Paradise Lost, Soen, 1000Mods, Khirki, Wij, Acute Mind, Iron Head Rock The Square Festiwal, Lublin - 21.06.2025 r.
21 czerwca 2025 roku Plac Teatralny przy Centrum Spotkania Kultur w Lublinie stał się miejscem historycznym z uwagi na muzyczne wydarzenie jakim była pierwsza edycja Rock The Square Festiwal. Wybór miejsca też nie był przypadkowy, gdyż organizatorem festiwalu było Centrum Spotkania Kultur w Lublinie. CSK w Lublinie może pochwalić się dużym doświadczeniem w organizowaniu przeróżnych imprez kulturalnych i koncertów proponujących przeróżne gatunki muzyczne. I tym razem również nie zawiedli, a wręcz przygotowali niezapomnianą imprezę dla fanów mocnych dźwięków. Swój znaczący wkład w ten pierwszy stricte metalowy festiwal w Lublinie o charakterze open air miał Marcin Puszka - dziennikarz Radia Lublin, który był pomysłodawcą, inicjatorem i koordynatorem tego wydarzenia. Marcin Puszka to producent, animator kultury posiadający równie bogate doświadczenie w organizacji koncertów i spisał się na złoty medal. Życzymy Mu trwałości i dalszych takich sukcesów oczekując już dzisiaj na kolejną edycję Rock The Square Festiwal 2026. I tak w samym sercu Lublina, gdzie życie tętni praktycznie 24 godziny na dobę, usłyszeliśmy mocne granie. Od heavy metalu, przez gothic metal do metalu progresywnego i to dzięki doborowi znakomitych zespołów począwszy od tych krajowych, poprzez przedstawicieli zza granicy, w tym światowe gwiazdy.
Podążając ulicą w stronę Placu Teatralnego mijaliśmy wystylizowanych fanów muzyki rockowej, którzy razem z nami podążali w kierunku lokalizacji festiwalu. A festiwal umiejscowiony był wręcz w centrum miasta przed monumentalnym gmachem w modernistycznym (a raczej futurystycznym) stylu budynku Centrum Spotkania Kultur. Plac był oddzielony od zewnętrznej strefy wysokim, typowo koncertowym ogrodzeniem, wzdłuż którego było umiejscowionych klika bramek wejściowych dla przybyłych fanów. Główne wejście - vis-à-vis imponującej, dużej sceny - praktycznie automatycznie zachęcało wchodzących do wydzielonej strefy gastronomicznej (z fast foodem i różnymi napojami, także alkoholowymi, oraz z parasolami i stolikami z ławkami). Muszę powiedzieć, że strefa gastronomiczna również cieszyła się zainteresowaniem. W przerwach między zespołami kolejki były imponujące. Oddzielna bramka dla osób z niepełnosprawnościami, których również nie brakowało na koncercie. I oddzielne wejście dla mediów i VIP-ów, z których skorzystaliśmy my. Przeprawa przez bramkę przebiegła błyskawicznie i w bardzo miłej atmosferze. I w ten sposób dotarliśmy na miejsce na około 30 minut przed pierwszym występem. A zatem był czas na mały rekonesans topografii i wszystkiego tego, co oferował festiwal, poza muzyką.
Dodam, że cały festiwal zaplanowany był od 14:00 do 23:40, więc przed nami prawie 10 godzin zabawy, a w tym około 8 godzin rockowo metalowego grania. Co jeszcze jest ważne na festiwalu na świeżym powietrzu, oczywiście pogoda. Organizatorzy zadbali i o nią, bo pogoda w tym dniu dopisała, ha ha ha... Warto również wspomnieć, że budynek Centrum Spotkania Kultur, który tworzył jedną ścianę festiwalu był dostępny dla wszystkich. Wewnątrz budynku, zorganizowane były stoiska z merchem, automaty gastronomiczne, sklep, księgarnia i czyste, przestrzenne toalety. Specjalnie dla mediów, na niższym poziomie budynku była wyodrębniona strefa, w której był dostęp do WI-FI, prądu oraz napojów czy ciasteczek, gdzie można było naładować akumulatory, sprawdzić stan sprzętu, czy po prostu się wyciszyć lub odpocząć. Porządku festiwalu pilnowała firma ochroniarska. Zanim przejdę do prezentacji zespołów muszę już tutaj podkreślić, że wydarzenie Rock The Square Festiwal przy CSK w Lublinie można uznać za konkurencyjną imprezę dla sceny rockowo metalowej w Polsce. Liczę, że ten festiwal stanie się rozpoznawalny nie tylko w Polsce ale i w Europie, i co roku będzie nas tylko więcej. Wszystko przebiegało w bardzo przyjaznej i kulturalnej atmosferze bez żadnych nieprzyjemnych incydentów przy towarzyszącej bardzo pięknej pogodzie. I dotarłam do punktu kulminacyjnego, czyli czas na skrót ze sceny muzycznej.
