Opeth - Wrocław



Opeth, The Vintage Caravan
A2, Wrocław - 17.09.2022 r.


8177 dni - tyle dokładnie minęło od poprzedniej wizyty Opeth w moim rodzinnym Wrocławiu. Wiele się przez ten zmieniło - splendor zespołu - pomimo, że byli wtedy znani i cenieni, byli w przededniu wybuchu swojej popularności. Skład bo u boku Mikaela Åkerfeldta ostał się jedynie basista, Martín Méndez. Zmieniła się także muzyka Szwedów - uleciał gdzieś po drodze death metalowy duch, ostały się jedynie "rock ish" (jak sam to nazywa lider) dźwięki. Jeśli jednak ktoś kręci nosem na woltę stylistyczną i tęskni za growlami Mikaela, na koncercie nadal dostanie to, co tak lubi.

Zanim jednak Opeth zaserwował nam mieszankę starego z nowym, na deskach klubu A2 zameldowali się sympatyczni Islandczycy z The Vintage Caravan. Kupili publiczność już od pierwszych sekund - swoją energią, przebojowością i chwytliwymi kompozycjami. Naprawdę nie pamiętam kiedy po raz ostatni miałem przyjemność doświadczać występu supportu, który grał tak, jakby jutra miało nie być. Przepis na swoją muzyką mają prosty - inspirując się, zgodnie z nazwą, tym, co vintage, prezentują żarliwego, retro rocka opartego na nośnych riffach, pulsującym basie, świetnych solówkach, i mieszają to z łagodnymi i przestrzennymi fragmentami. Fanom klasycznego rocka, zrodzonego bez mała pięć dekad temu, Islandzycy podali naprawdę smakowitą przystawkę. I to się oczywiście publiczności spodobało, szybko bowiem pierwsi śmiałkowie zaczęli robić młyn pod sceną. Ba, muzycy doczekali się także miłosnych wyznań ze strony niektórych słuchaczy. I nawet jeśli te okrzyki można traktować z przymrużeniem oka, to pokazuje jednak, jak pozytywną atmosferę roztaczają wokół siebie ci wiecznie uśmiechnięci muzycy. Naprawdę świetny występ!

Setlista:

Whispers
Crystallized
Reflections
Innerverse
Sharp Teeth
On the Run
Expand Your Mind


Punktualnie o 20:45 na scenie pojawiła się gwiazda wieczoru i bez zwłoki zaczęli od dwóch reprezentantów ostatniego albumu - "Skevent Prins" oraz "Hjärtat vet vad handen gör". I cóż, nie poczułem mocy tych utworów. Może przez nagłośnienie? Na pewno nie złe, ale i dalekie od doskonałości. Przyznaję też jednak, że pomimo upływu trzech lat od premiery płyty "In Cauda Venenum", nadal mam problem by szczerze polubić te utwory. Dodam jednak, że na żywo prezentują się okazalej, niż w wersji studyjnej. Lepiej wypadł trzeci w kolejce "The Leper Affinity" - Szwedzi brzmieli już lepiej, a i do "Blackwater Park" publiczność ma cieplejszy stosunek niż do ostatnich dokonań. Wydaje się jednak, że growle Mikaela zabrzmiały nie tak głęboko i soczyście jak niegdyś. Nie mam z kolei żadnych uwag do zaprezentowanego zaraz potem "Reverie/Harlequin Forest". Tu już grupa weszła chyba na pełne obroty. Zjawiskowo zabrzmiała końcówka, te rytmiczne łamańce odegrano z chirurgiczną precyzją i należytym ciężarem. Punktem kulminacyjnym był dla mnie "Nepenthe" - nowy nabytek za perkusją, Waltteri Väyrynen, czarował swoją oszczędną grą, a sam numer zabrzmiał naprawdę pięknie. To trochę paradoksalne, że utwór tak kameralny zdaje się wprost stworzony do prezentowania go na żywo.

Świetnie wypadł także "Moon Above, Sun Below" nawet jeśli Mikael wspomniał, że to dla niego niezłe wyzwanie, by poprawnie go zaprezentować. Co jeszcze tego wieczora zabrzmiało? Miłośników balladowego "Damnation" ucieszył "Hope Leaves", sympatycy mocniejszego uderzenia dostali "The Lotus Eater", regularną część zakończył fragment "Face Of Melinda" (wierzyłem, że wybrzmi do końca, ale okazało się, że to tylko droczenie się z publicznością) oraz "Allting tar slut" z ostatniej płyty. Opeth nie kazali na siebie długo czekać z powrotem na scenę, ba zniknęli z niej dosłownie na chwilę, więc nawet nie wiem czy można to nazwać bisem. Zostawiając jednak z boku te dywagacje, czy to bardziej bis czy deser, usłyszeliśmy "Sorceress" (zawsze na żywo urywa głowę) oraz, co nie stanowi zaskoczenia, "Deliverance". Przyznaję, ten numer nie jest w stanie mi się znudzić i nie mam nic przeciwko by nawet po kolejnych 32 latach działalności zespół wieńczył swe występy tym kawałkiem.

O czym jeszcze warto wspomnieć? Mikael jak zwykle potrafił rozbawiać publiczność swoimi opowieściami między utworami, nawet jeśli nie był tak rozgadany, jak potrafi być. Opowiadał między innymi, że album "Heritage" został szczególnie chłodno przyjęty w Ameryce, że nie lubi współczesnej muzyki i nie rozumie po co hip hopowcy nakładają auto-tune na swoje wokale. Wspominał także, że wybrał się z zespołem na wrocławski Rynek i że przy okazji zakupił kilka płyt. Żartobliwie pytał również "what the fuck?" opowiadając, że jego 18 letnia córka (swoją drogą Melinda) już imprezuje i pije. Przyznaję, że uwielbiam te jego opowieści i jak dla mnie mógłby się któregoś dnia rozgadać nawet i na pół godziny. Co do zaprezentowanej setlisty, to cieszy fakt, że uległa ona odświeżeniu w porównaniu do ostatniego okresu, dlaczego jednakże dostaliśmy dokładnie to samo, co na trasie w 2019 roku? Trochę szkoda, ale też z tym większą ochotą czekam na nadchodzące koncerty urodzinowe, tam nie powinno zabraknąć niespodzianek i utworów z lat 90.

Setlista:

Svekets prins
Hjärtat vet vad handen gör
The Leper Affinity
Reverie/Harlequin Forest
Nepenthe
Hope Leaves
Moon Above, Sun Below
The Lotus Eater
Allting tar slut
---
Sorceress
Deliverance



Autor: Jacek Klatka

Data dodania: 19.09.2022 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!