Materiafest Wieża Bismarcka, Szczecinek - 30/31.08.2024 r.
Materiafest to już impreza, która co roku trafia do mojego koncertowego kalendarza. Pięknie się ona rozwinęła przez te wszystkie lata: zaczynała od zapraszania undergroundowych kapel, by w następnych latach odhaczać coraz to bardziej znane polskie zespoły, a teraz nad jeziorem Trzesiecko wybrzmiewają również i hity międzynarodowych gwiazd. W zeszłym roku pozamiatała Sepultura (jeszcze z późniejszym pałkerem Slipknot), w tym łby wykręcić miały nam m.in. kapele pokroju Born of Osiris, Carcass i Napalm Death. Nie mogło mnie tam zabraknąć, choć łatwo tym razem nie było.
30.08.2024 - Sick Saints, Backhand Slap, Me and That Man, Hypno5e, Furia, Carcass
Na godzinę przed wyjazdem do Szczecinka pięknie mi się cały plan posypał i omal nie doszło do tego, by wycieczka została na ostatniej prostej odwołana. Na szczęście "wszystko dobre co się dobrze kończy" i ostatecznie udało się pod Wieżą Bismarcka wylądować. Co prawda ze sporym opóźnieniem i w środku setu Sick Saints, no ale jednak. Po wejściu na teren imprezy usłyszeliśmy parę kawałków w których wybrzmiewały echa zarówno heavy metalu, jak i grunge'u. Za mało jednak czasu spędziłem pod sceną, by wydać na temat chłopaków jakiś werdykt - byłoby to nieuczciwe. Można więc powiedzieć, że Materiafest 2024 rozpoczęło dla mnie tak naprawdę Backhand Slap - i był to mały falstart. Punk rock w wykonaniu tych chłopaków jakoś mnie nie porwał. Wiadomo: granie szybkie, proste, teksty niekiedy kontrowersyjne (ja Wam dam narzekać na Zbawcę Polskiej Piłki Roberta Lewandowskiego!), ale brakło mi tego ognia, który przypala brwi na występach już mocno przyprószonych siwizną legend gatunku.
Następnie krótki spacerek na Main Stage, by zobaczyć Me and That Man. Wierzcie lub nie, ale dla mnie był to jeden z ważniejszych koncertów tegorocznej edycji. Raz, że lubię ostatnie płyty tego projektu, a dwa: do składu jakiś czas temu powrócił John Porter. I chciałbym w jego wieku mieć tyle energii i... luzu. W dwóch kawałkach (w tym fascynującego podejścia do "I'm Coming Home") zostawił całkowicie gitarę, by zostać pełnoprawnym frontmanem i cóż to był za widok! Biegał, tańczył i pląsał niczym młodzieniaszek! Reszta zespołu oczywiście robiła co do niego należała, a nawet i trochę więcej, bo taki Matteo świetnie przejmował co niektóre numery. Fajnie też było widzieć Nergala, który nie robi groźnych min, a po prostu dobrze się bawi. Me and That Man pokazał, że blues może sobie dobrze poradzić nawet na metalowym feście. Po nim Hypno5e wypadło już bladziej. Cześć przybyłych bardzo chwaliła sobie tę francuską ekipę, ale mi zabrakło... cóż... po trochu wszystkiego. W tych mocniejszych partiach brakowało siły Gojira, w tych bardziej melancholijnych - magii Alcest. Nie byłem w stanie w pełni zanurzyć się w twórczość ekipy z Montpellier.
Furię widziałem całkiem niedawno na Mystic Festival, a że wówczas było bardzo dobrze to nie przeszkadzała mi taka mała powtórka z rozrywki. Setlista podobna (o ile nie identyczna - aż takiej pamięci nie mam), a i klimat równie gęsty co w Gdańsku. Podobało mi się to, że na scenie liczyła się tylko muzyka. Nie było jakiejś wyszukanej produkcji - tylko podstawowe światła i (dość statyczni) muzycy. I to wystarczyło. Nagłośnienie może do wybitnych nie należało (wydaję mi się, że gitara Rumińskiego powodowała jakieś sprzężenie), ale i tak bawiłem się przednio. Podobnież na Carcass: starsi panowie dwaj (Jeff i Bill) wspomagani świeżą krwią spuścili konkretny łomot. Widziałem ich dwa lata temu (również w Gdańsku), więc miałem jakieś pojęcie o tym jak to może wyglądać. Zaskoczenia może nie było, ale zawodu również: w idealnych proporcjach wymieszono młodsze kompozycje z klasykami pokroju "Heartwork". Zespół cisnął jak opętany choć Steer zdradził mi po koncercie, że miał bardzo duże problemy natury technicznej - przez cały występ męczył się ze swoim instrumentem. To dlatego na końcu tak bezceremonialnie zniknął ze sceny - był przekonany o tym, że dał chujowy koncert. Cóż - zebrani fani mogą poświadczyć, że nie nie dał. Było bardzo dobrze.
