Patriarkh - Lublin



"Nowy Wierszalin 2025"
Patriarkh, Hållbar, Shadohm
Centrum Kultury Zgrzyt, Lublin - 14.03.2025 r.


O godzinie 18:00 14 marca br. drzwi do Fabryki Kultury Zgrzyt w Lublinie zostały otwarte! Na scenie pojawią się warszawski Hållbar, warszawski Shadohm i gwiazda wieczoru Patriarkh - inkarnacja Batushki Bartłomieja Krysiuka. Krótka przeprawa z parkingu do klubu, szybkie załatwienie formalności przy wejściu, potem szatnia, rutynowa kontrola przy bramce i byliśmy w środku. Jako, że mieliśmy trochę czasu do supportu to ruszyliśmy w stronę pubu ze znajomymi (którzy ostatnio towarzyszą nam podczas koncertów - Mayena i Maciek - których oczywiście pozdrawiamy) na chwilę pogawędki przy piwie. W międzyczasie Paweł (nasz fotograf) zniknął by obczaić fosę pod sceną.

W Lublinie supportem była młoda kapela z Warszawy - Hållbar, której nawet nazwa nic mi nie mówiła. Około 19:00 scena powoli zaczęła tętnić życiem (dźwiękami) i rozbrzmiały ostre oraz ciężkie dźwięki w black metalowym stylu. Jako ostatnia weszła na scenę wokalistka Małgorzata Marczak, która zaskoczyła wszystkich swoim blackmetalowym wrzaskiem - screamem, którego nie powstydziłby się żaden blackowy, męski wokalista. Śpiewała, a w zasadzie wrzeszczała bardzo drapieżnie. Była najbardziej energiczną osobą na scenie. Dynamicznie zmieniała położenie swojego ciała w rytm tej drapieżnej muzyki. Grymasy twarzy dodatkowo podkreślały jej emocje. I chociaż pozostali muzycy wyglądali raczej na spokojnych kolesi to black metal jaki zaprezentowali był bardzo żywiołowy, ale równocześnie nie pozbawiony melodii. No może gitarzysta Jakub wyróżniał się jako muzyk - swoimi długim włosami. Siedmiostrunowe gitary, odpowiednie ich strojenie i niektóre aranżacje podkreśliły, że Hållbar preferuje współczesną formę black metalu. Pierwszy utwór od razu poruszył pierwszy rząd, głównie młodych słuchaczy. Na sali nie było jeszcze tłoku więc zauważało się również, że osoby stojące dalej od sceny także machały rytmicznie głowami. Oczywiście nie był to jeszcze headbanging ale wskazywało to, że muzyka podobała się. W przerwie pomiędzy utworami zespół usłyszał dobrze znaną zachętę publiczności do dalszej gry: "Napierd...ć! Napierd...ć!". Zespół zagrał osiem utworów ("Mental Apraxia", "Nemesis", "Tormentor", "Fears", "Love/Hate Language", "Face To The Ground", "Voodoo Doll", "Aposiopesis") i zakończył swój występ.

Tradycyjnie chwila przerwy, więc był to dobry moment na nawodnienie się zimnym piwem w oczekiwaniu na Shadohm. Młody zespół, który skupia doświadczonych muzyków - perkusistę Pawła "Pavulona" Jaroszewicza (Patriarkh, ex-Batushka, ex-Vader, ex-Hate, ex-Christ Agony), gitarzystę Jakuba "Szatana/Borutę" Śliwowskiego (Patriarkh, ex-Batushka), gitarzystę - Rafała "Tarlachana" Łyszczarza (Patriarkh, ex-Batushka), basistę Błażeja Kasprzaka (chórki w Patriarkh i ex-Batushka) i wokalistę Adriana Meissnera (ex-Batushka). A zatem nie dziwne, że Shadohm uczestniczy na całej trasie skoro tworzy dziewięćdziesiąt procent składu Patriarkh. I przyznam, że także to było moje pierwsze spotkanie z muzyką Shadohm, więc nie miałam żadnych oczekiwań. A gdy przyszła ich pora, muzycy zademonstrowali bardzo brutalne dźwięki. Potwornie niskie brzmienie gitar i w wielu miejscach, specyficzne djentowe riffowanie wytwarzały niemiłosiernie potężne dźwięki. Zwróciłam uwagę, że obaj gitarzyści używali tych samych dziewięcio-strunowych gitar. Zaś basista grał na pięcio-strunowym basie. Do tego mega potężne zagrywki na perkusji. Jak się później dowiedziałam gitary były wyprodukowane na specjalne zamówienie muzyków przez meksykańską firmę Ramirez Guitars. Muzyka dosłownie miażdżyła. A całości dopełnił wokalista, wyrzucając z siebie monstrualny grwling. Adrian Meissner zwrócił na siebie uwagę nie tylko swoim sposobem wokalizacji ale i wyglądem oraz ruchem scenicznym. Ubrany był w czarną koszulkę na ramiączkach (odsłaniającą wytatuowane ramiona i przedramiona), w męską, czarną, gotycką spódnicę, o kroju zbliżonym do szkockiego kiltu (odsłaniającą tatuaż na lewym piszczelu) oraz czarne glany. Śpiewając, często opierał się lewą nogą o specjalne podwyższenie, a także opierając się tak, pochylał głowę by zasłaniać opadającymi, długimi włosami swoją twarz. Zakrywając się włosami wyglądał bardzo introwertycznie. Jednak przy emocjonalnych uniesieniach podnosił wysoko głowę i growlował. A przy instrumentalnych, agresywnych i ciężkich momentach jechał headbangingiem.

