|
 Dong Open Air 2025 Neukirchen-Vluyn, Niemcy - 17-19.07.2025 r.
Kolejna edycja Dong Open Air Festiwalu za nami. To muzyczne wydarzenie, które od ponad dwudziestu lat przyciąga miłośników ostrych brzmień z różnych zakątków Europy co roku zaskakuje czymś nowym oraz wyjątkowym. Dong Open Air organizowany jest na szczycie wierzchołka górniczej hałdy Norddeutschland, jednej z najwyższych w tym regionie. Dla uczestników to miejsce kojarzy się nie tylko z muzyką, ale także z dużym wysiłkiem i determinacją. Co roku pielgrzymki fanów mocnego uderzenia wspinają się wraz ze swoim ekwipunkiem na szczyt hałdy, by tam zakwaterować się i rozbić namioty. Pole namiotowe jest darmowe i tutaj nie wymaga się biletu festiwalowego. Toteż wielu ludzi przybywa tu głównie po to, by poimprezować i posłuchać muzyki dobiegającej z daleka. Z każdym rokiem organizacja festiwalu ulega poprawie - ulepszono dostęp do toalet i kabin prysznicowych co jest nie lada wyzwaniem zważywszy na fakt, że na szczycie hałdy nie ma stałego źródła wody. Dong Open Air wyróżnia się takim wyjątkowym, rodzinnym charakterem. Większość ludzi spotyka się tutaj od ponad dwudziestu lat by wspólnie słuchać muzyki i być razem, by tworzyć niepowtarzalny klimat.
W tym roku hałda Norddeutschland otworzyła swe wrota już w środę, umożliwiając sprawne rozlokowanie na polu namiotowym. Koncerty wystartowały w czwartkowe popołudnie, lecz dla mnie festiwal rozpoczął się dopiero w piątek wraz z występem zespołu Persefone z Andory. A jak zagrali? Najbardziej urzekało to, co działo się na scenie. Chemia między artystami była zaraźliwa i poruszała zgromadzoną pod sceną publikę. Frontman doskonale wiedział jak wyciągnąć z fanów pokłady energii. Prowokował ją i wciągał do wspólnej zabawy nawołując do tłumu "Jesteście wspaniali. Macie ochotę na jeszcze jeden utwór?" A spod sceny dobiegało chóralne "tak". Persefone trzeba docenić za techniczną sprawność muzyków oraz za umiejętność zbudowania na scenie niezłego klimatu w progresywno-death-metalowym stylu. Wyjątkowo dopisała też pogoda, było upalnie i słonecznie. Warunki panujące na wzgórzu hałdy są zawsze ekstremalne. Toteż jedynym minusem takiej pogody był brak zadaszonych miejsc które dawałyby odrobinę cienia. Po krótkiej przerwie na scenie zainstalował się rumuński zespół Dirty Shirt. Oj działo się na scenie, działo! W podstawowym składzie zespołu jest ośmiu muzyków, ale do Neukirchen-Vluyn przybyło dodatkowo czterech muzyków gościnnie. Lawina dźwięków która runęła ze sceny robiła wrażenie. Tłum zgromadzony pod sceną zafalował w rytm skocznych kawałków. Rumuni wyróżniali się charakterystycznym stylem, który łączy moc metalu i pulsującą energię tradycyjnego folkloru. Publiczność bawiła się tak dobrze, że zbawiennym okazał się strumień zimnej wody jaką skierowała straż pożarna w ich stronę. Kolejny wykonawca miał za to do dyspozycji sporo miejsca na scenie. Niemiecki duet Mantar - Hanno Klänhardt (wokal i gitara) oraz perkusista Erinc Sakarya dali niezły pokaz na Dong Festiwalu. Cała aranżacja występu miała w sobie coś charakterystycznego: po pierwsze bębny nie były tradycyjnie ustawione pośrodku sceny, lecz z prawego boku, dzięki czemu duet w przeważającej mierze grał naprzeciwko siebie. Po drugie zaprezentowali ciekawą interpretację utworów, opartą na brudnym, ciężkim brzmieniu będącym mieszanką sludge i black metalu. Do tego doszedł świetny kontakt z publicznością, dzięki czemu moshpit nie miał końca. Warto było także uczestniczyć w występie fińskiej formacji Battle Beast, która znakomicie wpasowała się w festiwalowy klimat. Oglądając ich występ nie można było ustać w miejscu - rytmiczne podrygiwania trwały przez cały gig. Chwytliwe melodie, proste riffy i refreny, które wciągały publiczność do wspólnego śpiewania. Tak w kliku słowach można by opisać to, co docierało do naszych uszu. Do tego Battle Beast mają w swoich szeregach wokalistkę Noorę Louhimo, która dysponuje znakomitym głosem i zarazem świetną aparycją. Jej warstwa wokalna została w każdym kawałku odpowiednio wyeksponowana, to był popis znakomitego rzemiosła. Czy sprostali jednakże oczekiwaniom fanów? Z całą pewnością tak - las rąk wyklaskujących rytm robił pioronujące wrażenie.
