jeff Plate - czyli "bogowie z Savatage". Poza nimi dwóch ludzi za klawiszami - Vitalij Kuprij i Mee Eun Kim, pierwszy skrzypek Roddy Chong i niewielka orkiestra na boku. Jeśli ktoś myślał, że będzie to koncert muzyki poważnej, to już po niecałej minucie musiał przeżyć spory zawód. Panowie pamiętają jeszcze jak się gra metal, a to nie odegranie słynnej sonaty tylko jej mały fragment wpleciony w intro "Overture". Dźwięk gitar elektrycznych wypełnia hale, na scenie orgia świateł z udziałem laserów. Potem uspokojenie.... fragment Ody do radości i znów eksplozja dźwięku. Uwielbiam to intro, zakończone jest chyba najbardziej obecnie kojarzonym fragmentem twórczości Beethovena z V Symfonii - po głośnym "tuu tuu tuu tuuuuuum" światła gasną a salę wypełniają oklaski.

I tu poznajemy mistrza ceremonii - czarnoskórego narratora z niesamowitym głosem, który wprowadza nas w historię zawartą na odgrywanym albumie (Bryan Hicks). Nie będę tu wgłębiał się w jej szczegóły, zainteresowani i tak pewnie dobrze ją znają. Dość powiedzieć, że głównymi bohaterami są Beethoven i jego wielka miłość Theresa, Mephistopheles, nieśmiertelna Fate i jej zdeformowany syn Twist. I tu wychodzi ta teatralność za którą tak kochamy Savatage, w przypadku Trans-Siberian Orchestra podniesiona do potęgi n-tej. Na scenie stoi Beethoven, grany przez znanego wokalistę i aktora Roba Evana. Stoi i... tyle. Bo na wirtualnym zegarze na scenie za moment wybije północ - to "Midnight", tutaj to Twist jest głównym bohaterem. Gra go Andrew Ross, charyzmatyczny wokalista mało znanego zespołu DareDevil Squadron. Krąży wokół Beethovena i z niesamowitą ekspresją wyśpiewuję swój tekst skierowany do kompozytora. "Midnight" płynnie przechodzi w "Fate", w którym nadal Twist "gra pierwsze skrzypce". "What Good This Deafness" - Beethoven postępuje krok do przodu, skupiają się na nim światła i wreszcie możemy usłyszeć TEN głos. Rob Evan na ostatniej płycie TSO wypadł genialnie, w roli Beethovena sprawdził się również znakomicie. Po krótkiej przemowie, znów Twist zaczyna wokół niego krążyć i wytyka mu błędy swoją złośliwą manierą. Lecz prawdziwie złośliwa istota dopiero ma się pojawić - narrator zapowiada nadejście Mephistophelesa, roszczącego sobie prawa do duszy kompozytora. Na płycie diabła grał Jon Oliva, zastanawiałem się, kogo dadzą w zastępstwo... w końcu ta rola jest wręcz stworzona dla Jona. Na scenie pojawił się sam Jeff Scott Soto - jakby ktoś nie wiedział, to poza ostatnią płytą TSO ma on na swoim koncie mnóstwo innych nagrań - większość kojarzy go pewnie ze starych płyt Y.J. Malmsteena i Axel Rudi Pella. W nowej roli sprawdził się dobrze, choć w samym utworze "Mephistopheles" utrzymanym w spokojnym klimacie nie pokazał jeszcze pełni swoich możliwości.

