HunterFest III


Hunter Fest III
12-14 sierpnia 2006, Szczytno


Do Szczytna przyjeżdżamy w sobotę około godziny 16-tej, w trzy osobowym składzie (Elven Queen, Black Demon i ja). Na miejscu przejmuje nas lokalny komitet powitalny, czyli Karolina & Krzysiek, i udajemy się na obiad. Później "logujemy się" na naszej kwaterze i odpoczywamy po podróży. Pod wieczór udajemy się na teren festiwalu.

W tym pierwszym dniu Hunter Festu na scenie prezentują się tylko polskie kapele, gdyż koncert zespołu Opeth został odwołany. Generalnie to interesowały mnie występy Acid Drinkers i TSA. Wielkim fanem tych zespołów nie jestem, no ale posłuchać i popatrzeć zawsze warto. Acid Drinkers widziałem dosyć niedawno (na marcowej Metalmanii, w Spodku) i muszę przyznać, że tamten występ nie zrobił na mnie większego wrażenia. Było bardzo, ale to bardzo przeciętnie. W sobotnią noc także nie spodziewałem się rewelacji. Tak jakoś byłem nastawiony "niepozytywnie". Muszę jednak przyznać, że Kwasożłopy zaprezentowali się znacznie lepiej. O wiele lepsze nagłośnienie, efektowne światła i sami muzycy bardziej "zaangażowani" w swój występ. No i Titus, który tym razem oszczędził sobie "dziwnych" gadek ze sceny. Ogólnie koncert na plus, no może troszkę było za głośno. Pod koniec koncertu było to lekko męczące. Acidzi zagrali bardzo zróżnicowany set, poleciały m.in.: "Barmy Army", "High Proof Cosmic Milk", "I Fuck the Violence", "Life Hurts More than Death" (utwór z ostatniej płyty), "Slow & Stoned", "Human Bazooka", "Anybody Home", "Backyard Bandits". Pojawił się także cover zespołu Metallica "Whenever I May Roam", oraz świetnie odśpiewany przez publikę "Another Brick in the Wall" z repertuaru Pink Floyd. Jak dla mnie, to był to całkiem udany występ.

Kolejny zespół na scenie to TSA. Z tą kapelą nigdy nie było mi "po drodze". Jakoś nigdy TSA nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Występ na Hunter Fest oceniam jako średnio-dobry. Ogólnie wszystko było ok, tylko jak dla mnie, to grali troszkę za długo. Wokalista Piekarczyk miał troszkę problemów ze śpiewem, bo momentami dostawał "zadyszki". Zresztą taki utwór jak "51", to zawsze warto na żywo usłyszeć. Dźwięk i światła były całkiem dobre, publiczność pod sceną bawiła się świetnie. Także koncert był udany, a że to nie do końca moja muza, to nie będę specjalnie "ściemniał" zbyt wiele :) Zagrali m.in. wspomniany już "51", "Chodzą ludzie", "Mass Media", "Ty-On-Ja" i z ostatniej płyty "List XX", oraz utwór tytułowy "Proceder".

Gwiazdą pierwszego wieczoru miał być zespół Opeth. Tak jak napisałem wcześniej, ten występ został odwołany, więc udaliśmy się na naszą kwaterę. I tam nastąpił ciąg dalszy pierwszego dnia Hunter Fest. A raczej nocy ;)

Dzień drugi rozpoczął się dla nas dosyć późno. Niestety "dzięki" zmianie w rozkładzie jazdy (zresztą okazało się to normą) nie zobaczyliśmy występu zespołu Chainsaw. Szkoda... tym bardziej, że był to "wyjątkowy" koncert, który składał się z 3 (słownie: trzech) utworów (sic!). Wszystko przez organizacyjny bałagan. O nim i innych niedoskonałościach napiszę w podsumowaniu. Teraz skoncentrujmy się na muzyce i koncertach :)

