Creation Of Chaos vol. 5


Data: 22 maja 2010
Miejsce: Białystok, klub "Gwint"
Nazwa koncertu: Creation Of Chaos vol. 5
Zagrali: War-Saw, Memembris, Effect Murder, Neuropathia, Trauma


Dzień 22 maja nie był dobrym dniem na zorganizowanie koncertu metalowego w Białymstoku. Po pierwsze tego dnia lokalna Jagiellonia grała o Puchar Polski w piłce nożnej (i wygrała!), a po drugie wieczorem odbywał się też finał Ligi Mistrzów, więc wiadomo było, że frekwencja będzie marna. Po przybyciu na miejsce kaźni okazało się, że nie myliłem się wcale. Kilka osób robiło pod "Gwintem" grilla, kilka sączyło piwo, czas leniwie płynął, a wraz z nim napływały kolejne osoby spragnione metalowych dźwięków. Niestety ich liczba była zatrważająco mała. Kiedy po godzinie 19 zaczął się rozgrzewać pierwszy zespół wszedłem do klubu, zostawiając kilka znajomych osób, którym najwyraźniej wcale się do środka nie spieszyło.

W klubie... pustki. Pod sceną żywego ducha. Po niemal godzinnym opóźnieniu koncert zaczął warszawski War-Saw, który zgromadził pod sceną zaskakującą ilość słuchaczy (bodajże 5). Szkoda, bo koncert był naprawdę niezły, a chłopaki robili co mogli, by zostawić po sobie jak najlepsze wrażenie i im się to udało. Niestety publiki nie zachęcili do bardziej żywiołowego reagowania, tym bardziej, że praktycznie nie było kogo zachęcać. Po zagraniu kilku swoich kawałków i kreatorowej "Phobii" panowie się pożegnali i zwinęli manatki. Chwilę później zamieniłem kilka słów z wokalistą Taz'em i basistą Kamilem, wziąłem pornosa do zrecenzowania i nadszedł czas na kolejną kapelę. Tym razem łomżyński Memembris miał sprawdzić swoją siłę przebicia wśród niemrawej publiki.

Nie miałem wcześniej okazji sprawdzić zespołu na żywo, mimo, że jest z mojego regionu i działa na scenie już przeszło 10 lat. Nic to, sprawdziłem teraz i to co zobaczyłem i usłyszałem było bardzo zadowalające. Bardzo energetyczny, agresywny black metal jaki lubię. Bez udziwnień, bez klawesynu, bez symfonicznego smęcenia, proste ciosy między oczy. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie młodziutki perkusista, występujący z kilkoma lokalnymi składami - Beny. Mimo ledwie 20-tu lat, już teraz może się równać z najlepszymi. Szybki, brutalny akt zniszczenia Memembris przyciągnął kilka osób pod scenę i powoli, niemrawie zaczęło to przypominać metalowy koncert. Po skończonym secie był jeszcze bis i panowie ustąpili miejsca następnym.

Na scenie zaczął się instalować lokalny potwór - Effect Murder, który nie tak dawno wypuścił pierwszy pełny album po kilku mniejszych materiałach. Dodać trzeba, że album wyśmienity. Zresztą nie od dziś wiadomo, że Białystok death metalem stoi. Chłopaki nie rozstawiali się zbyt długo. Po kilkunastu minutach oczekiwania zaczęło się! Nie był to mój pierwszy koncert Effect Murder (i na pewno nie ostatni) i podobnie jak poprzednio była masakra! Miałem okazję rozmawiać praktycznie ze wszystkimi członkami kapeli, oprócz bębniarza i są to tak spokojni ludzie, że patrząc na nich na scenie odnosi się wrażenie, że to ktoś zupełnie inny. Zwłaszcza wokalista - Stania, pogodny, uśmiechnięty facet na scenie jest prawdziwą bestią. Tak samo jak ostatnio miałem wrażenie, że za chwilę zacznie pluć krwią na publikę. Pod sceną mały młynek, ale większość jednak asekuracyjnie nieco z dala. Numery z nowej płyty doskonale wypadają na żywo, ale znając Effect Murder to pewnie co by nie zagrali, zrobili by z tego murowany hit koncertowy. Szkoda tylko, że tak niewielu przyszło na ten koncert, bo mogło być naprawdę gorąco.

Następny w kolejce był również lokalny, grindowy skład - Neuropathia, których znałem tylko z nazwy, pewnie dlatego, że śmieszny grind'n'roll zupełnie mnie nie kręci. Chłopaki rozstawiali się cholernie długo, niczym gwiazda wieczoru, a to co zaprezentowali zwyczajnie mnie rozśmieszyło. Z wyglądu wszyscy - zespół jak i kilku fanów pod sceną przypominali typowych emo, miało się wrażenie, że są zupełnie z innej bajki i kompletnie nie pasują do dzisiejszego wydarzenia. Muzycznie nie było wcale lepiej. Nie znalazłem w tym nic, co by mnie zainteresowało zwłaszcza w kwiczących wokalach. Nerwowo czekałem tylko na gwiazdę wieczoru powtarzając sobie, że skoro tyle czasu już czekałem, wytrzymam i czas Neuropathii.

Nareszcie skończyło się i na scenie zaczęła się rozstawiać gwiazda wieczoru - Trauma, która powróciła niedawno z doskonałym albumem. Czekałem na ten koncert, bo nie miałem jeszcze nigdy okazji sprawdzić na żywo, a słyszałem o nich już wiele legend. Kiedy koncert się zaczął doznałem małego szoku. Patrząc na gitarzystę Mistera, faceta z wyraźną nadwagą, szalejącego jak opętany nie mogłem wyjść z podziwu. Mimo, że pod sceną było maksymalnie 15 osób, a w młynie chyba 4, to facet, jak i reszta zespołu, wylewali z siebie siódme poty. Widowisko fantastyczne, na które warto było czekać do północy. Od czasu ledwo co wydanego nowego albumu skład już się zmienił. Na wokalu produkował się stary "nowy" wokalista "Chudy", który mimo, że również "dobrze zbudowany" dawał z siebie wszystko. Doskonale było usłyszeć najlepsze numery Traumy w nowym wykonaniu. Dodać trzeba też, że ten koncert był najlepiej nagłośnionym ze wszystkich, które się tego wieczora odbyły, więc słuchało się tym bardziej wspaniale, mimo, że "Gwint" nie jest najlepiej "brzmiącym" klubem, ale tu było niemal idealnie.

Z klubu wyszedłem około pół godziny po północy, a czekała mnie jeszcze ponad godzinna jazda samochodem do domu. Co prawda w pewnym momencie myślałem, że zasnę za kierownicą, ale widok Łosi na poboczu (w tych rejonach to norma!) mocno mnie pobudził do uważniejszej jazdy. Mimo tragicznej frekwencji, zmęczenia, późnego powrotu do domu i ogłuszenia jestem z koncertu zadowolony. Udało mi się poznać kilka nowych osób, zamienić parę słów z fajnymi ludźmi, a na dodatek posłuchać porządnej muzy.



Autor: Atrej

Data dodania: 31.05.2010 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!