14. Festiwal Legend Rocka Hollywood Vampires, Chemia, Those Damn Crowes Dolina Charlotty, Strzelinko k. Słupska - 22.07.2023 r.
Do trzech razy sztuka! W 2020 roku nie udało się sprowadzić supergrupy Hollywood Vampires do malowniczej Doliny Charlotty z powodu pandemii koronawirusa. Zespół pojawić się miał na Festiwalu Legend Rocka rok później, ale z uwagi na niekończące się obostrzenia rzucił ręcznik i całkowicie odwołał wizytę na Starym Kontynencie. Organizatorzy jednak się nie poddali i po powrocie do normalności zakontraktowali Krwiopijców na 14. Festiwal Legend Rocka - wychodzi więc na to, że zeszłoroczny, wyprzedany koncert legendarnego Kraftwerk był oddzielną imprezą. I może koronawirus już nie straszy, ale jednak trochę niepokoju o występ było, ponieważ tuż przed wizytą w Polsce Hollywood Vampires odwołało pod rząd dwa koncerty. Niby z różnych powodów, no ale wiecie - oficjalnym oświadczeniom też nie zawsze można wierzyć. Na szczęście jednak do Polski rzeczywiście dotarli. W końcu.
Do Doliny Charlotty dotarliśmy mocno przed czasem, a i tak zszokowały nas kolejki do kasy. Uznaliśmy, że chyba lepiej będzie udać się do wejścia numer dwa i choć tam również swoje trzeba było odstać, to chociaż drzewa rzucały przyjemny cień. No i odpaliliśmy sobie półfinał siatkarskiej Ligi Narodów, dzięki czemu czas minął szybko i bezboleśnie. Miejsca zajęliśmy krótko po tym jak zaczął grać pierwszy support: walijski Those Damn Crowes. Nigdy ich nie słyszałem, więc miałem "czystą głowę" jeśli chodzi o dźwięki. I stwierdzam, że raczej słuchać ich nie będę, bo choć chłopaki grają w porządku, to jednak brakuje mi tutaj... ognia. Niby hard rock, ale taki bardziej do radia: czasami grupa potrafi grzmotnąć (przyjemny "Man on Fire"), ale głównie liczą się melodie i chwytliwe refreny. Frontman znakomicie trzymał kontakt z publiką, muzycznie ręce i nogi to ma, ale osobiście wolę brudniejsze klimaty.
Po krótkiej przerwie na scenie melduje się drugi support, w postaci polskiej grupy Chemia. Dla formacji był to powrót do Doliny Charlotty po 11 latach: na szóstej edycji festiwalu grała przed Perfect i Paulem Rodgersem - może i muzycy byli wówczas młodsi i niedoświadczeni, ale wstydu nie przynieśli. Teraz mają na koncie 5 albumów, kontrakt z Metal Mind Productions, a jej frontman - Łukasz Drapała - z powodzeniem radzi sobie również i solo. I widać, że to już nie amatorzy: po zachowaniu na scenie, przemyślanym show (z wykorzystaniem klasyka The Animals w ramach swoistego intro i outro na czele) oraz oczywiście dopracowanym kompozycjom. I znów: muzycznie nie jest to moja bajka (po raz kolejny melodyjny hard rock, choć w którym majaczy również i grunge), ale fajnie się chłopaków oglądało. Jasne, bardzo brakowało Balczuna na gitarze, który musiał odpuścić ten koncert, ale za to humor co chwilę poprawiał mi Łukasz - jego gadki pomiędzy poszczególnymi numerami autentycznie bawiły. Z chęcią zobaczyłbym Chemię po raz trzeci - może wtedy w końcu muzycy zagraliby mój ulubiony "She".
Po dłuższej przerwie na czterech telebimach z tyłu sceny zaczęły wyświetlać się klimatyczne wizualizacje i po przedstawieniu czterech najważniejszych Wampirów na scenie zameldowała się amerykańska supergrupa. Trzon Hollywood Vampires to oczywiście legendarny Alice Cooper (wokal), nie mniej legendarny Joe Perry (gitarzysta Aerosmith) oraz słynny aktor Johnny Depp. Do miana pełnoprawnego krwiopijcy awansował Tommy Henriksen (Alice Cooper, ex-Warlock, ex-Doro), a skład uzupełniają Glen Sobel (perkusista grupy Alice'a Coopera), Buck Johnson (klawiszowiec Aerosmith) oraz Chris Wyse (były basista The Cult). To jedna z tych formacji, która nic musi, a już tylko może - gra bardziej dla siebie, by pobawić się repertuarem, którego muzycy nie wykonują we własnych zespołach. Początkowo Wampiry stawiały tylko na covery i to głównie osób związanych ze słynnym pijackim klubem Coopera (swoją drogą: Alice składał im hołd podczas trasy "Raise the Dead"), ale w końcu nadszedł czas również i na własne kompozycje.
I to właśnie od dwóch autorskich numerów rozpoczęto całe show. Na start dostaliśmy rozpędzonego "I Want My Now" i przebojowego "Raise the Dead", by następnie przejść do segmentu "wspominkowego". "I'm Eighteen" to oczywiście jeden z największych hitów frontmana i założyciela "pijackiego klubu". W tle klimatyczne wizualizacje wykorzystujące fragmenty klasyków kina, ale to jednak doskonała forma 75-letniego wokalisty najbardziej zachwycała. "Five to One" to już hołd dla Jima Morrisona z The Doors - początek był nieco niemrawy, ale za to po przeskoczeniu do "Break on Through (to the Other Side)" Cooper włączył piąty bieg. Powrót do autorskiego materiału Hollywood Vampires i dostajemy po zębach potężnym (jakiż to świetny numer!) "The Boogieman Surprise" - cóż za refren! Kolejna propozycja w setliście - "My Dead Drunk Friends" - w wersji studyjnej średnio mi podeszła, ale przypominająca pijańską wyliczankę pieśń w wersji na żywo nad wyraz… orzeźwiająco.
