Silesian Massacre vol. 2


"Silesian Massacre Festival vol. 2" - Death Angel, Hirax i inni
Mega Club, Katowice - 04.02.2011


Silesian Massacre vol. 2 mogła wydawać się pechową imprezą. Trzy dni przed padła wiadomość o chorobie gitarzysty Sodom, Bernemanna. Oznaczało to, że Niemcy nie będą mogli wystąpić w Katowicach. Wiele osób przez to zrezygnowało z udziały w imprezie, której headlinerem mimowolnie został amerykański Death Angel. A niesłusznie, bo okazało się, że festiwal okazał się zaskakująco dobry (mimo organizacyjnego zamieszania, o którym później) i szczerze mówiąc ani trochę nie brakowało mi tam Sodom.

Do klubu weszliśmy ok. 18, w trakcie występu thrashersów z Krakowskiego Retribution. Niespecjalnie przejmowałem się ich koncertem, przeglądając w tym czasie stosy płyt. Po nich na scenę weszli Słowacy z Majster Kat. Był to pierwszy zespół, który mnie tego dnia interesował. Przywitali nas świetnym (chociaż nieco przydługim) intro. Następnie zagrali kawałki z wydanego 4 lata temu longplaya "Svata Zvrhlost", a były to m.in. "Kat", "Pod gilotinou" czy "Smutny odkaz", który został zdecydowanie najcieplej przyjęty. Sama muzyka była naprawdę dobra, chociaż show było nieco zbyt statyczne. Dwaj gitarzyści praktycznie w ogóle się nie ruszali, jako takie zamieszanie robili odziany w ultra-obicisłe leginsy basista oraz wokalista, który z powodzeniem mógłby zagrać Janosika. Mimo mojej słabej znajomości materiału, koncert zdecydowanie udany. Dziwi jedynie brak nowego materiału od 4 lat.

Kolejną kapelą, która się zaprezentowała tego wieczoru, był pochodzący z Grecji Suicidal Angels. Panowie zdobywają ostatnio coraz większą popularność, na przestrzeni ostatnich 4 lat wydali aż trzy albumy, jeden z nich wyszedł nawet w barwach giganta Nuclear Blast. Jednak muszę przyznać, że mnie nigdy nie przekonali. Ich brutalny thrash to dla mnie kalka innych zespołów, a od kopii zawszę wolę oryginał. Mają kilka niezłych numerów, ale na dłużej mnie nigdy nie przyciągnęli. Natomiast muszę powiedzieć, że na koncercie mnie powalili na kolana. Ich petardy na żywo wypadają wyjątkowo siarczyście, mocy mogłoby im pozazdrościć wiele kapel. Mieli oni również swoich zwolenników, raz po raz próbujących wykrzyczeć ich nazwę (chociaż trzeba przyznać, że ilość sylab nieco utrudnia rytmiczne skandowanie). Rozpoczęli od "Reborn In Violence", a potem z głośników poleciały m.in. "Bleeding Holocaust", "Dead Again", "Violent Abuse", "Lies", "Search Of Recreation", "The Lies Of Resurrection" oraz na zakończenie "Apokathilosis", którego od początku domagała się publika. Trudno wyróżnić konkretne utwory, wszystkie są zbudowane mniej więcej według tego samego schematu. I o ile na płycie może to nudzić, to na żywo sprawdza się znakomicie i mimo małej różnorodności do występu nie wkradła się nuda. Sam ustawiłem się przy samej barierce, a po występie zaczęła mnie boleć szyja od intensywnego headbangingu. Mam nadzieję, że do nas szybko wrócą, bo wypadli naprawdę znakomicie. W międzyczasie może lepiej zapoznam się z ich dyskografią.
Następnie na scenie mieliśmy zobaczyć Horrorscope. Okazało się jednak, że poprzez nieporozumienie z organizatorem (które jest teraz mocno komentowane na pewnym portalu społecznościowym) do koncertu Ślązaków nie dojdzie, a zamiast nich wskoczył Świniopas, który to zagrał kilka godzin wcześniej. Trochę się organizacyjnie to posypało, ale co zrobić. Na scenę wszedł sprawca całego zamieszania, Piotr "Piona" Płoszyński. Zapewnił, że Bernemann wraca do zdrowia, Sodom zagra w Polsce 17 września, a wszystkie bilety zakupione na Silesian Massacre vol. 2 będą ważne. Zapowiedział również występ "modelek alternatywnych", które były obiecaną wcześniej niespodzianką. Panie potańczyły trochę w rytm AC/DC, dołączył do nich również Will Carroll, perkusista Death Angel.