Pora na "What Is Eternal" - absolutnie genialny utwór, podczas którego Rob Evan spisał się na medal. Filozoficzny monolog w jego wykonaniu rozwalił w drobny mak, może nawet bardziej niż wersja albumowa Jody Ashwortha. Po tym niesamowitym muzycznym przeżyciu przyszedł czas, by zespół dostał pierwszy minusik. Dlaczego wywalono z setu "The Moment"?! Dlaczego zburzono misternie napisany koncept? Ten album to monolit, jeśli trasę firmuję się jego nazwą powinien być odegrany w całości, tak jak w USA. Żem się zdenerwował. Zamiast "The Moment" panowie zaserwowali nam "Mozart And Memories" z nowej płyty. Które oczywiście jest w rzeczywistości przedłużoną wersją "Mozart And Madness" z płyty Savatage "Dead Winter Dead". Tym razem dosłownie pierwsze skrzypce grał Azjata Roddy Chong, a poza nim niezwykle miło było zobaczyć muzyków Savatage wykonujących własny utwór. Po tym małym wybiegu nastąpił powrót do albumu właściwego. "Vienna" - czyli mała rólka młodego Beethovena, granego przez Johna Brinka. Po nim instrumentalny "Mozart / Figaro", gdzie ponownie Roddy Chong był główna postacią, latał po całej scenie ze swoimi skrzypcami. Oświetlenie szaleje, piękny laserowy show. W następnym utworze - "Dreams Of Candlelight" za mikrofonem stanęła Chloe Lowery, grająca Theresę. Wspaniały, emocjonalny występ, wrażenie potęgowały wyświetlane na scenie fragmenty filmu "Immortal Beloved" z Garym Oldmanem grającym Beethovena.

"Requiem (The Fifth)" , czyli instrumentalny kawałek oparty na V Symfonii - jeden z najlepszych momentów koncertu, wspaniałe wykonanie. Niestety po nim nastąpiło kolejne cięcie - z setu wyleciało "I'll Keep Your Secrets". Zagrali od razu "The Dark" i tu też otrzymali minusik. Rozumiem, że nie było Zacharego Stevensa wykonującego ten utwór na płycie, ale w zastępstwo mogli wziąć jakiegoś faceta, a nie Georgię Napolitano. Dobra wokalistka, ale tu nie pasowała. Al Pitrelli za to swoje partie gitarowe odegrał znakomicie. Po krótkim instrumentalu "Für Elise" przyszedł czas na ostatni występ Theresy - "After The Fall", bardziej energiczny kawałek od "Dreams Of Candlelight", świetna końcówka, podczas której dziewczyny potańczyły sobie na scenie. "A Last Illusion" wykonane doskonale, zespół szalał na scenie, zwłaszcza Roddy Chong i Chris Caffery w trakcie głównego motywu "Lotu trzmiela". Panowie rozkręcili też trochę publikę która zaczęła klaskać do taktu. Roddy skakał jak opętany na jednej nodze nie przestając przy tym grac na swych skrzypcach. Przez moment pozostali muzycy dołączają do szalejącego duetu. Później Chris "przybija żółwika" z Roddym i schodzi na dalszy plan, a miejsce przy boku skrzypka zajmuje Al Pitrelli i odgrywa solówkę. Na koniec świetny chóralny śpiew wszystkich dotychczasowych wokalistów. Po kolejnym przerywniku narratora za mikrofonie staje Rob Evan - oto "This Is Who You Are" - doskonały kawałek do wykonania którego nie można mieć zarzutów. Rob zwłaszcza pod koniec śpiewa z niesamowitą ekspresją, później panowie płynnie przechodzą do rewelacyjnego utworu instrumentalnego - "Beethoven".

A po nim największy minus. Jak można wywalić z setu najlepszy utwór na płycie?! OK, "najlepszy" to pojęcie względne, ale chyba większość zgodzi się, że "Mephistopheles' Return" to kompozycja genialna. Ale jej zabrakło... Po długim występie narratora zespół zagrał od razu "Misery" - a zatem na wokalu pan Soto jako diabeł. Tym razem ostrzej niż przy pierwszym spotkaniu, Mephistopheles wykrzykiwał swoje groźby przy akompaniamencie ciężkich gitar i ognia na scenie. Później ostatnia już rola Beethovena czyli kolejny wyborny utwór - "Who Is This Child". Rob Evan ponownie wyszedł z siebie, uwielbiam tego gościa. Ale to kto inny rozwalił na kawałki jeszcze bardziej...narrator. W większości jego teksty były opisowe, ale wcielał się też w różne role. Zazwyczaj nie było to nic nadzwyczajnego, jako Fate mówił delikatniej, jako Mephistopheles złowieszczo... zawsze jednak zachowując powagę. Lecz gdy przyszła kolej na rolę Twista zaskoczył kompletnie. Wcielił się w niego przekomicznie, nie przypuszczałbym, że może wydać z siebie taki śmieszny głos, śmiał się i przebierał nogami - mistrz. Ostatni kawałek z płyty - krótki "A Final Dream" zaśpiewała Georgia Napolitano. Jeszcze ostatnie słowa narratora opisującego zakończenie historii i nastąpił koniec właściwej części koncertu. Oklaski na stojąco trwały długo.