 Punktualnie o 22:15 wystąpił ostatni zespół - Kissin Dynamite. Od pierwszego kawałka na scenie zapanował spory ruch, gitarzyści praktycznie nie stali w miejscu, a kursowali od rogu do rogu sceny. Wokalista natomiast nakręcał wszystkich do wspólnej zabawy. Nie było żadnego dystansu zespołu do publiczności, wszystko przebiegało spontanicznie i na pełnym luzie. Frontman Hannes w trakcie wykonania "You're Not Alone" ruszył w stronę publiczności na gumowym pontonie. To było naprawdę efektowne widowisko, kiedy setki wyciągniętych do góry rąk przenosiły śpiewającego wokalistę. W trakcie występu działo się sporo - od crowdsurfingu, wall od death i po latarki z komórek w trakcie utworu "Heart of Stone". W tak miłej atmosferze zakończył się kolejny dzień festiwalu. Sobota na Dong Open Air zapowiadała się niezwykle ciekawie pod kątem programu muzycznego. Festiwalowe życie toczyło się przed południem wolnym tempem, tak że publiczność powoli gromadziła się wokół sceny. Większe poruszenie nastąpiło dopiero w trakcie występu greckiego zespołu Khirki. Tak na marginesie, zespół ten został założony w 2019 r. w Atenach, a nazwę zaczerpnął z greckiej mitologii, nazywając się na cześć czarodziejki Kirke, która zamieniła towarzyszy Odyseusza w świnie. Na Dong Open Air zaserwowali mix folku i alternatywnego rocka, podany tak, że nie zabrakło rockowego ognia. Publika może nie oszalała, ale bawiła się dobrze - w powietrzu latały balony, a zagrane kawałki radowały ucho i trafiały w gusta słuchaczy. Niemiecki zespół Suidakra można zaliczyć do stałych bywalców festiwalu, ponieważ w Neukirchen-Vluyn wystąpili już kilkakrotnie. Za każdym razem są witani niezwykle ciepło gdyż publiczność wie, że podczas ich występu nudzić się nie będzie. I rzeczywiście, frontman Arkadius Antonik to osoba niezwykle charyzmatyczna która doskonale wie, jak zjednać sobie długowłosą brać. Bezproblemowo komunikował się ze swoją publiką nie tylko za pośrednictwem utworów, ale także stawiał na bliski, bezpośredni kontakt z nimi. Zszedł więc ze sceny, by razem z fanami poszaleć podczas pogowania. Potem dalej namawiał wszystkich do skocznych podrygów, a chóralne odśpiewanie refrenów stało się normą. Występ Suidakra rozgrzał publiczność do czerwoności. Tak więc straż pożarna miała po raz kolejny pełne ręce roboty - strumień lodowatej wody został skierowany w stronę publiki. Tym razem przerwa była krótka, ponieważ techniczni nie mieli wiele do roboty. Van Canto zawładnął sceną. Czterech wokalistów, jedna wokalistka i perkusista zaprezentowali metal a capella. Warto zadać pytanie czy uczestnikom Dong festiwalu podobała się taka forma muzycznej interpretacji? Ich wykonanie było tak perfekcyjne, że trudno było odczuć brak tradycyjnych instrumentów. Gitarowe riffy, które zwykle są podstawą metalowych utworów, zostały odtworzone wyłącznie głosami muzyków, a do tego intensywne brzmienie perkusji robiło ogromne wrażenie. Bez względu na to, czy prezentowali własne kompozycje, czy covery - publiczność była zachwycona. Wśród coverów pojawiły się takie perełki jak "Wishmaster" Nightwish czy "Fear of the Dark" Iron Maiden. Energia, kontakt z publiką i crowdsurfing - te elementy sprawiły, że występ Van Canto zakończył się burzą oklasków.
