Testament, Exodus, Death Angel Hala Orbita, Wrocław - 19.02.2020 r.
19.02.2020 roku we wrocławskiej hali Orbita odbył się koncert w ramach trasy "The Bay Strikes Again". Na deskach sceny (na której dwa dni temu zagrał Dream Theater) zaprezentowały się zespoły Testament, Exodus i Death Angel. To była jedna z tych sytuacji, gdzie nie mogło mnie zabraknąć.
Dzień wcześniej byłem w Warszawie na koncercie zespołu Hammer Fall (relacja), więc nocleg i spokojny powrót do Wrocławia był idealną opcją. Wszystko to było zapięte na ostatni guzik - przejazdy i noclegi ogarnięte i można było spokojnie oczekiwać tych dwóch dni. Tuż przed moją wyprawą do Warszawy okazało się, iż przed wrocławskim koncertem odbędą się warsztaty gitarowe na których gośćmi będą Alex Skolnick i Gary Holt. Początek spotkania o 13:00. Echh i cały mój misterny plan poszedł w… no wiecie gdzie. A serio to wystarczyło przebukować bilet autobusowy na wcześniejszą godzinę i po krzyku. Pobudka o 6-tej rano (kurde, do pracy tak wcześnie nie wstaję!), szybka podróż i o 12:30 melduję się na dworcu i pozostała chwila na dotarcie do celu.
Same warsztaty bardzo fajne. Jakiś kwadrans posłuchaliśmy o gitarach ESP, a w publikę (tak ze 100 osób było) poszły przeróżne wiosła. Jedno z nich o wartości 27000 Euro. Przezornie żadnego z nich nie brałem do ręki. Po chwili na scenkę został wywołany Alex Skolnick, który od samego początku tryskał humorem i widać było, że takie spotkania sprawiają mu dużo frajdy. Na dzień dobry przywalił solówką z "Souls of Black", bo jak stwierdził - zawsze jest o to proszony. Śmiejąc się poprosił o pytania, dużo pytań. Alex odpowiadał bardzo barwnie i ciekawie. Momentami sam zaczynał o czymś opowiadać i kończyło się, że demonstrował nam na gitarze, to o czym opowiadał. Tak było przy pytaniu jak wygląda jego rozgrzewka przed koncertem. Odpalił z telefonu jakiś podkład bluesowy i sobie do niego improwizował. Z dobrych kilka minut trwa ta interesująca pokazówka. Sporą ciekawostką było wyznanie, iż zdarza mu się korzystać z pomysłów innych gitarzystów i "pożyczać" od nich części składowych do swoich riffów. Zademonstrował to na riffach. Jeden - typowy Testament, a drugi od zespołu Metallica. Pokazał cały proces przeróbki i efekt końcowy. Była też demonstracja w "drugą stronę" - motyw który kiedyś wymyślił i on znalazł się w utworze innego wykonawcy. Bardzo interesujące to było.
Gary Holt nie okazał się tak barwnym mówcą, ale sam na dzień dobry to zapowiedział. Tutaj było więcej grania riffów i solówek na życzenie. Śmiechu nie brakowało, bo czasami prośby były naprawdę mocno "wykopaliskowe" i Holt musiał nieco podumać jak ten numer idzie. Nie raz w trakcie gry przerywał i podpytywał publikę czy dobrze to gra. Co chwilę też prosił o głośniejsze zadawanie pytań (mikrofonu wśród publiki nie było), bo jak twierdził jest głuchy. W pewnym momencie roześmiał się już na całego i stwierdził, iż po 8 latach w Slayer to oczywiste, że nie słyszy. W pewnym momencie zaprosił chętnego do zagrania na scenie i oddał swoją gitarę. Wow.. to musiał być dla tego śmiałka nie lada frajda.Całe warsztaty zakończyły się klasycznym meet&greet, czyli autografy, piątki i zdjęcia. Muzycy bardzo cierpliwi i ze sporym luzem. Mieli nawet przygotowane efektowne fotosy do podpisów, a ja dodatkowo miałem swoje wcześniejsze wspólne fotki z Garym i Alexem. Oczywiście nowe zdjęcia też zostały zrobione, więc to całe spotkanie było mega udane. Warto było zrywać się wcześniej i być na miejscu. Do koncertu jeszcze kilka godzin, więc można było udać się na lekki odpoczynek i inne spotkania towarzyskie.