Później jakoś nie chciało nam się siadać... większości sali również. Pierwszym kawałkiem drugiej, dodatkowej części koncertu okazał się instrumentalny "Toccata - Carpimus Noctem" - utwór z "Night Castle", oparty na znanej kompozycji Jana Sebastiana Bacha. Energiczny kawałek i równie żywiołowe wykonanie. Później Al przedstawił pewną grubą rybę... Jednego z założycieli TSO oraz człowieka współpracującego z Savatage od czasu "Hall Of The Mountain King" - Paula O'Neilla. Zasiadł na stołku z gitarą akustyczną w ręku i zaczął grac "Sleep" z płyty "Edge Of Thorns". Na wokalu Kayla Reeves, więc znowu Zacharego próbuje zastąpić się kobietą... nie wyszło źle, ale zabrakło tego klimatu z oryginału. Później wykonała cover Beatlesów "Help!" już przy akompaniamencie reszty zespołu (Paul pozostał na scenie, ale już z gitarą elektryczną). Trzecim kawałkiem z jej udziałem był nowy utwór "The Child Unseen". Te 3 kompozycje mają się znaleźć w projekcie "Gutter Ballet"... Paul O'Neill planuje bowiem wskrzesić tę legendę, ale w bardziej bluesowym stylu.

Następny w kolejce był "The Mountain" z nowej płyty TSO czyli przeróbka savatage'owego "Prelude To Madness", które z kolei oparte jest na kompozycji Griega "In The Hall Of The Mountain King". Później na scenę ponownie wyszedł Jeff Scott Soto, ale już nie jako diabeł, a porucznik William Crozier - "Another Way You Can Die", czyli jedna z najlepszych kompozycji z "Night Castle". I najbardziej metalowa, kilka osób nie spodziewających się widocznie podobnego widowiska opuszczało już salę. Ja myślałem bardziej o podejściu pod scenę i prawidłowym uczestnictwie w tym gitarowym szaleństwie. Ale cóż, trochę siara, wszyscy na miejscach (prawie, bo na stojąco), do tego ochrona w przejściach (przynajmniej nie jakiś goryl, a pani siedząca na krześle). Nadal "Night Castle" - bonusowa "Carmina Burana", czyli "teesowa" wersja kompozycji Carla Orffa. Podniosły utwór z chóralnym śpiewem. Podczas niego spostrzegłem, że pod sceną jednak ktoś szaleje! Nie zastanawiając się długo razem z Żelaznym idziemy dołączyć do niewielkiej, wesołej gromadki. Pani z ochrony nie robi problemów i po chwili jesteśmy pod samą sceną. W pierwszym rzędzie, bo drugiego nie było. Po "Carminie" głos zabiera mistrz ceremonii Al Pitrelli i obwieszcza publiczności, że dziś jest bardzo ważna data - rocznica śmierci Beethovena oraz.urodziny Jeffa Plate'a.

Później rozległy się pierwsze dźwięki "Chance" - kultowego utworu Savatage. Na wokalu Andrew Ross. Teraz to już był zwykły metalowy koncert i to jaki. Andrew i Chris szaleli na scenie, zachęcając publikę do aktywnego uczestnictwa. Nam nie trzeba było powtarzać, zdzieraliśmy gardła i headbangowaliśmy niczym na koncercie thrashowym. Andrew znakomicie zastąpił Zaka, zaśpiewał bardzo dobrze i wręcz tryskał energią. Ale mimo to moja uwaga była skupiona na pewnym rewelacyjnym gitarzyście stojącym tuż przede mną. To niesamowite oglądać Chrisa Caffery'ego w akcji z tak bliskiej odległości. Na scenie było dość ludzi by sprawnie wykonać wielopunktowe wokale, po których przyszedł czas na wielkie zakończenie - "Nothing but this CHANCE! CHANCE! CHANCE! CHANCE!" Żar z ognia buchającego na scenie bił w twarz, wszyscy śpiewali jak głośno tylko mogli. Powiem tak, wykonanie tego kawałka to jedno z najwspanialszych koncertowych doświadczeń jakie przeżyłem. Nie tylko ja... Bulik powiedział później, że miał łzy w oczach. Chwilkę później głos zabrał Al i przedstawiał wchodzących kolejno na środek sceny mużyków. Gdy wszyscy się zebrali, wykonali wspólny ukłon i odeszli przy głośnych okrzykach i oklaskach. Członkowie Savatage podawali nam jeszcze ręce i rzucali trofea (udało się trochę złapać).