I tak grupą otwierającą festiwal był koedukacyjny Iron Head z Podkarpacia. Rudowłosa wokalistka i blond-włosa basistka stanowiły żeńską część kapeli. Trzej panów stanowiło resztę zespołu. Muzycznie zaprezentowali miks energicznego heavy metalu z drapieżnym metalcorem, podczas którego czysty śpiew Weroniki Lenart przeplatał się z gardłowymi i krzykliwymi growlami Tomasza Lenarta. Iron Head zaproponował mocne dźwięki z dużą dozą energetycznej melodyki. Mimo początku festiwalu zauważało się swobodę muzyków na scenie. Zwłaszcza wokalistów, aczkolwiek pozostali muzycy (oczywiście poza perkusistą) często zmieniali swoje położenie. I chociaż pod sceną nie było jeszcze dużo osób, to ci co tam byli nawet wczuwali się w klimat utworów. Były też wspólne, rytmiczne okrzyki publiczności, zachęcone przez wokalistów. Nie mam pojęcia na ile ci z pierwszych rzędów znali teksty gdyż Weronika Lenart zachęcała publiczność do wspólnego śpiewania. Ogólnie wypadli pozytywnie. I chyba tak też muzycy odbierali swój występ. Utwory jakie zagrali pochodziły z jedynego albumu "Dzień za Dniem".
Dwadzieścia minut przerwy i na scenie zainstalował się lubelski Acute Mind, który za rok będzie obchodził swoje dwudziestolecie. I z tego co się dowiedziałam od mojego towarzysza podróży zespół ambitnie podchodzi do swoich aranżacji, ale i też to, że jest niedoceniany na polskiej prog rockowej scenie. Panowie zaczęli swoja grę - jak przystało na prog-rockowców - raczej w skupieniu na swoim instrumentarium oraz nastroju. Owszem chwilowe poruszanie się na scenie z instrumentami czy kiwanie się (albo głową) w rytm muzyki było czymś naturalnym. Chociaż te mocniejsze, metalowe uderzenia nie wywoływały w nich zbytniej ekspresji. Co zdarza się przy tego typu zespołach. Muzycy skupiają się na perfekcyjnym odegraniu nierzadko trudnych instrumentalnie fraz. Za to wokalisto-gitarzysta Marek Majewski był bardzo rozmowny w przerwach pomiędzy utworami. Żartując przemycał ważne treści o utworach czy ich dorobku. Jego spokojniejszy sposób śpiewania kontrastował z bardziej dynamicznymi frazami wokalnymi basisto-wokalisty Arka Piskorka. Muzycznie budowali fajny klimat. Od energicznych i mocniejszych uderzeń po bardzo nastrojowe instrumentalno-wokalne chwile, do których śmiało można było nucić czy spiewać (jeśli ktoś znał teksty). Zapewne część (jeszcze niewielkiej) publiczności znała ich repertuar, gdyż na tytuły utworów reagowali entuzjazmem. Nie było w tym nic dziwnego, Acute Mind to przecież lokalsi. Ale też zespół swoją muzyką potrafił zachęcić do okrzyków i braw. Acute Mind zagrał utwory z ostatniego albumu (z 2020 roku) "Under the Empty Sky". Chociaż nie zabrakło też innych kawałków.
Jako, że na polskim festiwalu Rock The Square w Lublinie wszystko było prawie zgodnie z czasem, prawie jak w szwajcarskim zegarku, to po dwudziestu minutach na scenę wpełznął Wij. Trio z charyzmatyczną wokalistką, której "dziwactwa" choreograficzne mocno rzucały się w oczy, a wszystko w rytm muzycznej mieszanki jaką przygotował Wij, które współgrały z muzyką i równie dziwacznymi tekstami. Możliwości wokalne wokalistki Tuji Szmaragd (czyli Marii Lengren) były szerokie. Jej doniosły, czysty śpiew wnosił klimat lat siedemdziesiątych. Jednak gdy wokalistka zaczęła growlować i wrzeszczeć usłyszeć można było jej drugą odsłonę. Przyznam, że robiło to wrażenie. Jej kolega, gitarzysta - Palec (czyli Grzegorz Paluch) skupiony na swojej grze, nie powstrzymywał się od typowych manieryzmów gitarzysty. Perkusista Bob (Bartosz Brdak) w międzyczasie zgubił gdzieś swoją koszulkę, co świadczyło o jego pełnym zaangażowaniu w grę. Tuja z groteskową powagą zapowiadała każdy utwór, wtrącając coś od siebie. W trakcie koncertu, pod sceną było już więcej osób, którzy nieśmiało reagowali na tak żywiołową muzykę. Ale brawa i okrzyki były już normą. Zespół z roku na rok rozwija się nie tylko na podziemnej scenie metalowej, ale i muzycznie. Dlatego mieliśmy okazję usłyszeć wybiórczo cały przekrój twórczości kapeli - od tych stoner metalowych po death-metalowe i prawie grindcore'owe songi.
