Nocny Kochanek, Transgresja G38, Koszalin - 30.09.2023 r.
Wiecie, że to już moja siódma schadzka z Nocnym Kochankiem? Zespół tak polubił nasze morskie powietrze, że już regularnie wpada tu z wizytą. Co trasa, to występ w okolicy, a i zdarzało się, że grupa potrafiła pojawić się w moim mieście nawet i dwa razy (jak chociażby w 2021 roku). Nie ukrywam, że ja w pewnym momencie poczułem przesyt i zacząłem odpuszczać niektóre koncerty, no ale po dwuletnim detoksie pojawił się nowy album, a wraz z nim: zmiana setlisty. Stąd też ponownie pojawiłem się w koszalińskim G38, by usłyszeć coś nowego - zwłaszcza, że materiału z "O jeden most za daleko" w ogóle nie znałem.
Frekwencja dopisała i nawet na rozpoczynającym muzyczny wieczór zespole Czarny Bez bawiło się sporo osób. Pierwszy support postanowił przedstawić nam mieszankę metalu, industrialu oraz... folku. Były więc riffy w stylu Rammstein czy Megaherz, poprzebierani muzycy niczym w Mushroomhead, w tle nierzadko jakieś elektroniczne wstawki, a do tego wokalistka śpiewokrzykiem opowiadająca o czasach minionych. I te poszczególne części składowe niekiedy średnio do siebie pasowały. Biały śpiew i teksty inspirowane słowiańskimi wierzeniami gryzły się z tymi bardziej nowoczesnymi dźwiękami. Gdy odpuszczano kwadratowe riffy, to efekt potrafił być intrygujący (klimatyczne "Noce Kupały"), ale często odnosiłem wrażenie, że w ramach jednej kompozycji mieliśmy dwie inne: metalową i folkową. Brakowało mi tej synergii - może gdyby ludowe instrumenty były grane na żywo, a nie puszczane z taśmy, to byłoby bardziej "organicznie"? Ta muza bardziej by żyła? Również image do mnie nie przemawiał. Zespół (prócz wokalistki) chce się przebierać? Spoko, ale skoro trzymamy się gdzieś tych słowiańskich klimatów, to może coś związanego właśnie z tym - jakieś strzygi czy inne licha?
Czarny Bez niezbyt do mnie przemówił - co innego drugi support, a więc Transgresja. Widać było różnicę poziomów pomiędzy tymi dwiema grupami. Ujednolicony, wyrazisty, oryginalny image oparty na użyciu farb fluorescencyjnych, a do tego muzyka. Choć czerpiąca z wielu źródeł - od rocka, po nu-metal - jest przemyślana i podana z odpowiednią dawką energii. To zespół, na który świetnie się patrzy - nie dlatego, że muzycy ciekawie wyglądają (choć malowanie Rajmunda cudowne, a wokalista wygląda jak Smakosz z popularnej serii horrorów), ale przez to jak grają poszczególne numery. Widać (i słychać), że artyści pozwalają się nieść tej muzyce i wczuwają się w przekaz poszczególnych kawałków. Perkusista może mieć kapitalny flow, a basista świetnie wspomagać lidera, ale jednocześnie nikt tu nie wychodzi przed szereg - to zespół zwarty i gotowy, by grywać na największych salach w Polsce. I piszę to jako osoba, która na co dzień takiej muzy w ogóle nie słucha. Serio, odpaliłem po tym koncercie parę kawałków Transgresji w wersji studyjnej i uważam, że na żywo żre to nieporównywalnie lepiej. Aż żałowałem, że nie dano im pełnego setu.