Te trochę się przeciągnęło, do tego korki na mieście i pod halę meldujemy się w trakcie występu Death Angel. Z tego co słychać, to ledwo co zaczęli, bo cisną z "Humanicide". A to pierwszy numer w secie. Szybkie wejście, szatnia i marsz pod scenę. W tym czasie wybrzmiewa "Voracious Souls" i na kolejnym "Claws in So Deep" melduję się w okolicach barierki. 2-3 rząd i wystarczy. Scena i tak jest mega daleko (została nierozmontowana po koncercie Dream Theater) i fosa ma kilka metrów. Nie lubię takiego dystansu, no ale nic się przecież nie poradzi. Szybko skupiam się na muzyce i zaczynam chłonąć ten występ. Death Angel jak zwykle - na scenie bezbłędni. To już mój 9 raz z nimi na żywo, to po raz dziewiąty klękajcie narody. To jest niesłychane, co oni robią. Petarda i tyle. Z nowej płyty zagrali jeszcze "Aggressor", a tak to same strzały: "The Dream Calls for Blood", "The Moth", "Seemingly Endless Time", czy wcześniej wspomniany "Voracious Souls". Na koniec oczywiście połączone "The Ultra-Violence & Thrown to the Wolves" i pozamiatane! Uwielbiam ten zespół na żywo i już niecierpliwie wyczekuję spotkania numer 10!
Ale to co najlepsze togo wieczora, to miało nadejść. Znaczy się, ja jakoś podskórnie czułem, że to Exodus będzie dla mnie koncertem dnia. I mogę od razu przyznać, iż mój nos mnie nie zawiódł. Podobnie jak poprzedników - to było moje 9 spotkanie koncertowe. I po raz pierwszy w takim zestawieniu personalnym. No bo tak… jak był Holt (Wrocław 2005, Wacken 2008, ponownie Wrocław w 2010, czy Katowice 2011), to nie było Souzy. A jak wrócił Souza, to Holt cisnął w Slayer. No i wreszcie teraz miałem okazję zobaczyć skład jak należy. No i oczekiwałem (tradycyjnie) solidnego łomotu. To akurat było oczywiste i Exodus w swoim stylu jeńców nie brał. Klasycznie wszyscy zostali wpisani na "Blacklist". I odbyły się konkretne żniwa - "Body Harvest", nie brakło krwi ("Blood In, Blood Out"), ale to oczywiste, gdy Bestia atakuje ("Strike of the Beast"). Ach… co tu się rozpisywać. Petarda za petardą, cios za ciosem. Były piękne walczyki ("The Toxic Waltz"), a wszystko w totalnym amoku ("Deathamphetamine"), co musiało doprowadzić do katastrofy ("Fabulous Disaster"). Lekko nie było, ale to Exodus, to koncertowa maszyna do zabijania. Kto ich widział na żywo, ten wie, że na litość i miłość ("No Love" - ależ niespodzianka z tym numerem!) nie ma co liczyć. Prędzej trafimy no coś złego ("Deliver Us to Evil")… No ale każdy tego przecież chce, prawda? Na scenie oczywiście Lee Altus i Gary Holt gromią nas riffami, a Tim demontuje kanonadą na perkusji. Nad wszystkim góruje Souza, czyli sceniczna Zouza. Ale powiem Wam, że tym razem jakoś tak spokojniej z jego strony było. Spokojniej, co nie oznacza, że nie było ognia. Ten był, od początku, to samiusieńkiego końca. Rozwalcowali, rozgnietli, rozdeptali i nawet nie zapytali czy już mamy dosyć. Po prostu masakrowali dalej. Exodus - zmieli każdego! Polecam. I czekam na kolejny album. No i na płytę, bo nie wspomniałem, że na warsztatach Gary wspomniał o płycie. Śmieszek zapytał czy chcemy coś usłyszeć z nowego Exo. Wszyscy, że taaaaak!, a Holt spokojnie dokończył, że musimy jeszcze trochę poczekać. Płyta powstaje i ponoć ma być "najmocniejsza i nieco brutalniejsza". No zobaczymy. Czekam niecierpliwie. Na płytę i kolejny koncert.