Pierwszym zespołem, który zobaczyliśmy tego dnia był Virgin Snatch. Znam ich krążek "Art of Laying" i bardzo odpowiada mi takie granie. Zespół miał zagrać przez 30 minut. Niestety występ był znacznie krótszy i sprowadził się do odegrania kilku utworów. Niestety zespół był bardzo słabo nagłośniony i instrumenty "zlewały się" ze sobą. Pod sceną garstka ludzi, ale to miało związek z ulewą, która przeszła nad Szczytnem. Także o tym występie nie można powiedzieć zbyt wiele. Mam nadzieję, ze następnym razem będzie znacznie lepiej i z przyjemnością obejrzę sobie ten zespół na scenie.

Totem - to kolejny zespół, który oglądałem tego dnia. Kapelę tą miałem okazję zobaczyć po raz drugi na scenie. Za pierwszym razem było to w malutkim klubie. Byłem bardzo ciekawy jak Totemowcy poradzą sobie na większej scenie. I krótko mówiąc - poradzili sobie wybornie. Co prawda były pewne problemy z dźwiękiem, ale to nie miało większego wpływu na mój odbiór tego występu. Był to dosyć krótki koncert, ale bardzo żywiołowy. Energią, która "wylała się" z głośników można by obdzielić kilka innych zespołów. Był to najbardziej "energetyczny" występ ze wszystkich polskich kapel, które widziałem na Hunter Fest. Żywioł na scenie i umiarkowany młynek pod nią. Niewątpliwie duet wokalny w składzie Weronika i Marcin są siłą napędową tego zespołu. Dla mnie to był udany koncert. Brawo Totem!

Kilka godzin przerwy i wracamy na teren festiwalu. A tutaj, aż huczy od plotek... bo ponoć Children of Bodom nie zagrają. Hmm... nie pozostaje nic innego, jak dowiedzieć się co i jak. Szybki telefon, później sms i już wiadomo. Na oficjalnej stronie zespołu pojawiło się oświadczenie, że Finowie jednak nie wystąpią na Hunter Fest. No fatalna sprawa... wiele osób było rozczarowanych i rozgoryczonych... A tymczasem na scenie instalował się zespół... Hunter. Gospodarz tego festiwalu...

Kapele tą widziałem niedawno na Metalmanii (podobnie jak Acid Drinkers) i ten występ nie zrobił na mnie większego wrażenia. Tym razem było zupełnie inaczej. Pomimo tego, że okoliczności no początku występu nie były "sprzyjające"... Odwołanie w pierwszym dniu festiwalu koncertu Opeth, brak informacji, czy Children of Bodom wystąpi. Organizatorzy postanowili, że oficjalne oświadczenie zostanie ogłoszone po występie Huntera. Większość ludzi i tak już wiedziała o oświadczeniu na stronie Children of Bodom. I zrobiła się nerwowo-gorąca atmosfera. Podczas przygotowań do występu pojawiły się nieprzyjazne dla zespołu okrzyki, gdzie epitet "złodzieje!" był najlżejszego kalibru. Czy słusznie wylewano swoją złość i frustrację na zespół? Hunter był "gospodarzem" tego festiwalu, a nie "organizatorem". A już szczytem było wyzywanie wokalisty Grzegorczyka, który przeprosił wszystkich za wszystkie wpadki organizacyjne. No cóż... zostawmy to w tym miejscu. Wiem tylko jedno, że pozostał wielki niesmak... tym bardziej, że pierwszy utwór koncertu (a był to "Pomiędzy niebem i piekłem" został zadedykowany śp. Docenta. Jak wiadomo ostatnim koncertem Docenta był występ, razem z Hunterem na poprzedniej edycji tego festiwalu. "Drak" śpiewał łamiącym się głosem i kilka razy wzruszenie (i pewno nerwy) nie pozwalało mu śpiewać. Na szczęście większość ludzi pod sceną odnalazła się w tej sytuacji i sama śpiewała tekst utworu. Muszę przyznać, że było to dosyć wzruszające... Po 2-3 utworach wszystko wróciło do normy. Emocje na scenie opadły do poziomu normalnego, nieprzyjazne okrzyki ucichły i zaczął się regularny koncert.