Potem przyszła kolej na jedną z gwiazd wieczoru - Hirax. Skłamałbym mówiąc, że jestem ich wielkim fanem, aczkolwiek od czasu do czasu lubię ich posłuchać i chciałem usłyszeć kilka ulubieńców na żywo. Poza tym, była to pierwsza wizyta ekipy Katona nad Wisłą, więc należało ich przywitać jak najlepiej. Zdawałem sobie sprawę, że wielu ludzi przyjechało specjalnie dla tego zespołu (byli nawet ludzie z Holandii), jednak nie spodziewałem się takiego szaleństwa. Nieustanny stage diving (w pewnym momencie na scenie pojawiło się ok.8 osób jednocześnie, w tym ja, a ochroniarze chyba zdali sobie sprawę, że nie dadzą nam rady, chociaż wcześniej dosyć brutalnie postępowali z ludźmi na scenie), moshing, pojawiały się circle-pity, skandowanie nazwy podczas każdej przerwy (raz dostałem do ręki mikrofon od Katona i wydzierałem się z do niego), wspólne śpiewanie z kapelą (frontman wyjątkowo chętnie dzielił się mikrofonem). Wokalista cały czas komplementował naszą publikę, a potem obwieścił, że był to zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów w historii zespołu. Pozostałym członkom również uśmiech nie schodził z twarzy, więc można uznać, że faktycznie spodobało im się przyjęcie. Przejdźmy jednak do tego, co mimo wszystko było najważniejsze, czyli samej muzyki. Zaczęli od spokojnego intra, które przeszło w "Battle Of The North", by potem zaatakować pierwszym numerem z ostatniego krążka, "Baptized by Fire". Potem polecieli przekrojowo. Można było usłyszeć takie piosenki, jak "Lucifer's Inferno", "Blind Faith", "The New Age Of Terror", "Hostile Territory", "El Rostro de la Muerte", "Killswitch", "El Diablo Negro", "Broken Neck", "Bombs Of Death" czy mój ulubieniec "Assassins Of War", który zakończył występ. Zabrakło mi jedynie "Demons Evil Forces", ale i tak trzeba przyznać, że setlista była imponująca. Muszę stwierdzić, że jeżeli chodzi o szaleństwo zarówno pod sceną, jak i na niej, to był to jeden z najlepszych koncertów, w jakich dane mi było uczestniczyć. Hirax zmiażdżył i gdyby po nich nie zagrał Death Angel, i tak uznałbym wieczór za bardzo udany. Podobno szykują się jakieś koncerty z Hirax w roli headlinera. Mam nadzieję, że te informacje się potwierdzą i już niedługo znów zobaczę się z Katonem & Co.

Przed muzykami Death Angel postawione zostało nie lada wyzwanie - przebić fenomenalny występ Hirax. W pamięci miałem jednak ich występ we wrocławskim Firleju sprzed trzech lat, na którym panowie zaprezentowali się fantastycznie. Poza tym Death Angel to jedyny zespół tego wieczoru, którego słucham bardzo często. Do tego dochodzi fenomenalna ostatnia płyta i wiedziałem, że nie mogę przegapić tego koncertu. Niestety, mam ten głupi nawyk, że przed koncertem zawsze sprawdzam aktualną setlistę zespołu. Fajnie wiedzieć, czego można się spodziewać, chociaż z drugiej strony pozbawia mnie to jakiegokolwiek elementu zaskoczenia. Doskonale wiedziałem zatem, że zaczną od "I Chose The Sky" z ich ostatniego długograja "Relentless Retribution". Potem poleciały "Evil Priest" oraz "Buried Alive", jeden z moich ulubionych kawałków. Publika przyjęła zespół równie dobrze jak Hirax, jednak bariera między ludźmi na scenie a pod nią była dużo bardziej widoczna. Podczas gdy leciały kolejne kawałki, tj. "Mistress Of Pain", "Claws In So Deep" (akustyczna końcówka posłużyła jako intro całego występu), "Seemingly Endless Time", "This Hate", "Relentless Revolution" oraz "Truce", członkowie zespołu popijali polską wódkę, latali po scenie, machali głowami i robili wszystko to, czego można oczekiwać od zespołu ich klasy. Szczególne wrażenie robił Rob Cavestany, który przybierał różne niesamowity pozy, jednocześnie utwierdzając mnie w przekonaniu, że niektórzy ludzie są stworzeni do trzymania gitary w rękach. Mark, podobnie do Katona, bardzo entuzjastycznie wypowiadał się o koncertach w Polsce i powiedział, że tutaj publika zawsze jest wyjątkowa. No cóż, nie mogę się z nim nie zgodzić. Następnie poleciał częściowy cover "Purgatory" Żelaznej Dziewicy. Nie wiem, czemu to zagrali, i dlaczego tylko kawałek, ale całkiem nieźle wpasowało się to w cały koncert. Następnie moment odpoczynku podczas tego wyczerpującego występu - balladowy "Veil Of Deception". Potem "Opponents At Sides", czyli coś raczej cięższego niż szybszego. Następnie jedyny przedstawiciel wydanej w 1988 r. "Frolic Through The Park", "Bored". Został on połączony z coverem "Heaven And Hell" wiadomo czyjego autorstwa. Numer został obowiązkowo odśpiewany przez wszystkich zgromadzonych, sam wokalista również wydawał się bardzo wczuwać w ten kawałek. Potem powrót do debiutu Amerykanów, czyli "The Ultra-Violence". Tym razem w postaci nieśmiertelnego "Thrashers". Na zakończenie podstawowego setu poleciał "Kill As One", podczas którego rozkręcił się circle pit. Potem muzycy pożegnali się z nami, jednak wiadomo było, że to nie koniec. Chociaż trzeba przyznać, że wyjątkowo długo kazali na siebie czekać. Jednak po kilku minutach z głośników zaczęło wydobywać się znajome intro… "Lord Of Hate"! Razem z "Buried Alive" jedyni przedstawiciele bardzo dobrego "Killing Season" sprzed trzech lat. Szkoda, że nie zagrali jeszcze "Sonic Beatdown" lub "Soulless". Chociaż i bez nich setlista była bardziej niż zadowalająca. Potem poleciał jeszcze najnowszy singiel zespołu, "River Of Rapture". Natomiast na samo zakończenie poleciał "Thrown To The Wolves" z intrem "The Ultra-Violence". I to było na tyle. Jeszcze zostali by pożegnać się z fanami oraz podzielić się z nimi gadżetami. Mnie udało się złapać kostkę od Teda. I tyle. Naprawdę bardzo dobry koncert. Nie wiem, czy pobili Hirax jeżeli chodzi o samą energię na scenie, ale muzycznie są od nich zdecydowanie dużo lepsi. Na pewno nie przegapię ich występu, gdy wrócą do Polski.



Autor: s7mon

Data dodania: 13.04.2011 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!