Materiafest X Wieża Bismarcka, Szczecinek - 27.08.2022 r.
Jak już świętować jubileusz festiwalu to z przytupem: dziesiątą edycję wydarzenia stworzonego z inicjatywy zespołu Materia rozciągnięto do dwóch dni. Pierwszego mieliśmy dostać w OSiR Ślusarnia przegląd młodych zespołów, wzbogacony o występy Mindfak, Tides from Nebula oraz Azarath. Drugiego z kolei: przenosiny pod Wieżę Bismarcka na Krusher, Scyllę, Thy Disease, Hate, Hunter i Vader. Niestety na ostatniej prostej ekipa dowodzona przez Inferno odwołała wizytę w Szczecinku (w jej miejsce wskoczył In Twilight's Embrace), a Krusher zamienił się z Mindfak. Entuzjazm mocno opadł, stąd też nad jezioro Trzesiecko pojechałem dopiero na wielki finał.
Na miejscu przywitała nas piękna pogoda oraz informacja o tym, że wstęp jednak nie będzie darmowy. No ale 10 złotych nie pieniądz, tym bardziej, że Mieszko I pomóc miał chorym dzieciom - narzekania więc nie było. Marudzenia nie było również na rozpoczynający całą zabawę zespół Prey of Monsoon, a więc zwycięzcy przeglądu z OSiR Ślusarnia. Chłopaki z Płocka może wyglądają niepozornie, ale potrafią uderzyć w nos deathcore'ową pięścią. Nudy nie było i pół godzinki minęło bardzo szybko. Po nich Mindfak, którego swego czasu miałem okazję recenzować debiut. I to głównie na materiał z niego postawił kwartet z Wrocławia, choć nie zabrakło również zapowiedzi nowego krążka. Fajnie wybrzmiały "Kroczy leszy" i "Łowca czarownic", a całość na żywo wyraźniej zahaczała o -core'owe gatunki niż groove znany z LP. Zwłaszcza Frontside gdzieś tam miałem z tyłu głowy.
Thy Disease spodziewałem się dalej w line-upie, no ale ktoś postanowił szybciej spuścić muzyków ze smyczy. Ostatni raz widziałem ich w 2015 roku, a więc w tym samym składzie - po krótkiej rozłące w 2021 roku powrócił bowiem wokalista Syrius. Tym razem wziął ze sobą włosy. I mnóstwo dobrego humoru, ponieważ uśmiech w zasadzie nie schodził z jego twarzy. Zespół dostarczył kawał porządnego śmierć metalu i tylko elektroniczne wstawki wydawały się miejscami lecieć nie w tempo. Ogólnie jednak było dobrze, a taki pozbawiony czystych wokali "Slave State" wyszedł na żywo lepiej niż siedem lat temu. Scyllę ostatni raz widziałem nie aż tak dawno, bo cztery lata temu - zresztą w tym samym miejscu. Chłopaki ładnie się rozwijają i na scenie czują się jak ryba w wodzie. Jest pewność siebie, jest odpowiednia moc i energia. Jak kogoś kręcą deathcore'owe klimaty, to powinien się ze Scyllą bliżej zapoznać. Zwłaszcza na żywo, bo muzycy wiedzą jak rozkręcić zabawę - w pewnym momencie była bowiem nawet podwójna (!) ściana śmierci.
Po Scylli pora na kapelę, na którą ostrzyłem sobie ząbki - Hate promuje w końcu bardzo dobry krążek "Rugia". Scena przystrojona niczym jakieś starożytne miejsce kultu (i to takie, w którym nie składa się ofiar z owoców i warzyw), wymalowani, groźnie wyglądający muzycy, no i ja pod samą barierką. Cóż więcej trzeba? Ano siarczystego black metalu! Tego dostaliśmy 40 minut. Z jednej strony trochę mało jak na tak zacną kapelę, ale z drugiej: nie było przez to również i żadnych dłużyzn. Były blasty, były skrzeki Adama, był taki ogień, że aż mikrofon w telefonie nie wytrzymał. Świetny występ, po którym postanowiłem trochę odsapnąć. Materię widziałem już w końcu pięciokrotnie - tym razem postanowiłem więc chłopaków obserwować z pewnej odległości, zbierając jednocześnie siły na gwiazdę wieczoru. Gospodarze przygotowali ciekawy set, którego części składowe ładnie współgrały z oświetleniem - widać było, że poważnie przygotowywano się do występu na "ojczystej ziemi". Jako że Scylla grała wcześniej, to znów wykorzystano wokalistę tej formacji w "We Are Materia", a dodatkowym smaczkiem był także zupełnie nowy kawałek, za który odpowiada... perkusista.
Z Hunterem zaliczyłem na Materiafest szczęśliwą siódemkę. Pierwszy raz widziałem ich na trasie "T.E.L.I.", ostatni - na pierwszym Pol'and'Rock, podczas którego zagrali jednak... przeciętnie. Jako że Drak i spółka dostali w rozpisce godzinę, to można się było spodziewać odpuszczenia długich, wolniejszych kawałków. I rzeczywiście: były konkrety pokroju "Wyznawcy" czy "Imperium uboju", jak i kawałki może bardziej rozbudowane, ale jednocześnie nie zniechęcające publikę do odpuszczenia zabawy: "$mierci$miech", "Rzeźnia nr 6" czy "Osiem", w którym obśmiano pewnego rosyjskiego dyktatora o kompleksie Napoleona. A naszym ciężko pracującym politykom podziękowano głośnym "jebać PiS". Vader już w takie tematy za bardzo nie wchodził. Po prostu Peter, Hal, Spider i Michał wpadli na scenę, jebnęli tak, że zatrząsł się cały Szczecinek i sobie poszli. Spodziewałem się powtórki z Mystic Festival (a więc "De Profundis"), ale zespół postanowił zaprezentować nieco bardziej przekrojową setlistę. Dostaliśmy w zasadzie coś, co można nazwać best-of, wzbogacony rodzynkiem w postaci katowskiej "Wyroczni". Pod sceną sieka taka, że żywy spod barierek bym nie wyszedł, na scenie kwartet pali głośniki - Vader chyba nie mógłby zagrać źle, nawet gdyby mocno się starał.
Setlista: 01. Triumph of Death 02. Silent Empire 03. Blood of Kingu 04. Shock & Awe 05. Oblivion 06. Black to the Blind 07. What Colour Is Your Blood? 08. Wyrocznia (Kat cover) 09. Dark Age 10. Sothis 11. Carnal 12. Wings 13. Cold Demons