Po tym luźniejszym kawałku wokal przejął sam Joe Perry, który postanowił zaśpiewać cover Johnny'ego Thundersa. Zachwycała piękna, stonowana gra Johnsona na klawiszach, cudowne brzmienie - i tylko wokal gitarzysty Aerosmith średni. Mimo wszystko stawiam przy "You Can't Put Your Arms Around a Memory" plusik. Przy coverze The Who ("Baba O'Riley") plusa już być może - tu może być już tylko wykrzyknik. Pulsująca elektronika, potężne gitary (ech, te akordy znane z początku "CSI: NY"!), genialny refren, a do tego jeszcze wpleciony solowy popis Sobela (co zabawne: oryginalny perkusista The Who nienawidził solówek na swoim instrumencie) - miazga. Autorski "Who's Laughing Now" przeleciał już przez uszy (w sumie to taki nie wybijający się utwór), ale na cover The Jim Carroll Band już czekałem. Niestety w "People Who Died" Depp wokalnie średnio sobie poradził - bardziej mamrotał niż śpiewał. Na plus jednak grafiki, na których mogliśmy podziwiać legendy, których już z nami nie ma. No i hołd Johhny'ego dla swojego przyjaciela - Jerry'ego Judge'a - mimo wszystko wzruszający. Na mocno bluesujący "The Jack" AC/DC za mikrofonem już Cooper, który znalazł własny sposób na ten śpiewany w oryginale przez Bona Scotta kawałek. W autorskim "As Bad As I Am" powróciliśmy do szaleńczych rytmów, choć tym razem z wyraźnymi wpływami rock'n'rolla - i był to ostatni własny kawałek Hollywood Vampires w setliście. Do jego końca prowadzić miały nas już tylko covery.
Za mikrofonem po raz kolejny pojawia się Johnny Depp i po filmach puszczanych w tle (upadek Muru Berlińskiego) już wiadomo, że czeka nas cover Davida Bowiego. Muzycznie bardzo przyjemnie, ale wokalnie znów tak sobie - do wersji takiego chociażby King Crimson droga daleka. Króciutka przerwa i do głosu dochodzi po raz kolejny Perry - tym razem daje jednak "zaśpiewać" swojej gitarze. No, może nie "swojej", bowiem legendarny gitarzysta składa hołd innemu legendarnemu gitarzyście: Jeffowi Beckowi. I to na oryginalnym wiośle tego drugiego! Mnóstwo fotek muzyka w tle, cudowne solówki - piękny fragment, który szybko zostaje schowany pod ścianą dźwięku "Bright Light Fright". Zaskoczenie było, ale nie tak wielkie jak na… industrialnej wersji "The Death and Resurrection Show" Killing Joke. Pasowało to jak pięść do nosa, ale ten hipnotyzujący riff i melorecytacje Deppa mimo wszystko intrygowały. "Walk This Way" Aerosmith (wiadomo, że brylował tutaj Joe, co nie?) i szaleńczy "The Train Kept A-Rollin'" Tiny'ego Bradshawa był już powrotem do znanych rejonów. A całość wieńczył na bis "School's Out" - odegrany zasadzie tak, jak na solowych występach Alice'a (łącznie z przekomarzaniem się wokalisty).
Muzycznie tak właśnie zakończył się 14. Festiwal Legend Rocka. Trochę skromnie, bo dostaliśmy tylko jeden koncert, no ale trzeba przyznać, że miał on swoje momenty. Osobiście uważam, że solowe występy lidera Hollywood Vampires są dużo lepsze, ale jednak fajnie było zobaczyć Perry'ego i Deppa na żywo. Niestety dobre wspomnienia zatarł nieco powrót do domu, ponieważ po szybkim i zwinnym dojściu do auta utknęliśmy w nim na ponad godzinę. Serio, ledwo odpaliliśmy silnik i wyjechaliśmy do wjazdu na drogę, a tu klops. Okazało się, że w przeciwieństwie do poprzednich edycji nie było osób kierujących ruchem i zrobiła się "wolna amerykanka": zamiast kulturalnie wyjeżdżać, to ludzie wbijali się "na pałę" blokując całkowicie wszystkie wyjazdy. Już się szykowałem na noc za kierownicą, ale na szczęście paru fanów skrzyknęło się by ogarnąć ten burdel na własną rękę. I nie zgadniecie: od razu wszystko ruszyło! Im należą się wielkie podziękowania, a organizatorom: żółta kartka.
Setlista:
01. I Want My Now 02. Raise the Dead 03. I'm Eighteen (Alice Cooper cover) 04. Five to One/Break on Through (The Doors cover) 05. The Boogieman Surprise 06. My Dead Drunk Friends 07. You Can't Put Your Arms Around a Memory (Johnny Thunders cover) 08. Baba O'Riley (The Who cover) 09. Who's Laughing Now 10. People Who Died (The Jim Carroll Band cover) 11. The Jack (AC/DC cover) 12. As Bad As I Am 13. Heroes (David Bowie cover) 14. Jeff Beck Tribute 15. Bright Light Fright (Aerosmith cover) 16. The Death and Resurrection Show (Killing Joke cover) 17. Walk This Way (Aerosmith cover) 18. The Train Kept A-Rollin' (Tiny Bradshaw cover) --- 19. School's Out (Alice Cooper cover)
|