Samael - Wrocław



Samael, Shining, Yoth Iria
Zaklęte Rewiry, Wrocław - 23.02.2024 r.


Samael powrócił do naszego kraju z programem płyty "Passage" na cztery koncerty. Po bardzo przyjemnych doznania z Krakowa w zeszłym roku oczywistym było, że i tym razem pojawię się pod sceną. Krótko przed tymi występami na sklepowe półki trafiło wydawnictwo "Passage - Live", które jest zapisem tego właśnie krakowskiego koncertu. Więc trafiło się takie zapętlenia, w postaci zespołu, wiadomego materiału granego na żywo i mojej skromnej osoby. No ale zanim Vorph i jego ekipa wkroczyła na scenę, to swój czas antenowy dostały dwa suporty: Yoth Iria i Shining.

Ten pierwszy był dla mnie totalną niewiadomą i postanowiłem nie sprawdzać wcześniej ich twórczości. Ot - czysta karta i sprawdzenie kapeli w scenicznym boju. Wiadomo, że wstępne wyobrażenie jakieś tam miałem, no bo nie oszukujmy się, ale dosyć łatwo połączyć takie oto kropki: zespół z Grecji i black metal. Wiadomo, kto jest liderem takiego grania z tego kraju. Dodajmy do tego, że poprzednim wokalistą był Magus, który grał na klawiszach w Rotting Christ w latach 1991-1995 i można było z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że muzyka tej formacji będzie kręciła się blisko tego, co robi ten zasłużony zespół. Trop był słuszny, bo Yoth Iria i ich spojrzenie na black metal opiera się na budowaniu klimatu i odpowiedniej atmosfery. Sporo w tym graniu przestrzeni, zwolnień i odpowiedniej mocy. Muzycznie dosyć dobrze to się spina i momentami Grecy potrafią wyczarować bardzo (nie)przyjemny klimat. Dosyć długie i ciekawie zbudowane kompozycje, zmiany tempa i ciekawe sola. Przyznam, że z dużym zainteresowaniem słuchałem tego grania.


Na scenie dosyć statycznie, ale z małym/dużym wyjątkiem - wokalista już w pierwszym numerze skrócił jakikolwiek dystans, bo przelazł przez barierkę i śpiewał chodząc pomiędzy publiką. W pewnym momencie nawet położył się przed sceną nie przestając swojej roboty. Ogólnie chłopak ma lekką nadpobudliwość, bo cały czas "coś mu się działo" na tej scenie. Niejednokrotnie padał na kolana, czy też na wznak, o włażeniu na barierkę nie wspominając. No taki jakiś "niespokojny" był podczas tego koncertu. Reszta ekipy mocno skupiona na swoich instrumentach i gdzieś tak po połowie swojego czasu było widać, że lekko im ciśnienie zeszło i złapali odrobinę luzu. Na pewno pomogło dobre przyjęcie przez wrocławską publikę. Jak już wspomniałem twórczości zespołu totalnie nie znałem, ale stałem przy samej barierce (wiadomo!) i widziałem setlistę wyłożoną na scenie. Dzięki temu zapamiętałem sobie numer "The Red Crown Turns Black", który zrobił na mnie największe wrażenie. Niesłychanie rozpędzony i oparty na przyjemnej pracy perkusji i fajnej gitarze w tle. Oczywiście bez efektownych zwolnień nie może się obyć, więc całkiem miło to młóciło na żywo. Bardzo fajny klimat zespół zbudował w kończącym koncert numerze "Sid Ed Djinn". W nim jest mniej grzania do przodu, a mocniej postawiono na spokojniejsze emocje. Ekipa Yoth Iria otrzymał 40 minut i muszę przyznać, że ten czas wykorzystali bardzo dobrze.

Drugim suportem była formacja Shining. Niestety nie mówimy o tym szwedzkim zespole (a szkoda), bo jak wiadomo mają obecnie status "w zawieszeniu". Natomiast norweska ekipa parająca się... hmm... no dobra - w szufladki nie jestem dobry, więc sobie odpuszczę. Shining dostali do wykorzystania godzinę i zagrali w całości swój piąty album studyjny, czyli "Blackjazz". Jak znacie twórczość tego zespołu, to wiecie, o co z tym wszystkim chodzi. Jeśli nie, to niech tytuł tego albumu będzie jakąś podpowiedzą. Black metal i jazz? Ja tam się nie znam, ale jak to ktoś bardzo mądry powiedział: "wyobraźnia otacza świat - także to, co kiedykolwiek poznamy i zrozumiemy". Można to sobie zinterpretować, że naszym jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia. I tego najwyraźniej trzyma się ekipa z Shining. Dla nich nie ma ograniczeń w muzyce którą tworzą. Saksofon? Proszę bardzo. Porąbane matematyczne granie? Nie ma sprawy. Serio - momentami słuchając tego wszystkiego czułem się jakbym oglądał tworzące się fraktale. Ogólnie to nie jest moja muzyka i takich dźwięków na co dzień nie słucham. Podczas tego koncertu były momenty, że to granie nie sprawiało mi przyjemności, ale były też chwile, że ekipa "miała moją uwagę".