Także pozostali artyści energicznie przeżywali swoją muzykę. Kołysząc się rytmicznie czy machając (niestety) krótkimi włosami. Chociaż gitarzysta Tarlachan również był oryginalnie ubrany. Miał na sobie rozpiętą, długą czarną, płaszczową bluzę. A wokół szyi owinięty jasny szal. Do tego poszarpane czarne jeansy. Było wyraźnie widać, że jego ciało poddaje się rytmicznie muzyce. Niektóre pozy, zwłaszcza te niskie, w szerokim rozkroku, z odchylonym do tyłu ciałem wygalały bardzo scenicznie. Również na uwagę zasługiwała jego fryzura. Krótkie, ciemne włosy z długą grzywką i jasnym akcentem po lewej stronie głowy, którą często wymiatał. Były momenty (te instrumentalne) gdy wszyscy stojący na scenie artyści synchronicznie machali głowami. Niestety za rozbudowanym zestawem perkusyjnym (dwie centrale) nie mogłam dojrzeć perkusisty, sławnego Pavulona. Shadohm jeszcze bardziej mnie (pozytywnie) zaskoczył gdy okazało się, że pomiędzy tymi potwornie ciężkimi i agresywnymi riffami oraz brutalnymi growalmi pojawiały się klimatyczne gitarowe melodie i łatwo wpadające w ucho, bardzo melancholijne śpiewanie. Adrian naprawdę dobrze growluje i jeszcze lepiej czysto śpiewa. To progresywne połączenie energicznych groove metalowych patentów, black metalowej wściekłości, metalcore'owej emocjonalności i doom death metalowych spowolnień z djent metalową rytmiką oraz wrażliwością post-metalu sprawiło, że tego wieczoru to Shadohm był dla mnie muzycznym numerem jeden. Oczywiście materiał jaki zaprezentowali pochodził z albumu "Through Darkness Towards Enlightenment", a także zagrali najnowszy singiel "Bleak Smile". A na zakończenie kostki zostały rzucone i nastąpiła cisza.

Oczekiwanie na Patriarkh trochę się dłużyło, gdyż cała scena wymagała dostosowania do zespołu. Pracownicy techniczni sprawnie wnosili rekwizyty. W centralnym miejscu sceny stanęła mównica, a po jej bokach w rożnych odległościach umiejscowiono różne świeczniki, kadzielnice i paleniska na wysokich statywach. A wszystko wystylizowane na wystrój prawosławnej cerkwi ale z wywieszoną odwrotnie symboliką religijną (imitacje ikon, krzyże prawosławne). Świece i paleniska zapłonęły. I wszyscy oczekiwali na bluźnierczą ceremonię. Gdy rozbrzmiały dźwięki intro, to na scenę, dostojnymi krokami wchodzili kolejno muzycy trzymając w rękach swoje instrumenty (gitary to dziewięcio-strunowe BC Riche, bas był również niestandardowy, ale nie dojrzałam). A każdy z nich miał na sobie stroje imitujące szaty liturgiczne w rycie bizantyjskim. Całkowicie okryte głowy i zakryte twarze pogłębiały nastrój tajemniczości. Wszyscy muzycy byli boso, co od razu wzbudziło zainteresowanie niektórych widzów - tych z pierwszych rzędów. Ceremonialna atmosfera i ta cała oprawa sceniczna oraz image zespołu sprawiały, że młodzi fani byli bardzo podekscytowani. Wznosili ręce do góry niczym do modlitwy i głośno wyrażali swoje emocje. Jednak niewzruszeni muzycy zajęli swoje miejsca i zaczęli grać historię o proroku Iliji w folk black doom metalowym wydaniu z wieloma wpływami muzyki sakralnej, bizantyjskiej. Sala była wypełniona po brzegi. A gitarzyści prawie w posągowych pozach zaczęli odgrywać swoje muzyczne kwestie. A jako ostatni na scenę wszedł, niczym patriarcha - Барфоломей, czyli Bartłomiej Krysiuk, który podczas śpiewania ze spokojem i w skupieniu wykonywał swoje ceremonialne rytuały. W bardziej energicznych momentach gestami dłoni zachęcał publiczność do wspólnego przeżywania muzyki. Innym razem używał rekwizytów (świec, imitacji ludzkich czaszek). Chwilami było widać ile Bartek Krysiuk wkłada energii w blackowy scream, ruszając głową. Z kolei były momenty gdy gestem uciszał rozentuzjazmowanych słuchaczy, by zacząć w skupieniu kolejny takt.

