Anvil - Goleniów



Anvil, Jet Jaguar, Viva la Wolfe
Rampa Kultura, Goleniów - 23.11.2024 r.


Panowie z Rock Hard Ride Free wrzucili piąty bieg: ledwo pod koniec lipca mieliśmy okazję bawić się na fenomenalnym (i pierwszym w Polsce!) występie Armored Saint, a tu dzięki nim do Goleniowa zawitała kolejna legenda. Kanadyjską grupę Anvil fanom mocnych dźwięków specjalnie przedstawiać nie trzeba: w końcu to 43 lata historii zamkniętych w 20 albumach studyjnych. Nic dziwnego, że tego chłodnego, zimowego wieczoru Rampa Kultura wypełniła się niemal w całości. Ja jednak zaliczyłem delikatne spóźnienie, ponieważ o ile Goleniów był zielony, to moje strony tonęły w śniegu i sporą część trasy wlokłem się za samobójcami na "letnich". Support zaczął jednak akurat w momencie, kiedy wchodziłem do Rampy - nie było więc aż tak źle, jak się spodziewałem.

W drzwiach fanów przywitał Robb Reiner, który z ochotą rozdawał autografy oraz pozował do zdjęć. Ale jako że do Goleniowa przyjechałem dla muzyki, to po szybkiej wymianie uprzejmości z perkusistą Anvil melduję się pod sceną, by zobaczyć, co do powiedzenia mają młodzi Duńczycy. Viva la Wolfe to dość świeża kapela, mająca na swoim koncie zaledwie dwie EP-ki i jeden pełny krążek: wydany w zeszłym roku "Prosperity". I choć z pewnością trasa u boku takiej legendy była dla chłopaków czymś dużym, to nie widać było po nich stresu. Na scenie panował spory luz, jakże zresztą charakterystyczny dla grunge'u - bo to właśnie taką muzą się oni zajmują. Wyglądali jakby właśnie wyszli z jakiegoś pubu i bez większej spiny, z wyraźną radością prezentowali swoje dość długie, bujające kompozycje. Miało to ręce i nogi, za mikrofonem całkiem niezły wokalista (ale już pomiędzy numerami to basista przejmował pałeczkę) - muza może nie dla mnie, ale te 40 minut minęło dość szybko. Przyjemna rozgrzewka dla licznie zgromadzonej, od razu dobrze bawiącej się publiczności.

Viva la Wolfe nie był jednak rozgrzewką jedyną. Rola drugiego supportu przypadła reprezentantowi Meksyku. Jet Jaguar również jest zespołem stosunkowo młodym: powstał bowiem w 2014 roku i na razie jego dyskografia to EP "Zero Hour" z 2016 roku oraz album "Endless Nights" sprzed czterech lat. Do Goleniowa przybył w swoim najnowszym składzie, ponieważ od niedawna rolę gitarzysty/wokalisty pełni w nim Rodolfo Lozano García. I w życiu bym nie powiedział, że w formacji zaszły jakieś zmiany, ponieważ wszyscy znakomicie się uzupełniali. Jimmy szalejący na perkusji, nakręcony Jorge na basie, androgeniczny Ariyuki mielący palcami na gitarze, no i pewny "Raiden" na wokalu/drugim wiośle. Panowie cisnęli tak, jakby spędzili ze sobą ostatnie 10 lat. To była znakomicie złożona, dobrze naoliwiona heavy/speed metalowa maszyna. Kawałki były szybkie, ostre, okraszone ładnymi popisami, ale też i niepozbawione odpowiedniej dozy przebojowości. Było do czego pomachać głową, ale i pod tą łysiejącą kopułą pozostały również i jakieś melodie. Jet Jaguar to z pewnością zespół, który warto obserwować.