No i kapitalnym frontmanem jest Jørgen Munkeby - gość jest stworzony do prezentowania swojej muzyki na żywo. Świetne były interakcje z publiką podczas grania na saksofonie. Wchodził często na barierkę i w specyficzny sposób "namaszczał" ludzi będących na froncie. Swoje "oberwał" też jeden z fotografów w fosie i to pomimo tego, że bardzo starał się uniknąć spotkania z "ręką przeznaczenia", ale Jørgen był dla niego "bezlitosny". Fascynujące było to jak ten zespól bawi się swoją muzyką i jaką ma radość z jej prezentowania. I to pomimo tego, że nie jest to "typowe" granie jakiego można było się spodziewać przed Samaelem. Mimo wszystko publika rozkręciła się konkretnie i nawet w pewnej chwili odpalono niemałe pogo. A to już świadczy, że zabawa była przednia. Dla mnie ta godzinka w większości była interesująca, bo jednak to było ciekawe doświadczenie. Fanem Shining nie zostałem i nie zostanę, ale fajnie, że mogłem ten występ zobaczyć z bliska.

Po występie supportów nastąpiły szybkie porządki na scenie, sprawnie wymieciono niepotrzebny sprzęt i pozostały tylko "zabawki" gwiazdy. W ostatnich dniach sporo tego zespołu pojawiło się w mojej przestrzeni, bo ledwo co wyszła płyta koncertowa, którą oczywiście sobie słucham, to jeszcze na serwisie pojawił się wywiad z liderem zespołu. No i ten koncert. Do tego ta relacja i w planach recenzja koncertówki. Sami widzicie - sporo tego tematu się przewija. No ale moje rozkminy i przemyślenia przerywa lecący z głośników utwór "For Those About to Rock (We Salute You)" pewnej młodej i obiecującej kapeli z Australii. Rzut oka na zegarek i już wiem, że sekundy zostały do początku tego koncertu. Intro takie same jak w Krakowie i na dzień dobry spada na nas "Rain". Wszystko pięknie brzmi, więc nie pozostaje nic innego jak delektować się tym, co daje nam zespół. A tu jak wiadomo same "dobrocie". Album "Passage" wyszedł w 1996 roku i takie granie było wtedy na szczycie popularności. Wystarczy wspomnieć, że Moonspell wydał właśnie "Irrelgious", Paradise Lost "Draconian Times", Therion "Theli", Tiamat był po "Wildhoney", a The Gathering był pomiędzy "Mandylion" i "Nighttime Birds". Cudowne czasy i świetne wydawnictwa. Mam ogromny sentyment do tych płyt i mega często do nich wracam.

A Samael nie zwalnia tempa i leci z kolejnymi kompozycjami. Po kapitalnym otwarciu od razu przechodzimy do "Shining Kingdom" i ja zachwycam się pracą gitary i uzupełniającymi całość klawiszami. Oczywiście Vorph wokalnie na pełnej mocy. Charakterystyczny wstęp i już "Angel's Decay" wylewa się z głośników. Ponownie wrażenie robią klawisze Xytrasa. I w zasadzie mógłbym tak się rozpływać nad każdym kolejnym utworem. Bogatctwo dźwięków, gitary uzupełniane przez bas i piękne przestrzenie tworzone poprzez klawisze. To niewątpliwie zalety tego materiału. Czy gramy ciut spokojniej (mój ukochany "Moonskin"), czy ciśniemy mocno do przodu ("The Ones Who Came Before") gęba sama mi się śmieje do tych dźwięków. Dosyć szybko to zauważył basista Ales i docenił obdarowując mnie swoją kostką. W sumie w drugiej części koncertu wpadła jeszcze druga, więc całkiem miło z jego strony.


Po odegraniu w całości "Passage" Samael na chwilkę opuścił scenę i powrócił na nią przy dźwiękach zapowiadających utwór "Ceremony of Opposites". I to było konkretne mięsko i wiem, że wiele osób czekało na ten numer. No bo co tu dużo mówić - album z 1994 roku to jedno z ważniejszych wydarzeń w historii tego zespołu. Z tego wydawnictwa otrzymaliśmy jeszcze dwa numery: "Son of Earth" i "Baphomet's Throne" - cudownie, prawda? A to nie koniec pyszności zaserwowanych przez zespół, bo do koszyczka wpadły jeszcze: "Samael" i kończący występ "Black Supremacy". Petarda! Również dwóch przedstawicieli doczekał się album "Eternal", bo z niego poleciały: "Infra Galaxia" i "Year Zero". "Solar Soul" był reprezentowany przez "Slavocracy" i na koniec wyliczanki trafia "Reign of Light".

To był mój szósty raz z zespołem Samael, a drugi z całym albumem "Passage". Oba te koncerty stawiam na równi, bo na obu bawiłem się przednie. Z ostatnimi albumami tego zespołu nie jestem na bieżąco i gdzieś tam przy okazji premiery "Eternal" nasze drogi się rozjechały. Mam jeszcze na półce "Solar Soul" i szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio słuchałem. Jednak do "Passage" wracam bardzo często i teraz koncertówka będzie się u mnie "mieliła" dosyć solidnie. Jak wspomniałem - ten album ma swoje miejsce w moim czarnym serduszku i koncertowe wykonania były dla mnie sporą dawką radości. Zespół w kapitalnej formie, muzycy na pełnym relaksie i ze sporą zabawą na scenie. Publika dopisała i chyba nikt nie narzekał po koncercie. Cóż więcej chcieć? Jakaś powtórka za jakiś czas? Mnie namawiać nie trzeba, wiadomo.








Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 29.02.2024 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!