Riverside "I'm Your Private Wasteland Tour 2019" G38, Koszalin - 14.09.2019 r.
Wraz z początkiem września grupa Riverside wyruszyła w nową polską trasę koncertową, promującą ciepło przyjęty album "Wasteland". Trasę w pewien sposób wyjątkową, ponieważ zespół postanowił nie tylko odwiedzić miasta pominięte rok temu, ale jednocześnie zagrać w miejscach bardziej kameralnych, przypominając tym samym fanom o początkach swojej działalności. Jednym z najbardziej zaskakujących przystanków "I'm Your Private Wasteland" był oczywiście Koszalin, gdzie nasz towar eksportowy otwierał nową miejscówkę: G38 Event Center. Czy okazała się ona godna występu gwiazdy pierwszej ligi prog-rocka/metalu?
Z uwagi na (wówczas) dość oszczędną stronę internetową, przez długi czas G38 było dla mnie jedną wielką niewiadomą. Na szczęście Event Center okazał się nie tylko miejscem sporych rozmiarów (koncert może oglądać ok. 800 osób) i imponującym oświetleniu, ale również, dzięki doświadczeniu tworzącej go ekipy, o dobrym nagłośnieniu. Spora ilość przyjezdnych osób (występ został bowiem wyprzedany) zwróciła jednak uwagę na jeden problem: w najbliższej okolicy przydałby się duży parking dla gości. Fani formacji z innych miast (a tych było więcej niż "lokalsów") zmuszeni byli zostawiać auta gdzie tylko się dało, w tym na drodze prowadzącej do siedziby Straży Pożarnej. W przypadku wyjazdu na jakąś akcję jestem w stanie sobie wyobrazić irytację kierowcy wozu, który będzie zmuszony powoli omijać stojące samochody. Na pewno warto nad tą kwestią się nieco bardziej pochylić.
Występ Riverside (supportu nie było, bo i po co?) rozpoczął się niemal równo o godz. 20, choć oczywiście poprzedzała go puszczona z taśmy ambientowa ścieżka "Wasteland Soundscape". Start koncertu był spokojny i melancholijny, bowiem na otwarcie zaprezentowano nam "The Night Before", w którym Mariuszowi pięknie na klawiszach akompaniował Michał Łapaj - iście magiczny początek. W dalszej części występu mieliśmy zarówno fragmenty bardziej dynamiczne ("Acid Rain" czy mocny "Second Life Syndrome", skrócony jednak do pierwszej części), jak i spokojniejsze, w postaci np. pięknego "Lost" czy smutnego "Guardian Angel". Dużą część setlisty stanowiły oczywiście utwory z ostatniego krążka (a główną część kończył 10-minutowy utwór tytułowy), ale nie zabrakło też kilku zaskoczeń. Ja gromkimi brawami przywitałem zwłaszcza przebojowy "#Addicted", choć w wersji na żywo brakuje mi tej końcówki w wykonaniu Grudnia...
No właśnie... Trasa "Towards the Blue Horizon" była trasą żałobną, niekiedy ściskającą wręcz serce (byliśmy dwa razy, relacje w serwisie), "I'm Your Private Wasteland" z kolei pokazuje zespół, który na nowo odkrył radość z grania. Muzycy zachwyceni byli przyjęciem, a uśmiechy znikały im z twarzy w zasadzie tylko w przypadku tych bardziej melancholijnych fragmentów. Duda co chwilę zachęcał przybyłych do wspólnych zabaw i chóralnych śpiewów, co w przypadku występów festiwalowych raczej udać by się nie mogło. W G38 natomiast: prawdziwy ogień. Jeśli ktoś myśli, że muzyka Riverside nadaje się tylko do spokojnej kontemplacji i podziwiania kunsztu poszczególnych muzyków, to powinien przeżyć ich koncert klubowy. Jasne, instrumentalnych popisów było tu oczywiście co nie miara (genialny Łapaj i jego partie na thereminie!), no ale gdy grupa zaczęła dorzucać drwa do pieca, to szaleństwo na parkiecie nie ustawało nawet z muzyką. Kilkukrotnie Mariusz nie mógł nawet zapowiedzieć kolejnych utworów, gdyż publiczność po prostu nie dawała mu dojść do głosu!
Zespół, pomimo spędzenia na scenie niemal dwóch godzin, na bisy zbyt długo nie dał się namawiać (głośne krzyki słychać pewnie było i z poziomu ulicy) i bardzo szybko wrócił. By najpierw wprowadzić w melancholijny nastrój kawałkiem "The Depth of Self-Delusion", następnie przywalić mocnym "O2 Panic Room", a na koniec... Cóż, na koniec "prawie" tradycyjnie, a więc Riverside zagrał dedykowany Piotrowi Grudzińskiemu "River Down Below", choć tym razem w wersji nieco bardziej rozbudowanej i w... pięcioosobowym składzie. Numer wybrzmiał po prostu przepięknie i fani głośnym klaskaniem i skandowaniem długo nie pozwalali muzykom zakończyć tego wieczoru. Na twarzach artystów dało się wyczytać wielkie zaskoczenie, a Michał Łapaj to w ogóle wyglądał jakby miał się za chwilę rozpłakać ze szczęścia - widać, że grupa potrzebowała takiego bliższego kontaktu z publiką. Zresztą, później cały zespół wyszedł też do fanów, by porobić sobie pamiątkowe fotki czy podpisać przyniesione przez nich wydawnictwa. Miły akcent na zakończenie tego fenomenalnego pod względem muzycznym wieczoru.
|