13. Festiwal Legend Rocka Status Quo, Krys Blues Band Dolina Charlotty, Strzelinko k. Słupska - 27.07.2019 r.
Status Quo to prawdziwa ikona brytyjskiej sceny muzycznej: działa nieprzerwanie od 50 lat, regularnie wydając przy tym kolejne studyjne krążki, na których łączy rock, rock'n'roll i boogie. Zagrała niezliczoną ilość koncertów na największych scenach świata, otwierała słynny Live Aid w 1985 roku, umieściła 22 kawałki w notowaniu UK Singles Chart... Cześć z tych hitów miała wybrzmieć w Dolinie Charlotty, wspierana dodatkowo nowymi kompozycjami. Już niedługo bowiem swoją premierę mieć będzie 33 (!) album dowodzonej przez Francisa Rossiego grupy i będzie to pierwszy krążek zawierający materiał stworzony bez udziału Ricka Parfitta (współzałożyciel zmarł w 2016 roku). Zespół wielokrotnie występował w naszym kraju, dlatego z pewnym zdziwieniem przyjąłem ogłoszenie dość mało znanego Krys Blues Band jako swoistej przystawki. Liczyłem na coś bardziej legendarnego - na większą wartość dodaną, która być może skusi osoby z dalszych rejonów Polski. No ale to nie pierwsza dziwna decyzja włodarzy w tym roku i po raz kolejny jej efektem okazała się frekwencja słabsza niż w poprzednich latach.
Otwierający muzyczny wieczór Krys Blues Band, w przeciwieństwie do poprzednich supportów na 13. Festiwalu Legend Rocka, przynajmniej w jakiś tam sposób wpisywał się w założenia imprezy, a więc prezentowania doświadczonych składów. Grupa założona została bowiem w połowie lat 80-tych, lecz pomimo zahaczenia kilku legendarnych festiwali (m.in. Jarocin czy Rawa Blues) nie udało jej się wybić. Efektem tego było zakończenie działalności, ale w 1999 roku Kryspin Kadej zreformował skład, zaczął intensywnie koncertować i udało mu się nawet wydać pierwszą płytę, zatytułowaną "Czas". To głównie numery z tego krążka mogliśmy w Dolinie Charlotty usłyszeć - i kto zamiast muzyki wybrał kiełbaski z piwem może zacząć żałować, ponieważ mazowiecka ekipa zaprezentowała się bardzo dobrze. Usłyszeliśmy długie, rozbudowane, bujające kawałki z wyraźnymi wpływami southern rocka, boogie i bluesa. Każdy z nich dodatkowo posiadał imponującą część instrumentalną, z obowiązkową solówką na gitarze - i popisy ojca założyciela "robiły robotę". Kapela spędziła na scenie niemal godzinę i trzeba przyznać, że czas ten dobrze wykorzystała. Ciągle wolałbym na ich miejscu np. takich Skaldów, no ale jednak to moje kręcenie nosem udało się muzykom trochę zmniejszyć.
Brytyjczycy ze Status Quo rozpoczęli swoje show o 21:30, a więc szybciej niż pozostałe gwiazdy do tej pory. Grupa od razu poleciała z grubej rury, gdyż na otwarcie zagrano numer, który bardzo często znajduje się raczej na końcu setlisty, a więc "Caroline". Lider zespołu, Francis Rossi, pomimo zaawansowanego wieku (70 lat na karku) był dobrej formie zarówno fizycznej (grał w dużym zaangażowaniem) jak i wokalnej, choć już wiadomo, pewnych dźwięków dociągnąć nie może (np. w "In the Army Now"). Humor mu dopisywał i niejednokrotnie wesoło przekomarzał się z publicznością, z dystansem podchodząc nie tylko do swojego statusu legendy rocka, ale również i samej twórczości. Tu niech za przykład posłuży chociażby segment z utworami z "Backbone", przed którym stwierdził, że to najlepszy czas na pójście do toalety, a po zagraniu "Cut Me Some Slack" i "Liberty Lane" udawał zaskoczonego brawami (zresztą, nawet tytułu nowego krążka "nie potrafił" sobie przypomnieć). Niby taka gwiazda, a jednak "śmieszek".
Status Quo hitów nagrał tyle, że mógłby nimi obdarować kilkanaście innych kapel - ciężko więc usatysfakcjonować każdego fana. W Strzelinku postawiono na te najbardziej znane, skoczne, rock'n'rollowe kawałki, pokroju "Softer Ride", "Hold You Back" czy "Roll Over Lay Down", pomijając hard rockowy okres działalności z połowy lat 70-tych. Żeby odhaczyć jeszcze większą ilość szlagierów w krótkim czasie, kapela zaprezentowała nawet dość długi "Medley", na który tym razem (grupa bawi się bowiem taką formą od wielu lat) trafiły fragmenty "What You're Proposing", "Down the Dustpipe", "Wild Side of Life", "Railroad" i "Again and Again". Łącznie usłyszeliśmy (w całości lub nie) ponad 20 numerów - sporo, ale mimo wszystko czegoś jednak zabrakło... Zdziwiło mnie pozbycie się przełomowego "Pictures of Matchstick Men" oraz utworu tytułowego z "Backbone" (ten poleciał tylko z taśmy na końcu), zwłaszcza że oba kawałki są bardzo charakterystyczne i na pewno urozmaiciłyby setlistę.
Jako że w repertuarze Status Quo ballad brak, to na scenie cały czas coś się działo. Muzycy żywiołowo odgrywali swoje partie, a taki Andy Bown (znany również ze współpracy z Pink Floyd) co chwila przeskakiwał z klawiszy na wiosło. Szkoda więc, że osoby siedzące bardziej z tyłu nie widziały tej całej zabawy, bowiem telebimy na czas występu Brytyjczyków zostały... wykastrowane. Zamiast kilku kamer rejestrujących występ, na ekranach wyświetlany był widok z urządzenia zlokalizowanego na środku amfiteatru - bez jakiegokolwiek zoomu. Więcej szczegółów byłem w stanie wychwycić patrząc bezpośrednio na scenę niż z telebimów, a chyba jednak powinno być na odwrót. Pomimo tego minusa, bawiłem się całkiem fajnie. Wiadomo, muza Status Quo nie należy do zbyt rozbudowanych (sporo akordów się u nich powtarza), no ale na żywo to ciągle działa - i to nieprzerwanie od 50-ciu lat.
Setlista:
01. Caroline 02. Something 'bout You Baby I Like (R. Supa cover) 03. Rain 04. Little Lady 05. Softer Ride 06. Beginning of the End 07. Hold You Back 08. Medley* 09. Mystery Song 10. The Oriental 11. Cut Me Some Slack 12. Liberty Lane 13. In the Army Now (Bolland & Bolland cover) 14. Roll Over Lay Down 15. Down Down 16. Whatever You Want 17. Rockin' All Over the World (John Fogerty cover)
* fragmenty "What You're Proposing", "Down the Dustpipe", "Wild Side of Life", "Railroad" i "Again and Again".
|