Czasówka wskazywała, że po dwudziestu minutach na scenę wyjdzie pierwszy reprezentant zza granicy i pierwszy reprezentant z gorącej Grecji. A zatem mieliśmy chwilę czasu na doładowanie akumulatorów przy kawie i ciasteczkach w strefie dla mediów. I nadszedł czas na Khirki, zespół którego publiczność z Lublina doskonale znała z poprzednich koncertów w ostatnich latach. Zespół zaproponował wyjątkową mieszankę łatwo wpadającego w ucho heavy i stoner metalu połączonego z greckim folkiem. Muzyka bardzo żywiołowa i pozytywnie energetyczna. Jak i bardzo pozytywni muzycy. Uśmiechnięci i żywo reagujący na swoją muzykę. W trakcie ich występu wystąpił jakiś problem techniczny u basisty ale chłopaki migiem się z tym uporali obracając to w żart. Ich muzyka zapewne przyciągnęła kolejnych widzów, gdyż ich liczba wyraźnie wzrosła. Także reakcje słuchaczy były już bardziej stanowcze i odważne. Przyznam, że fajnie się tego słuchało. Dla mnie to był pierwszy raz i miło wspominam ich występ, a tym bardziej gdy wplatali folkowe melodie w dynamikę heavy metalu. Panowie zagrali większość utworów ze swoich dwóch albumów.
Kolejnym przedstawicielem greckiej metalowej sceny był 1000mods. Grupa, która jest chyba jedną z najbardziej znanych kapel stonerowych w tym kraju. A i w Polsce był to kolejny występ. Jednak pierwszy w Lublinie. Muzycy zaczęli ciężko i typowo stonerowo. Mam wrażenie, że muzycy częściej skupiali się na wczuwaniu we własne emocje i na swojej grze. Chociaż przy dynamiczniejszych lub cięższych chwilach nie powstrzymywali się od ekspresji ruchowej ze swoimi instrumentami. Może wokalista nie był tak rozmowny ale nawiązywali wzrokowy kontakt z publicznością i gestami zachęcali do braw. A i w publiczności byli fani takiego stoner metalowego grania. Oklaski, okrzyki i transowe kołysanie się oraz kiwanie głowami potwierdzało aprobatę. Zespół zaprezentował wybrane utwory z każdego albumu w swoim dorobku.
I przyszedł czas na szwedzką grupę Soen zaliczaną do czołówki nowoczesnego prog metalu na świecie, która potrzebowała około trzydziestu minut na zainstalowanie się na scenie. Tło sceny wypełnił ogromny obraz o tematyce science-fiction przedstawiający miasto w barwach zachodzącego słońca, który towarzyszy zespołowi od jakiegoś czasu podczas ich koncertów. Na placu pod sceną zaczęło robić się coraz bardziej tłoczniej. Widać, że wiele osób przybyło na festiwal właśnie m.in dla Soen. Świadczyły o tym ich koszulki z logo zespołu czy okładką. Tutaj już odczuć można było zniecierpliwienie fanów i narastające emocje. Aż w końcu muzycy zaczęli wychodzić na scenę przy dźwiękach intra (monologu), które jest charakterystyczne w ostatnim czasie i poprzedza koncerty Soen. Oczywiście pierwszy wszedł Martin Lopez (były muzyk Opeth, Amon Amarth i kilku innych zespołów) i gestem podniesionej ręki przywitał się z publicznością. Następnie pojawili się gitarzyści (Lars Åhlund, Cody Lee Ford) i basista (Stefan Stenberg), którzy gestami zachęcali publikę do entuzjazmu. I na końcu, w odpowiednim momencie, chwilę przed pierwszymi wersami tekstu "Sincere" pojawił się wokalista Joel Ekelöf. Jego melodyjny śpiew porwał wszystkich. W trakcie koncertu jeden z jego towarzyszy określił go mianem "złotego głosu". Ekelöf podczas śpiewania często wykonywał gesty rękoma, czasem w stronę publiczności jakby kogoś wskazywał, nawiązywał wzrokowy kontakt z ludźmi przez co relacje z muzykiem wydawały się bliższe. Pomiędzy utworami kierował słowa w stronę fanów. Zachęcał ich do wspólnej zabawy, wspólnych okrzyków czy śpiewu. Pozostali muzycy również bardzo żywo i emocjonalnie wczuwali się w muzykę. Przemieszczali się po ogromnej scenie. Gestami integrowali się z publicznością. Wyraźnie było widać, że wszyscy artyści czerpią radość z bycia na scenie. Widać było to po ich zadowoleniu na twarzy i częstych uśmiechach. A ludzie poddali się tej emocjonalnej muzyce. Wznosili okrzyki, oklaski, wspólnie śpiewali, machali głowami i skakali w rytm tych fantastycznych utworów. Muzyka Soen swoją atmosferą ogarnęła wszystkich, którzy poczuli jej ambrozyjski klimat. Energia, romantyzm i melancholia i fenomen tej muzy przyprawiał o dreszcze, które opanowywały całe ciało. Tych wspólnych chwil z Soen nigdy nie zapomnę i teraz świadomie mogę napisać, że nie dziwię się, że zespół wciąż zakasuje i przyciąga do siebie fanów niemalże na całym świecie. Szkoda, że te półtorej godziny tak szybko minęło. Oczywiście były bisy. A zagrali: "Sincere", "Martyrs", "Savia", "Memorial", "Lascivious", "Unbreakable", "Deceiver", "Vitals", "Monarch", "Illusion", "Modesty", "Lotus", "Antagonist", "Violence".