Po takim rozpierdzielu musiałem odetchnąć i to tak solidnie. Ewakuowałem się z okolic barierki i poszedłem się napić. Przyznam, że dawno nie byłem tak zmęczony po koncercie. A to przecież jeszcze nie był koniec! No nic, mała regeneracja, chwila oddechu i trzeba się zbierać na salę. Tym bardziej, iż Testament już ciśnie z pierwszym utworem. Był to "Eerie Inhabitants", szybko poprawiony "The New Order"... hmm... czyżby znowu powrót do grania starszych numerów? Na letnich festiwalach zaczynali od tych nowszych kompozycji, a tutaj takie dwa klasyki z "dwójeczki". Ale szybciutko nastąpiło przestawienie "zwrotnicy" i już kolejny poleciał "The Persecuted Won't Forget" odkopany po kilku latach. Miło było usłyszeć akurat ten numer z płyty "The Formation of Damnation". Wiadomo, że tytułowy gniecie klatę, ale w ostatnich latach mocno był eksploatowany. Po nim szybki przeskok do debiutu i z niego poszedł "The Haunting". Też taki ciut mniej oczywisty wybór tej płyty. To oczywiście plus jak zwykle. Robimy dwa kroczki do przodu i Testament zaprasza nas do płyty "Practice What You Preach", a z niej zaprezentował utwór... "Greenhouse Effect". Cytując serialowego klasyka: "surprise motherfucker" (pozdro kto kojarzy!). Piękne wykopalisko, bo ostatnio grali ten numer w 1993 roku. A i w latach zamierzchłych nie był zbyt często prezentowany na żywo. Jak dla mnie bomba!
Kolejne trzy numery to reprezentacja płyty "Dark Roots of Earth": tytułowy, "Last Stand for Independence" i "Throne of Thorns". Lubię te Testamentowe zbitki tematyczne. Często tak właśnie robią, że numery z jednej płyty lecą koło siebie. A tym bardziej, że kolejne dwa numery były z kolejnej płyty, czyli "Brotherhood of the Snake". Tutaj bez zaskoczeń, bo oczywiście tytułowy i dosyć mocarny "Pale King". Reprezentacja nowszych dokonań zespołu - jak najbardziej. Podstawowy set kończymy... "Fall of Sipledome". Tutaj, to już zespół odjechał nam konkretnie. Co jak co, ale spodziewałbym się każdego innego kawałka z płyty "The Gathering". Prawdopodobnie słyszałem już wszystkie inne, ale tego na pewno nie. Skąd ta pewność? Do tej pory ten numer pojawił się tylko dwa razy na trasie w 2018 roku, gdzieś w USA. Niemałe zaskoczenie, muszę przyznać.
Bisy zaczynamy od nowej kompozycji "Night of the Witch", która zapowiada album "Titans of Creation" (premiera 3 kwietnia). A po nim już same klasyczne klasyki: "Into the Pit", "Practice What You Preach", "Over the Wall" i "Disciples of the Watch". Cztery konkretne strzały prosty w pysk. Wiadomo, tutaj nikt nie spodziewał się czegokolwiek innego. Proste - zakończyć koncert trzeba tak, żeby niedobitki przestały marudzić. A powiem Wam, że publika była mocno zajechana pod koniec. Sporej mobilizacji trzeba było, żeby zespół wywołać na bisy. Ciemność na scenie, a ludzie niezbyt się kwapią do wywoływania zespołu. Świetlik musiał pomagać i błyskać światłami skierowanymi na publikę. Efekt - dosyć marny, ale coś tam się ruszyło. Dopiero jak Hoglan zaczął nabijać "raz, dwa, trzy", to sypnęło się gromkie "TE-STA-MENT!". Ale po tym co wcześniej się działo i po koncertach Exodus i Death Angel - mnie to nie dziwi. Sam byłem "na rezerwie" i część z tego występu oglądałem z oddalenia. Na pewno nie pomagał fakt, że Testament jak zwykle z dźwiękiem rozkręconym ponad normę, no ale oni tak mają zawsze i można się tego spodziewać. Ogólnie fantastyczny dzień. Świetne warsztaty, a później koncerty, które pozostawiły świetne wrażenie. To był mój 12 koncert Testament i na pewno nie ostatni. No chyba, że nie będę miał na to wpływu, ale to nie ma co tak myśleć. Na dzisiaj Death Angel, Exodus i Testament rządzą. Niesłychane jest to, że pomimo tego, iż widziałem te kapele łącznie 30 (!) razy (9+9+12) to mam ochotę na kolejne spotkania z nimi. I to nie ważne w jakim układzie - razem, osobno... Po prostu prezentują kawał bardzo dobrej muzy, a ja takiej uwielbiam słuchać na żywo. I tyle.
|