Podczas gdy część fanów poszła częstować się złocistymi trunkami, ja postanowiłem zająć miejsce pod barierką zagradzającą wejście na scenę, by móc obserwować gwiazdę wieczoru w jak najbardziej komfortowych warunkach. Tuż przed startem show ekipa techniczna przesuwa ją robiąc przejście do publiczności i już wiem, że będzie się działo. Ledwo koncert się rozpoczyna, a Lips już rusza na parkiet! Robb i Chris cisną na scenie "March of the Crabs", Steve natomiast piłuje gitarę wśród rozentuzjazmowanych fanów. Po instrumentalnym wstępie wraca do kolegów, by zaserwować nam przekrój działalności Anvil. Nie zabrakło bowiem zarówno starych hitów z tych pierwszych lat działalności grupy (jak chociażby "Ooh Baby", "Winged Assassin", czy "Jackhammer"), jak i przedstawicieli nowszych krążków. Były "Legal at Last", "Truth Is Dying", "Badass Rock'n'Roll", czy też "Swing Thing" z fenomenalną solówką na perkusji Robba Reinera. To, co zaprezentował nam tego wieczoru 66-letni pałker robiło piorunujące wrażenie: ta szybkość, technika, precyzja, ten jazzowy feeling! Z reguły popisy bębniarzy służą do tego, by na siłę nieco przedłużyć show - tutaj aż chciało się więcej. Dość powiedzieć, że ostatni raz tak dobrze się bawiłem na perkusyjnej solówce podczas szaleństw Tommy'ego Eldridge'a z Whitesnake w 2016 roku.

Przyznam się jednak, że początkowo ciężko mi było wczuć się w występ Anvil. Reiner oczywiście był nie do zajeżdżenia, a przezabawny Robertson przykuwał uwagę nie tylko minami, ale też i ciekawymi zagrywkami. W wokalach Lipsa gdzieś jednak brakowało tej zadziorności - dopiero później dowiedziałem się, że muzyk rzeczywiście nie był w pełni sił. Dało się to odczuć w tych pierwszych kilku numerach, ale na szczęście im dalej w las, tym chyba on sam zdawał się zapominać o kłopotach zdrowotnych. Coraz szerzej się uśmiechał, zarażając tym niepohamowanym entuzjazmem publikę. Opowiadał o poszczególnych kawałkach, reagował na zaczepki ("Możemy zagrać "Metal on Metal", ale wtedy to by oznaczało koniec show!"), jak i raczył ludzi przezabawnymi anegdotami - ta o wspólnej trasie z Lemmym to prawdziwa perełka. I jasne, może jego głos dalej nie kruszył skał, ale te diabelskie kurwiki w oczach sprawiały, że morda sama się uśmiechała, a nóżka tupała. Wrażenie robiła jego gra na wiośle i tutaj nie można nie wspomnieć o jego popisowej solówce w "Mothra" zagranej na... wibratorze. I to nie było zwykłe hałasowanie, tylko pełny, długi, wykorzystujące różne techniki popis. Świetna rzecz! Zgranie całego zespołu widać z kolei było na kończącym występ "Metal on Metal", w którym trzeba było "naprawić" instrument. Lips z technikiem ogarniają problem, a w tym czasie Robb przeciąga środek pozwalając Chrisowi dyrygować śpiewającą publicznością. Mało kto się zorientował, że coś było nie tak!

Koncert Anvil to był dla mnie taki "slow burner". Początek na kolana nie rzucił, ale wraz z kolejnymi kawałkami coraz lepiej się bawiłem, by na końcu śpiewać z bananem na gębie co większe hity. Jasne, może nie był to najlepszy koncert w Rampie, ale też i nie przyniósł on wstydu - zarówno organizatorom, jak i samemu zespołowi. Trzeba przyznać, że ostatecznie fajnie było zobaczyć tę kanadyjską legendę, być niejako częścią jej niezwykłej historii. Co dalej? Panowie z Rock Hard Ride Free już zapowiedzieli pierwszy w Polsce koncert kultowej amerykańskiej grupy Crimson Glory. Czy w kwietniu 2025 roku po raz kolejny odwiedzimy Goleniów Rock City? Zobaczymy!

Setlista:

01. March of the Crabs
02. 666
03. Oooh Baby
04. Legal at Last
05. Truth Is Dying
06. Badass Rock'n'Roll
07. Winged Assassin
08. Free as the Wind
09. On Fire
10. Forged in Fire
11. Mothra
12. Bitch in the Box
13. Swing Thing
14. Jackhammer
15. Metal on Metal











Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 18.12.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!