Hunter miał rewelacyjny dźwięk. Naprawdę byłem w wielkim szoku. Każdy instrument było słychać rewelacyjnie, normalnie jak nie w Polsce ;) Do tego znakomite światła i wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. Dawno nie słyszałem tak rewelacyjnie nagłośnionej polskiej kapeli. Klasa światowa! Hunter zagrał najwięcej utworów z ostatniego krążka "T.E.L.I..." m.in.: "Płytki dołek", "Pomiędzy niebem i piekłem", "Wyznawcy", "Osiem", "Białoczerw", czy też utwór tytułowy. Nie zabrakło utworów z wcześniejszych płyt: "Fallen", "Greed", So...", "Why", "Kiedy umieram", "Requiem", czy "Freedom". Te dwa ostatnie chyba najbardziej przypadły mi do gustu. Ogólnie dla mnie "lepszą opcją" były te wcześniejsze utwory. Występ zespołu Hunter to dla mnie najlepszy koncert polskiej kapeli na całym festiwalu.

Fiński Amorphis to kapela, której jeszcze nie widziałem na scenie. Dlatego ten koncert był dla mnie "punktem obowiązkowym" tego festiwalu. Oczywiście bardzo lubię twórczość Finów, szczególnie tą wcześniejszą. Jest to zespół, który w swojej muzyce wspaniale łączy ciężkość i melodyjność. Growle i klawiszowe melodie. Ostatnie krążki Amorphis jakoś mniej do mnie trafiają, a ulubionymi albumami niezmiennie pozostają "Tales from the Thousand Lakes" i "Elegy". Na ostatnim wydawnictwie zatytułowanym "Eclipse" pojawił się nowy wokalista i byłem niezmiernie ciekawy jak sobie poradzi w konfrontacji ze starym materiałem. Podczas występu na Hunter Fest Finowie skoncentrowali się na promowaniu swojego ostatniego dzieła. Prawie połowę setu stanowiły nowe utwory ("Leaves Scar", "Under A Soil and Black Stone", "Perkele (the God of Fire)", "House of Sleep", "The Smoke". Przyznaję się bez bicia, że "Eclipse" jeszcze praktycznie nie słyszałem. Po tym występie już wiem, że to się szybko zmieni. Nowe utwory są całkiem niezłe, mają to "coś" z klimatu starszych krążków. Nowy wokalista Tomi Joutsen jest dosyć dobrym wokalistą. Słychać, że wkomponował się w zespół idealnie. A co jeszcze lepsze, to wykonanie starszych utworów przypadło mi do gustu. Szczególnie tych z moich ulubionych płyt: "Against Widows", "Into Hiding", czy "Black Winter Day". Niestety nie wiem jak na żywo śpiewał Pasi Koskinen, poprzedni wokalista Amorphis, ale Tomi w 100% pasuje mi ze swoim głosem. Zagrane jeszcze były utwory: "Alone" z płyty "Am Universum, "Divinity" z krążka "Tuonela" i dwa utwory z debiutu "The Karelian Isthmus", czyli "Karelia" i "Sign from the North Side". Na koniec zostawiłem sobie mojego "michałka" tego koncertu. Był to utwór "My Kantele" z albumu (a jakże!) "Elegy". Po prostu cudownie zagrany i cudownie zaśpiewany. Brawo Tomi! Brawo Amorphis! Dźwięk był wyśmienity, światła zresztą też. Ogólnie na scenie pojawiło się więcej sprzętu nagłośnieniowego i w porównaniu z dniem pierwszym, było słychać różnicę.

