Las Trumien, Sznur, Larmo, Królówczana Smuga CK105, Koszalin - 13.09.2024 r.
Dzięki HappyDying Productions oraz No Fun Booking w ramach trasy "Las wariatów" w Koszalinie pojawił się chyba najbardziej eklektyczny zestaw na świecie. Ktoś, kto wymyślił coś takiego rzeczywiście musiał mieć coś z głową. Sludge/doom metalowy Las Trumien w roli headlinera, a zyskujący coraz większą popularność black metalowy Sznur przed nimi? Jeszcze można zrozumieć. No ale co powiecie na dodatkowo grające całkowicie elektroniczną (!) muzę Larmo i Królówczaną Smugę, której dźwięki są tak dziwne, że nawet nasz zaprawiony w niestandardowych brzmieniach recenzent miał problemy z ich klasyfikacją? Nie mogłem czegoś takiego odpuścić!
Po przybyciu okazało się, że impreza rozpocznie się z małym opóźnieniem, co pozwoliło mi chociażby przywitać się z Susłem, z którym to swego czasu robiłem wywiad w ramach pożegnania J.D. Overdrive. Wkrótce jednak trzeba było się meldować pod samiutką sceną, by sprawdzić czym jest ta cała Królówczana Smuga. I powiem Wam, że dalej kurde nie wiem. To był nie tyle koncert, co performance. Adam Piętak wyszedł ubrany w tradycyjną ludową spódnicę i z białą maską niczym z jakichś zabaw typu sado-maso by zaprezentować dźwięki spod znaku... wszystkiego. Jako że był to one-man show, to większość dźwięków szła "z taśmy", choć muzyk potrafił od czasu do czasu chwycić za gitarę, by zagrać jakiś motyw i np. go zloopować. Było sporo hałasu, industrialu, wykręconego do granicy groteski folkloru, ale też i pojawiły się delikatniejsze fragmenty. Nie zabrakło nawet... rapu. Zresztą to właśnie w tych bardziej krzyczanych numerach Piętak potrafił zejść ze sceny do publiczności, by zaprezentować jej te nawiązujące do ludowych pieśni teksty. Do tej pory nie wiem, czy to wszystko mi się w ogóle podobało, a przecież parę dni już minęło. I chyba o to w sumie chodziło.
Królówczana Smuga chociaż miała gitarę i wokal - Larmo było z kolei tworem całkowicie elektronicznym. To projekt za którym stoi Mirosław Matyasik najbardziej znany z C.H. District. Przyznam, że nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z taką formą sztuki w wersji na żywo, więc był to dla mnie fascynujący, niezwykle wciągający pomimo swego minimalizmu spektakl. Na scenie był tylko sam artysta przed jakimiś szatańskimi wichajstrami od firmy Intellijel. No i tak sobie coś tam pstrykał, przesuwał, innym razem przekręcał, a z głośników najpierw sączyły się nieco transowe, hipnotyzujące dźwięki spod znaku noise, które pod koniec nabrały na intensywności mocnymi basami zachęcając nawet co niektórych metalowców do pląsania i wesołego machania łbami. I choć ta dynamiczna, bardziej taneczna końcówka była na pewno bardziej przystępna dla przeciętnego zjadacza chleba, to mi osobiście bardziej podobała się ta pierwsza część występu: ten chłodny, mechaniczny hałas. Zwłaszcza w połączeniu z niezwykle klimatycznymi, prostymi, wyglądającymi jak coś wyrwanego z lat 80. wizualizacjami. Co ciekawe, gdy je zobaczyłem to w głowie od razu pojawiło mi się nazwisko Rafała Kwaśnego z Agima Sun. I podobno rzeczywiście jest on na tej trasie obecny nie tylko duchem, ale i ciałem (o czym oczywiście dowiedziałem się po koncercie). Przypadek?
Po brzmieniowych eksperymentach przyszedł czas na metal. I to "chuj ci w dupę metal" - bo tak swoją muzę klasyfikują panowie z Wałbrzycha. Trzeba przyznać, że to określenie wyjątkowo trafnie ich twórczość charakteryzuje: black metal od Sznur jest chamski, głośny i wulgarny. To coś, co ma przekraczać bariery, budzić wstręt i niechęć. Coś, co ma być swoistą anty-sztuką. Wokalista wchodził na scenę na czworaka i przez cały występ nosił maskę, którą można dostać chyba tylko w sex-shopie. Do tego robił obsceniczne gesty, a w pewnym momencie "dochodził" w blond perukę. Obrazoburczy spektakl. Jako że ostatnią płytą zespołu jest wysoko oceniana, okraszona przepięknie odstręczająca okładką "Ludzina", to setlista skupiała się wokół niej. Były "Kurwy", były "Płyny", był "Stosunek", a do tego parę starszych hitów ze "Zdychaj chuju" na czele. Już po samych tytułach numerów można zgadywać, że były to cudowne, hałaśliwe szlagiery. Dobrze się to wszystko oglądało i całkiem nieźle słuchało, ale jest jeden element na który nie dało się nie zwrócić uwagi: nierówna praca perkusji. W rozpędzonym, pełnym gniewu black metalu chodząca jak zegarek sekcja rytmiczna to podstawa, a tutaj w niektórych kawałkach "garowy" wyraźnie się gubił. Czy to jeszcze brak rozgrzania (Koszalin był w końcu pierwszym przystankiem trasy) czy może jakieś problemy techniczne?
Wszystkie wcześniejsze nazwy widziałem po raz pierwszy. Las Trumien miałem z kolei okazję widzieć już dwukrotnie: zarówno w klubie jak i w ramach festiwalu. Dodatkowo bawiłem się również na innym zespole wokalisty (Mentor z muzykami znanymi z Furii, Gruzji i Thaw), jak również przeprowadziłem z nim wywiad w ramach pogrzebu J.D. Overdrive. Ekipę więc znałem, wiedziałem też czego mogę się po niej spodziewać. I choć po Sznurze towarzystwo mocno się przerzedziło, to formacja nie odpuściła: to był szalenie głośny, łamiący kości, utrzymany głównie w średnich tempach sludge metal. Rozpoczęcie trasy zbiegło się z premierą nowego krążka: "Budowniczowie grozy" - nie mogło więc zabraknąć świeżych zwłok. I "Trupie rozmówki", "Nienasycony", "Rusałka jej grobem" oraz "Kilka godzin" ładnie wpasowały się w starsze numery pokroju chociażby "Synod trupi". Bardzo podobał mi się sposób, w jaki W.K. przedstawiał poszczególne kawałki: przez cały koncert nie wychodził z roli takiego niepokojącego, lekko niezrównoważonego typa spod ciemnej gwiazdy. Co oczywiście idealnie pasowało do skupiającej się na seryjnych mordercach warstwy lirycznej kawałków. Pochwalić trzeba także perkusistę - W.Ś. ma niezwykle siłowy sposób grania przypominający np. Russella Gilbrooka. Miło się to patrzyło, a jeszcze fajniej się przy tym wszystkim bujało.
Setlista: 01. Trupie rozmówki 02. Król w złotej rękawiczce 03. Bandaże i szmaty 04. Złe wieści 05. Nikt nie kochał Władcy Much 06. Nienasycony 07. Irrumatio 08. Rusałka jej grobem 09. Kilka godzin 10. Synod trupi --- 11. Zwierzyna
|