Muzyka Patriarkh była skrajna. Usłyszeliśmy typowo black metalowe tematy, pełne furii i złości oraz masywne doom metalowe zwolnienia (oczywiście prawie bez jakiegokolwiek ruchu scenicznego gitarzystów - poza rozpościeraniem rąk w geście kapłańskim lub wykonaniem znaku krzyża na prawosławną modłę). Chociaż w bardziej żywiołowych dźwiękach nawet ciała gitarzystów nie mogły oprzeć się tej muzyce. Jednak były to raczej tylko kołysanie się. Ale jak wiemy Patriarkh (jak i wcześniej Batushka) słynie ze swoich inklinacji do muzyki cerkiewnej i ludowej z rejonu Wschodniej i Południowo-wschodniej Europy, co było również słyszalne. W kilku pierwszych utworach na scenie pomiędzy muzykami pląsała, niczym w jakimś transie, tajemnicza niewiasta (ubrana w białą suknię z zakrytą twarzą), która śpiewała żeńskie kwestie do utworów "Wierszalin". Jej śpiew dodatkowo wzbogacał atmosferę o ludowy nastrój. Niestety kilka motywów było odgrywanych z playbacku (jak monologi i recytacje, czy zapewne niektóre partie chóralne lub dźwięki instrumentów ludowych, które można było usłyszeć na nagraniach studyjnych). Ale mimo tego nastrój jaki stworzyli był niezwykły, pełen patosu i chwilami mistyczny. To było wspaniałe połączenie black metalowej agresji z monumentalnymi dźwiękami i melodią muzyki Bizantyjskiej, z wieloma wpływami muzyki ludowej.

Przez cały koncert na scenie palił się ogień w paleniskach i płonęły świece cerkiewne co sprawiało, że scena była spowita dymem, który roznosił się po całej sali koncertowej. Kilkakrotnie mistrz ceremonii zapalał kolejne świece, umieszczał je w świecznikach lub przekazywał muzykom stojącym z tyłu sceny, pełniącym rolę chóru. Jednak gdy zespół prezentował swoją sztukę nie odczuwało się tego dymu jako coś niedogodnego. A stojąc w pierwszym rzędzie można było poczuć ciepło bijące z ognia. Widzowie słuchali w większości w skupieniu, ewentualnie transowo kiwając głowami. Ale byli i tacy, którzy bardziej ekstrawertycznie przeżywali muzykę i wznosili ramiona do góry układając dłonie w rożnych gestach (jak do modlitwy, w diabelskie rogi, zaciśnięte w pięści). A nawet niektórzy wspólnie śpiewali wokalne frazy pomimo różnorodności języków (staro-cerkiewno-słowiańskim, białoruskim, rosyjskim, greckim, rumuńskim, bułgarskim, regionalnym - chachłackim i oczywiście polskim) jakie można usłyszeć w kompozycjach Patriarkh. Gdy zespół zakończył swoje show obdarowywał publiczność gitarowymi kostkami i świecami cerkiewnymi. Tego wieczoru Patriarkh zaprezentował cały album "Prorok Ilija" oraz utwory z albumu "Hospodi" ("Wieczernia", "Polunosznica"). Być może nie wszystkie zapamiętałam. Patriarkh stworzył kontrowersyjną sztukę teatralno muzyczną, opowiadającą pewną historię (notabene w przypadku albumu "Prorok Ilja" - opartą na faktach). Zdecydowanie to był inny wykon niż większość tych, na których bywałam. Chociaż podobne podejścia do show widziałam na koncertach Mayhem i Behemtoh. Patriarkh zdecydowanie miał najbogatszą scenografię.

Po występie cały dym opanował salę koncertową. Wiele osób szybko ewakuowało się i niezbędne było wietrzenie sali. Zimne powietrze z zewnątrz było zarówno zbawieniem jak i ryzykownym działaniem. Ponadto na twarzach niektórych osób pozostał rozmazany tłusty popiół. Całe szczęście nie odchorowałam tego koncertu.
















Autor: Sawa

Data dodania: 04.04.2025 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!