Fear Factory widziałem tydzień wcześniej na Wacken i szczerze mówiąc było dosyć przeciętnie. Jakoś tamten występ "szału" nie zrobił. Natomiast koncert na Hunter Fest powalił mnie na kolana. Autentycznie zastanawiałem się, czy widziałem ten sam zespół. Rewelacyjny dźwięk, po prostu Fear Factory zabrzmieli potężnie. Na W:O:A tak nie było. Wspaniałe światła i tutaj też było lepiej, no ale w Niemczech występ był za jasnego dnia. Ale to tylko oprawa. Muzycznie było po prostu genialnie. Christian Olde Wolbers (gitara) i Byron Stroud (bas) stworzyli na scenie gęstą ścianę dźwięków. Do tego praktycznie nieustająca kanonada na bębnach, za którymi siedzi Raymond Herrera. No i lekko "nawiedzone" wokale, za które odpowiada oczywiście Burton C. Bell. I tak wyglądała odhumanizowana załoga Fear Factory. Wszystko zabrzmiało wybornie, mocno i soczyście. To był po prostu pokaz mocy. Dosyć długi set (jak na warunki festiwalowe) był przekrojem przez całą dyskografię. Od pierwszej płyty i utwory "Martyr" i "Scapegoat", po ostatni krążek i utwory "Transgression" i "540,000 Degrees Fahrenheit". Moimi osobistymi faworytami były "Replica" i "Shock". Cała setlista wyglądała tak:

1. Transgression
2. Shock
3. Edgecrusher
4. Demanufacture
5. Self Bias Resistor
6. PissChrist
7. 540,000 Degrees Fahrenheit
8. Slave Labour
9. Martyr
10. Scapegoat
11. Linchpin
12. Cyberwaste
13. Archetype
14. Replica
---------------------------
15. Timelessness (Burton C. Bell solo)

Jak widać Fear Factory uraczyło nas utworami z każdego swojego albumu. Dla mnie to był to najlepszy koncert tego festiwalu.

W ten sposób dzień drugi festiwalu dobiegł do końca. Zmęczeni wracamy na swoją kwaterę, jest grubo po godzinie 3-ciej w nocy, ale nikt nie zamierza kłaść się spać. Dyskusje i inne historie działy się do jasnego dnia :)

Kolejny dzień nie przynosi już takich emocji. Brak koncertu Children of Bodom skutecznie obniżył "ciśnienie". Na terenie festiwalowym pojawiamy się popołudniową porą. Zainteresowany szczególnie jestem występem pewnej czeskiej kapeli. O zespole Arakain (bo to o nich chodziło) słyszałem do tej pory same dobre rzeczy. Niestety nie miałem możliwości żeby przekonać się o tym osobiście. Płyt nie posiadam w moim zbiorze, a na żywo jeszcze nie widziałem. Ale to już przeszłość.

Nielicznie zgromadzona publiczność pod sceną, dosyć wczesna pora jak na metalowy koncert, pochmurno i chłodno. Jak widać warunki nie były zbyt komfortowe dla Czechów. Ale stara prawda ;) głosi, że jak muzyka jest dobra, to się wybroni sama. I w przypadku Arakain dokładnie tak było. Świetnie zagrany heavy/power/thrash metal, niezłe umiejętności muzyków i całkiem przyjemny wokal. Trzeba przyznać, że Honza Tounimsky jest także niezłym frontmanem. Dosłownie po 2-3 utworach publiczność miał już kupioną i to pomimo nieznacznej bariery językowej. Pod koniec występu ludzie robili wszystko, o co porosił wokalista. Materiał grany przez Czechów (bez jednej balladki) to całkiem ciężki i szybkie utwory. W takim luźnym skojarzeniu przyrównałbym Arakain do amerykańskiego zespołu Metal Church. Nie ulega wątpliwości, ze zapoznam się z tą kapelą znacznie bliżej. Dla mnie był to występ numer 3 tego festiwalu. Po Fear Factory i Amorphis.