Setlista: 01. Intro 02. Wataha 03. Zanim się zatracę 04. Kompleksy 05. Goliat 06. Pragnę więcej 07. Nie ulegnę 08. Zgubiony w tłumie 09. Mediów szturm 10. Obudź mnie 11. Furia
Transgresja zostawiła po sobie bardzo dobre wrażenie, no ale gwiazdą wieczoru był jednak Nocny Kochanek. Z głośników tradycyjnie cover "The Wicker Man" Iron Maiden i pękający w szwach G38 głośnymi oklaskami wita Zdrajców Metalu, którzy rozpoczynają od otwierającego ostatni album "Otwieracza". Następnie zespół leci z grubej rury, ponieważ "Poniedziałek" oraz "Pigułka samogwałtu" to już sprawdzone hity, które często lądowały zdecydowanie dalej w setliście. Widać, że grupa postanowiła nieco na tej trasie namieszać. Co ciekawe, już na samym początku publika zaczęła się domagać... "Dariusza". Ledwo co zespół wypuścił nowego singla, a fani już skandowali jego tytuł, co nie uszło uwadze wokaliście. Ten oczywiście zapowiedział, że go nie zabraknie, choć liczył na to, że drugie w historii wykonanie tego kawałka będzie niespodzianką. "O jeden most za daleko" pokazał bardziej rockowe, przebojowe oblicze grupy (to było fajne orzeźwienie!), ale szybko powróciliśmy do Krainy Metalu.
"Tirowiec" jakoś specjalnie mnie nie rozgrzał, a sam Sokołowski wyraźnie się śmiał podczas śpiewania tego durnego tekstu - jakby sam nie wiedział, o co dokładnie w nim chodzi. To kawałek, którego w setliście mogłoby zabraknąć. Miło natomiast, że do rozpiski wrócił "Diabeł z piekła", a więc parodia Black Sabbath. Po klasycznej piosence o dziewczynie, która "Łatwa nie była" fani w końcu usłyszeli (i odśpiewali!) "Dariusza". I to było fascynujące: no bo na koncercie większości zespołów nowe hity witane są raczej chłodno, a tu cały klub bawi się i zna na pamięć kompozycję mającą ledwo parę dni. "Zaplątany" ma już tych dni na koncie zdecydowanie więcej - wspólne śpiewy było więc chyba słychać na sąsiedniej ulicy. Na "Czarnej czerni" trochę pomachałem główką, a następnie wysłuchałem chyba najlepszego kawałka tego koncertu, a więc power-ballady dedykowanej słynnemu taniemu "winiaczowi". Kapitalny refren, przezabawny tekst, cudowne solówki - tym hymnem Nocny Kochanek spokojnie mógłby kończyć koncerty. Ale nie kończy - woli go ukrywać w setliście. Nie wiem dlaczego - może boi się telefonu z Bostonu?
Na pewno Nocny Kochanek nie boi się telefonu ze Szwecji. Chłopacy mieli okazję poobserwować Sabaton na koncercie, wyciągnęli odpowiednie wnioski i stworzyli "Krótki lont" - cover tak "sabatonowski", że aż włosy same układają się na irokeza. Na żywo wypadł w porządku. Więcej zabawy było oczywiście na "Dziewczynie z kebabem", no ale to akurat jeden z tych utworów, który po prostu musi być w setliście. Nie wiem jednak, czy nie zamieniłbym go miejscami z kończącymi podstawowy set "Cudzesami" - ta kompozycja w ogóle do mnie przemawia. Może dlatego, że nie palę, więc i tematyka mi obca? Oczywiście każdy wiedział, że to nie koniec. Obowiązkowe odbębnienie "kurtuazji" i Nocny uderza "Zdrajcami metalu", by następnie przejść do inspirowanego Blind Guardian "Konia na białym rycerzu". Żurek na flecie mocno rozbawił Krzyśka, który z trudem powstrzymywał śmiech podczas pierwszej zwrotki. To jednak taki numer, że frontman mógł nawet w ogóle nie chwytać za mikrofon - publika by sobie poradziła. Zakończenie to już "klasyk", a więc "Minerał Fiutta" ze znanej kreskówki autorstwa polskiego Walta Disney'a: Bartosza Walaszka. Dobry koncert? Jak najbardziej, choć osobiście ze dwa czy trzy numery z chęcią zamieniłbym na coś innego.
Setlista: 01. Otwieracz 02. Poniedziałek 03. Pigułka samogwałtu 04. O jeden most za daleko 05. Tirowiec 06. Diabeł z piekła 07. Łatwa nie była 08. Dariusz 09. Zaplątany 10. Czarna czerń 11. Serce za szkłem 12. Krótki lont 13. Dziewczyna z kebabem 14. Cudzesy --- 15. Zdrajca metalu 16. Koń na białym rycerzu 17. Minerał Fiutta