Deep Purple - Warszawa


Deep Purple / SBB
09.10.2006 r.
Warszawa - Torwar


Trochę wyrzeczeń i jest. Bilecik na koncert jednego z moich ulubionych zespołów miałem już w łapkach dwa miesiące przed imprezą. Purple już drugi raz w tym roku przyjechali do Polski promować swój najnowszy album "Rapture Of The Deep" i po raz kolejny supportowała ich legenda polskiego rocka SBB.

Przyjeżdżamy pod Torwar, już trochę ludzi czeka na otwarcie bram. Pierwsza myśl to: "co tak mało?". Fakt faktem, bardzo słabo reklamowano ten koncert. Ale nie narzekamy, tylko czaimy średnią wieku. Tutaj zaskoczenie. Wielu młodych i bardzo młodych ludzi, poza tym oczywiście panowie koło pięćdziesiątki, a nawet całe rodziny. No nic, tylko rock'n'roll.

Czas wejść do środka. Idziemy przywitać się ze sceną. A ta niesamowita. Sprzęcior purpurowych przykryty, perkusja Paice'a pod wielką brytyjską flagą. Ale czemu na przedzie stoją dwie perkusje? O tym dalej. Obraliśmy pozycje obserwatorów i czekamy na SBB. A ludzi ciągle przybywało. Towar się zapełnia. No i... wychodzą. Krótki set, koło 45 minut. Ale rozgrzali nieźle. Młodej publice się chyba podobało, bo skakała i skakała. Skrzek dużo nie rozmawiał z publiką, nie tracił czasu... no i miał rację - lepiej zagrać. Zagrali trochę z "New Century" trochę ze starszych płyt, można by rzec - przekrój. Na koniec rewelacja, Apostolis Anthimos siada za drugą perkusją i jazda! Należy też zauważyć, że zagrali w poszerzonym składzie - na drugiej gitarze grał Sławomir Piwowar.

Ale chyba nikt nie ma wątpliwości, kto tu dzisiaj jest gwiazdą. Znowu coraz więcej ludzi - trybuny zajęte, Torwar wypchany. Zgaszone światła, pod sceną zamieszenia - wiadomo co zaraz będzie. Ciemności i ciszę przerywa odgłos werbla Paice'a idealnie zsynchronizowany z oświetleniem (które podczas całego gigu pięknie wtórowało muzykom) i mamy "Pictures Of Home". Zaczęli ostro. Nie ma co, panowie w sile wieku potrafią zrobić naprawdę niesamowity show! A co jeszcze zagrali? Było dokładnie wszystko to, czego się spodziewałem i to, co chciałem. Prawie cały "Machine Head" - oprócz wspomnianego wyżej kawałka poleciały jeszcze "Higway Star", "Smoke On The Water", "Lazy" i "Space Truckin'". Do tego jeszcze: "Speed King" (ale szał pod sceną - ten numer naprawdę potrafi rozgrzewać), "Into The Fire", "Black Night", "Perfect Strangers" (i znowu ekstaza), o ile dobrze pamiętam zagrali także "Sometimes I Feel Like Screaming" i "Woman From Tokyo". Nie mogło także zabraknąć nowych piosenek - "Money Talks", "Wrong Man" i "Rapture Of The Deep". To naprawdę dobre kawałki i wpisały się pozytywnie w cały koncert. Na sam koniec zagrali swój (nie swój) szlagier z 68' roku - "Hush"... baaardzo mocno tu wyszedł. Nie mogło obyć się bez solówek muzyków. Morse w swoją genialnie wplatał znane rockowe motywy (m.in. "Heartbreak" Zeppelinów). Swoje pięć minut miał także Ian Paice i Don Airey. Ten ostatni tym samym potwierdził, że jest znakomitym klawiszowcem (nie bez powodu grał u Ritchiego w Rainbow). Nie zagrali skandowanego "Child In Time", no cóż, nie zaplanowali panowie, a ktoś przez cały koncert trzymał transparent z prośbą o ten numer. No i koniec. Mimo wszystkiego co chciałem, pozostał jakiś niedosyt. Ale to normalne. A po koncercie podczas konsumpcji niedobrych hamburgerów zauważyliśmy przemykającego gdzieś bokiem Wojtka Hoffmanna z Turbo...

Więcej takich nocy!



Autor: Herman

Data dodania: 13.02.2007 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!