Nad hałdą zaczynały kłębić się ciemne chmury i wszystko wskazywało na to, że nadchodzi burza. Była obawa, że podobnie jak w zeszłym roku trzeba będzie przerwać festiwal, a przed nami były jeszcze występy trzech zespołów. A wśród nich był nie byle kto, a legenda thrash metalu - Destruction. Zespół pokazał się z jak najlepszej strony - pełen werwy, pasji i nieustającej energii. Co ciekawe, mimo ponad 40 lat na scenie, muzycy nadal potrafią zarażać entuzjazmem i zapałem, którym mogliby obdarować niejeden młodszy zespół. Zagrali bowiem ostro, ciężko i bezkompromisowo. A co najbardziej rzucało się w oczy? Radość jaką muzycy czerpali z grania. To zaraźliwe uczucie sprawiło, że publiczność szalała pod sceną - crowdsurfing stał się codziennością, a dziesiątki ciał unoszonych na rękach przesuwały się w rytm muzyki, tworząc wzruszający obraz wspólnoty i pasji. Frontman Marcel Schirmer urządzał publiczności od czasu do czasu pasjonujący sprawdzian ze śpiewu. Szczególnie dobrze wypadały refreny takich hitów jak "Bestial Invasion“ czy "Thrash 'till death" , tutaj publiczność zaliczyła je na piątkę. Muzycy Destruction byli sami pod wrażeniem reakcji swoich fanów, toteż po występie bili ludziom ukłony za ich niecodzienną aktywność. Emocje sięgały zenitu, ale to nie był jeszcze koniec imprezy. Zanim jednak przyszła pora na gwiazdę festiwalu - Kreatora, to pomiędzy niemieckimi legendami thrash metalu wystąpiła francuska formacja Rise of the Northstar. A więc czas na zmianę muzycznych rejonów. Już po kilku taktach było wiadomo, że zespół dysponuje potężnym pokładem energii. Francuzi czerpią inspiracje z z podziemia Shibuya z lat 80. oraz z japońskiej kultury: manga i furyos. A ich muzyka to dynamiczna mieszanka groove'u i thrashu. Pod sceną odchodziły niesamowite sceny, w powietrzu unosiły się kłęby kurzu, a Circle Pits nie miało końca.
Gwiazda tegorocznego festiwalu - Kreator wystąpiła w strugach ulewnego deszczu. Nie wpłynęło to jednak na jakość występu i ekipa Mille'a Petrozzy bezproblemowo zawładnęła hałdą Norddeutschland. Kreator rozpoczął z grubej rury, a wybuchy pirotechniczne nie ustawały, sprawiając, że publika stała niczym przed bramami piekieł. Potęgę tego efektu podkreślała scena na której zawisły kukły wisielców i groźne oblicza demonów. Wszystko było starannie przemyślane i zaplanowane z dbałością o najmniejszy szczegół. Kreator był w znakomitej formie, a setlista została wybrana z niezwykłą starannością i odpowiednio dozowana. Nie zabrakło więc takich klasyków jak: "Enemy of God", "People of the Lie" czy "Betrayer". Zachwycona i rozpalona do czerwoności publika szalała pod sceną. Gdy zabrzmiał ostatni utwór "Pleasure to Kill" owacje nie miały końca. Muzycy zgromadzili się na środku sceny, a ukłony i podziękowania były ostatnim aktem tego występu.
 I tak kończy się kolejny niezwykły dzień na Dong Open Air - pełen mocnych wrażeń, energii i niezapomnianych emocji. Pomimo upałów i ulewnego deszczu, atmosfera była gorąca, a pasja muzyków i entuzjazm publiczności sprawiły, że festiwal tętnił życiem aż do ostatnich minut. Z niecierpliwością czekamy na przyszłoroczną edycję Dong Open Air która odbędzie się w dniach 16-18 lipca 2026 roku.
Więcej zdjęć znajdziecie w naszej galerii
|