Paradise Lost zakończył festiwal i jak przystało na gwiazdę zaczął z niewielkim poślizgiem. Jednak gdy popłynęły pierwsze dźwięki utworu "Enchantment" wszyscy o tym zapomnieli. Chwilę przed pierwszym utworem muzycy weszli na scenę bez zbędnej egzaltacji. Spokojnie, jak przystało na gentlemanów ubranych w czerń. I po prostu zaczęli grać. Nick Holmes swobodnie śpiewał, bez jakichś większych ekspresji ruchowych. Ale też zagrzewał publiczność do wspólnych okrzyków i śpiewu. Czasem żartował, rzucając coś pesymistycznego albo obserwując otoczenie wskazywał na przejeżdżający waśnie obok Placu Teatralnego podmiejski autobus, czy też na rowerzystę, który zatrzymał się na chwilę za ogrodzeniem. Takie zachowanie powodowało dodatkowo dobre relacje muzyka ze słuchaczami. Emocji nie brakowało. Za perkusją siedział "nowy" bębniarz - Jeff Singer, który miał już kiedyś swój epizod z zespołem. Po bokach działali dość ekspresyjni gitarzyści, zwłaszcza Aaron Aedy, który mimo ogolonej na łyso głowy często uskuteczniał headbanging i wykonywał energiczne ruchy całym ciałem w rytm muzyki. Czerpiąc przyjemność z grania uśmiechał się do publiczności. Gregor Mackintosh, jego kolega po fachu, przybierał równie różne pozy "gitarowe", machając nieco już delikatniej głową. Basista Stephen Edmondson był najbardziej skupiony na swojej grze, wpatrywał się w już konkretną ilościowo publiczność. Czasami poddawał się emocjom i decydował się na kilka kroków czy delikatne ruchy głową. A fani? Było ich mnóstwo, sądząc po koszulkach w jakich wybrali się na to wydarzenie Paradise Lost nie bez powodu był gwiazdą. Bardzo emocjonalnie reagowali na każdy tytuł i utwór. Był headbanging, były okrzyki, oklaski i nawet kontrolowane pogo. Nikt nie stał obojętnie. Nawet ci co zasilali miejsca siedzące na skośnej ścianie CSK kiwali się w rytm muzyki. Atmosfera była fantastyczna a każdy zagrany utwór to przecież hit. Na bis między innymi zagrali cover "Smalltown Boy" brytyjskiej grupy Bronski Beat znanej w latach 80-90 ze swojej nowofalowej muzyki. A tym razem w Lublinie zespół zagrał: "Enchantment", "Forsaken", "Pity the Sadness", "Faith Divides Us - Death United Us", "Eternal", "One Second", "The Enemy", "As I Die", "The Last Time", "No Hope in Sight", "Say Just Words", "Embers Fire", "Smalltown Boy" (Bronski Beat cover) oraz "Ghosts".
Po koncercie każdy uczestnik festiwalu mógł uczestniczyć w afterparty zorganizowanym kilka przecznic dalej w klubie Fabryka Kultury Zgrzyt. A co tam się działo? Wiedzą tylko ci co tam byli. I to już koniec relacji ale początek i zachęta do kolejnej edycji Rock The Square Festiwal. Pozostało wiele niezapomnianych, pozytywnych wspomnień i lekki niedosyt. Chcemy jeszcze. Oryginalna lokalizacja, wszelkie udogodnienia, przestrzenna i wysoka scena, bardzo dobre nagłośnienie, profesjonalna organizacja a przede wszystkim dobra muza i liczni fani to zachęta do organizowania takich przedsięwzięć. Zachętą nie również będzie te ponad półtorej tysiąca fanów rockowo metalowej muzyki, którzy zasilili pierwszą edycję Rock The Square Festiwal 2025 i oczekują repety.