31.08.2024 - Belzebong, Heresy Denied, The Materia, Born of Osiris, Napalm Death
Dzień drugi przywitał nas zmianami w programie: w wyniku kontuzji jednego z członków zespołu, Ghost Iris zmuszony był odwołać swoją wizytę w Szczecinku. Tym samym nastąpiły małe przetasowania w kolejności występów. Moje muzyczne popołudnie otworzył na Park Stage skąpany w oparach marihuany Belzebong. To ciężkie, powolne, sfuzzowane dźwięki na granicy stoner i doom metalu, które miałem już okazję wdychać w wersji na żywo. To bujające, ale z uwagi na brak wokali również i ciut monotonne granie. Nie dla każdego, ale ludzie dobrze się jednak bawili. Byli i nawet osobnicy głośno domagający się jeszcze wolniejszego grania. Miło. Heresy Denied wolno już grać nie potrafi: to rozpędzona death metalowa/deathcore'owa maszyna. Chłopaki mieli rozdziewiczyć małą scenę, ale ostatecznie trafili na tę główną - przed zdecydowanie większą publikę. I na pewno zyskali niejednego fana. Oczywiście set nie był jakoś szczególnie długi (choć i tak dłuższy niż oryginalne 30 minut!), ale bardzo intensywny. Jest plusik.
The Materia ku mojemu zaskoczeniu, zamykała Park Stage - a przecież jako gospodarze zawsze dawali czadu przed gwiazdą wieczoru. Tym razem jednak przenieśli (słusznie!) na nią grupę Born of Osiris. Moje ósme spotkanie z twórczością tej szczecineckiej kapeli było przyjemne. Oczywiście Park Stage miała swoje ograniczenia, więc nie było jakiejś spektakularnej oprawy, ale zespół obronił się i bez niej - samą muzyką. Tą mieszanką nowoczesnego metalu, djentu i metalcore'u. Były największe hity, tradycyjnie był "Vandals" z gościem, był ogień. Zdecydowanie najlepszy koncert na mniejszej scenie. Końcówkę jednak odpuściłem by zająć jak najlepsze miejsce na Born of Osiris - kapeli dla której w sumie tutaj przyjechałem. Tutaj wykorzystałem też przepustkę dla mediów, by nie tylko podpatrzeć od kuchni jak muzycy przygotowują się do samego występu, ale także i zamienić z nimi parę słów. Zdradzili, że może ogni na scenie nie będzie, ale za to zaatakują nasze zmysły oświetleniem. I nie żartowali.
Początek koncertu Born of Osiris to był bezpardonowy atak na nasze zmysły: nie dość, że mocna, techniczna, połamana muza, to na dodatek po oczach tak waliły stroboskopy, że można było dostać jakiegoś ataku. Aparaty fotograficzne odmawiały posłuszeństwa, ale (w sumie szkoda) później chłopaki troszkę zluzowali. W Szczecinku mogliśmy zobaczyć jak wygląda ten uszczuplony już o Burasa skład i... jest dobrze. Potężny Lee robi co do niego należy (czyli wygrywa skomplikowane riffy), a na drugie wiosło wskoczył Rossi, który nie tylko ogarnia co niektóre solówki, ale także odpowiada za liczne partie elektroniki. Świetny występ choć omal nie zakończony przedwcześnie: wraz ze startem kończącego set "Machine" straciliśmy bowiem całe nagłośnienie. Na szczęście po chwili niepewności usterkę naprawiono i usłyszeliśmy tego klasyka w wersji na żywo. Klasyków nie zabrakło też w setliście gwiazdy wieczoru, a więc Napalm Death. Legenda grindcore'u pojawiła się oczywiście z Johnem Cooke'em miast Harrisa na gitarze - no ale to nie zaskoczenie. Brytyjczycy przedstawili zarówno kawałki z ostatnich wydawnictw (tak EP-ki jak i albumu), jak również i te z legendarnych już pierwszych płyt. Był powrót do "Scum" (w tym oczywiście także i do "You Suffer"), "Harmony Corruption", "The Code Is Red...", a nawet i covera Dead Kennedys. Forma chłopaków nadal imponująca (Herrera to jakaś pieprzona maszyna!), choć doły Barney'a już mniej głębokie. No ale wiadomo: latka lecą.
Dwunastą edycję festiwalu zaliczyć można do udanych. Co prawda w tym roku brakło mi na Park Stage takiego uderzenia jak Flapjack rok temu, ale za to główną sceną zatrzęsły aż trzy zagraniczne gwiazdy (no i świetny Me and That Man!). Widać, że chłopakom się chce to organizować, że mają pomysły, że kombinują, by było więcej i lepiej. Czekam więc z niecierpliwości na kolejną edycję i z zaciekawieniem przyglądam się ich kolejnej inicjatywie. Właśnie ogłoszono bowiem start zimowego wydarzenia (tym razem w Szczecinie) nazwanego Winteriafest. Czekam na szczegóły i liczę na to, że i na nim się pojawię!