Tego dnia wynudziłem się na koncercie zespołu Proletariat (dzięki zmianie w rozkładzie jazdy), bo czekałem na występ Napalm Death. Nie znam specjalnie dorobku tej kapeli. Niestety nie odnalazłem w tej muzyce nic, co by mnie przyciągnęło na dłużej. Po około 10-12 utworach wróciłem do domu. Na uwagę zasługuje niebanalne zachowanie sceniczne wokalisty. Mark "Barney" Greenway jest stworzony do występów na żywo. I tak trzecia edycja Hunter Fest dobiegła do końca. Teraz kilka słów o organizacji festiwalu...

Odwołanie występu dwóch gwiazd (Opeth i Children of Bodom) chluby organizatorom nie przynosi. To fakt. Wiele osób przyjechało do Szczytna, żeby zobaczyć te kapele, ewentualnie jedną z nich. Wiadomo, że wiele osób nie przyjechałoby na 3 dni festiwalu, wiedząc, że te kapel nie zagrają. Dlaczego gwiazdy nie przyjechały? Tak naprawdę to teraz jest to już nieistotne. Chcę tylko wierzyć, że organizatorzy dokonali wszelkich starań, żeby festiwal odbył się w pełnym składzie. Oficjalne oświadczenie wygłoszone ze sceny dosyć "mętnie" przedstawiło zaistniałą sytuację. Pewnie z czasem dowiemy się czegoś więcej.

Zupełnie nie podobał mi się "system opaskowy". Kupując bilet na 3 dni dostałem opaskę na rękę, która upoważniała mnie na wejście na teren festiwalu. Standard... ale przy wyjściu ochrona zażądała, żebym dokupił opaskę (za 4 zł) na wyjście z terenu festiwalu. Zupełnie nie rozumiem tego, na Wacken, czy na Masters of Rock takiego czegoś nie ma. Nie potrafię logicznie sobie wytłumaczyć, po co ta opaska na wyjście. 3 dni festiwalu to 12 zł, a to już prawie 10% biletu, który kosztował 150 zł. No i przecież mała scena była poza terenem festiwalu, na polu namiotowym. Kolejnym minusem był totalny chaos w rozkładzie jazdy festiwalu. Pozmieniana kolejność występujących zespołów, brak czasu na ustawianie się kapel. Nie może być tak, że w rozpisce jeden zespół kończy grać np. o 15.30, a następna kapela zaczyna grać o 15.30. Tak się nie da przecież. Zresztą wydaje mi się, że zaproszono zbyt wiele kapel i dochodziło do sytuacji, jaką miał zespół Chainsaw. Przyjechać 250 km w jedną stronę, żeby zagrać 3 utwory. I to w dodatku 2 godziny wcześniej, niż było w rozpisce. Generalnie nad tym organizatorzy muszą popracować.

Na plus oceniam frekwencję (mimo wszystko). Jakby nie patrzeć to do Szczytna jest daleko prawie z każdego zakątka kraju. Nagłośnienie i światła (od drugiego dnia) to już klasa, tutaj było już światowo. Zaplecze gastronomiczne było całkiem dobre, duży wybór i przystępne ceny. Toalety w dosyć dużej liczbie, brakowało troszkę dostępu do wody na terenie festiwalu. Ale to już drobny szczegół. Jak widać, ten festiwal ma duży potencjał. Mam nadzieję, że organizatorzy wyciągną wnioski z niedociągnięć i kolejna edycja będzie jeszcze lepsza :)

Na koniec tradycyjnie kilka pozdrowień:

WIELKIE podziękowania dla Karoliny i Krzyśka za gościnę i wspólnie spędzony czas. Jak zwykle było super!!!
Pozdrowienia dla Elven Queen & Black Demon, Czaro, Ignacy z Siostrą, Kostek, oraz John Patison.

Ps.
jak zwykle "Metal Heart!"



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 29.08.2006 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!