Po koncercie zostaliśmy jeszcze na terenie hali, bo miała się odbyć sesja autografów. Pozostała kwestia na czym je zbierać. Bulik miał już świeżo zakupiony winyl "Night Castle", Żelazny równie świeżą wersję CD, ja nie miałem za bardzo czego kupić. Winyle mnie nie interesowały, a CD miałem już na półce. Z pomocą przyszedł ładnie wydany tour book. Czekając pośpiewywaliśmy sobie tradycyjnie "Believe", tym razem w przeciwieństwie do większości innych przypadków ludzie nie patrzeli na nas dziwnie. Ba, jedna kobieta nawet się dołączyła. Na chwilę wśród zwykłych śmiertelników pojawił się Jeff, ucięliśmy sobie z nim małą pogawędkę, zapowiedział, że podpisywanie już wkrótce.

Muzycy zasiedli wzdłuż długiego stołu do którego ustawiła się spora kolejka. Gorączkowo oczekiwaliśmy momentu gdy to my do niego podejdziemy. Ustawienia aparatu, plan działania, lista gróźb na wypadek jakby zdjęcia nie wyszły, etc. Wreszcie nasza kolej. Jeff i Johnny siedzą przy początku, dajemy im rzeczy do podpisu, na pogawędki i zdjęcia nie ma za bardzo czasu bo chętnych nadal dużo. Zbieramy autografy od kolejnych muzyków (a byli wszyscy oprócz Paula O'Neilla) aż w końcu zbliżamy się do Krzysia...tj. Chrisa Caffery'ego. Z nim po prostu musieliśmy zrobić sobie zdjęcia, co też na szybko uczyniliśmy. Ale było nam mało, robimy kółko i wracamy na początek stołu, ludzi już mniej, muzycy powoli się zbierają. Teraz udało się na dłużej pogadać z Jeffem i Johnnym i porobić fotki. Przy drugiej części stołu Chris już wstał. Kilka naszych gorączkowych komentarzy: "Idzie w naszą stronę!", "Nie, zawraca", "Tam, Krzyś - łapać go!". Po udanym polowaniu my również powoli się zbieraliśmy. Trafiliśmy jeszcze raz na Jeffa, z którym zamieniliśmy ostatnie słowa. A potem już tylko czas na metro i na długi spacer do hostelu.

Cóż mogę dodać, było to jedne z moich najwspanialszych muzycznych przeżyć. Licząc występy narratora blisko 3 godziny rewelacyjnego widowiska. Warto było wybrać się tak daleko i niemało zapłacić. Szkoda jedynie, że zapowiadany chwilowy reunion Savatage nie doszedł do skutku. Jeśli jednak kiedyś dojdzie, na pewno nas na nim nie zabraknie. Podobnie jak na kolejnej trasie TSO w Europie, Jona i jego Pain, czy Zaka i jego Circle II Circle. Still the orchestra plays...

Setlista:

Overture
Midnight
Fate
What Good This Deafness
Mephistopheles
What Is Eternal
Mozart And Memories
Vienna
Mozart / Figaro
The Dreams Of Candlelight
Requiem (The Fifth)
The Dark
Für Elise
After The Fall
A Last Illusion
This Is Who You Are
Beethoven
Misery
Who Is This Child
A Final Dream

Toccata - Carpimus Noctem
The Mountain
Sleep
Help!
The Child Unseen
Another Way You Can Die
Carmina Burana
Chance


PS. Kilka swoich zdjęć wrzuciłem na forum MetalSide.



Autor: Ramza

Data dodania: 26.06.2011 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!