Slayer - Gliwice



Slayer, Behemoth
Arena Gliwice - o4.o6.2019 r.


Wreszcie, nareszcie pożegnalna trasa zespołu Slayer zawitała do Polski! Pożegnanie z polską publicznością odbyło się... czekaj, czekaj... hmm... to na jakim ja koncercie byłem pod koniec listopada zeszłego roku? Echh... te pożegnania, ostatnie trasy, jeszcze dłuższe pożegnania - czyli gramy na sentymentach fanów. Klasyka i praktyka znana od lat. Hmm... najstarszy z tych "przypadków" jaki pamiętam to Ozzy i jego "No More Tours" z 1992 roku. No Mistrz po prostu!

Kolejny "pożegnalny" koncert Slayera odbył się 4 czerwca w Arena Gliwice. Swoją drogą, czy ktoś mi wytłumaczy dlaczego te wszystkie hale w nazwie mają "arena"?. Kraków, Łódź, teraz Gliwice? Śmiesznie to zaczyna wyglądać... no ale wracajmy do konkretów i koncertowej odsłony thrash metalowej Legendy. Jako support zagrał zespół Behemoth, jednak z przyczyn logistyczno-technicznych nie udało mi się zobaczyć na żywo Nergala i Spółki. Z relacji znajomych wiem, że nasi rodacy konkretnie dali czadu. No ale kto był na ich koncercie, ten wie czego się spodziewać. Behemoth na żywo to efektowne i świetnie przygotowane show. Niewątpliwie taka rozgrzewka przed daniem głównym, to bardzo dobry wybór.

Do hali (Areny!) docieram jakieś pół godziny przed występem Slayera. To moja pierwsza wizyta w tym obiekcie i jestem mile zaskoczony jego rozmiarem. Z zewnątrz nie wygląda tak przestronnie i pojemnie jak w środku. Wysokie trybuny, spora płyta i działająca klimatyzacja. Pierwsze wrażenie - bardzo dobre. Na płycie umiarkowany ścisk, więc spokojnie się przemieszczam w wiadomym kierunku. Gdzieś tak w okolicy 2-3 numeru lądują w drugim rzędzie od strony Garego Holta i mając widok na całą scenę jestem usatysfakcjonowany miejscówką. Ten trzeci numer to było "World Painted Blood". Slayer rozpoczął oczywiście od "Repentless" co się świetnie sprawdziło już w Łodzi. No właśnie - początek był identyczny, bo drugim numerem był "Blood Red" i przez chwilę myślałem, że będzie klasyczne déjà vu. Na szczęście "trójeczka" zmieniła już obraz rzeczy.

Co do zmian, to oczywiście mieliśmy inny wystrój sceny i inaczej rozłożone akcenty pirotechniczne. Nie było tych efektownych ogni skierowanych w stronę publiki. Kozacko w Łodzi wyglądało gdy Gary Holt podchodził do nich i niby uchylał się od nich efektownym wygibasem. Tym razem ognie buchały klasycznie, w każdym kierunku. Na szczęście pozostawiono "grill" na całej szerokości sceny, co robi genialną robotę. Jeśli chodzi o setlistę, to koncepcja była podobna. Najwięcej utworów z płyt "Seasons in the Abyss" i "Reign in Blood" - odpowiednio pięć (w Łodzi były 4) i trzy. Z pozostałych płyt ciut skromniej. Ale wiadomo, że setlista nie jest z gumy. Żelazne klasyki były i to było oczywiste, że usłyszymy "Dead Skin Mask", "Seasons in the Abyss", "Hell Awaits", "War Ensemble", "Angel of Death" (bez płachty dla Hannemana!), "Chemical Warfare", "Postmortem", "Raining Blood", "Mandatory Suicide", "Black Magic" czy "South of Heaven". Miło było usłyszeć "Born of Fire", którego poprzednio nie było i "Blood Red", który się zadomowił w secie.

Nikogo też nie zaskoczył "Disciple" z płyty "God Hates Us All", który jest stałym punktem na każdej kolejnej trasie Slayera. Podobnie miała się sprawa z "Payback" (ten sam album), który od poprzedniego roku jest ogrywany bardzo często. Analogiczna sytuacja z dwoma przedstawicielami albumu "World Painted Blood": utwór tytułowy i "Hate Worldwide" zespół regularnie ogrywał na żywo (ten pierwszy rzadziej). Tym samym doszliśmy do niespodzianek w koncertowej setliście. Takie wyłapałem dwie. Pierwsza to wyciągnięty "z kapelusza" numer "Gemini" z płyty "Undisputed Attitude". Poprzednio grany ponad dwadzieścia (!) lat temu, więc gratka nie z tej ziemi. W latach 1996 i 1998 zespół zagrał go jakieś 100 razy. Sami widzicie... Drugą niespodzianką był utwór "Evil Has No Boundaries", który również niezbyt często gościł w setliście Slayera. Solidnie ograny pod koniec lat dziewięćdziesiątych, a później na długi czas odstawiony do kąta. W Gliwicach dodatkowym bonusem był gościnny występ Nergala! Niespodzianka na całego... choć czujni fani na pewno mieli w tyle głowy filmik z 2017 roku, na którym ten skład gra ten numer na próbie dźwięku gdzieś w Montanie. Co nie zmienia faktu, iż występ przed pełną halą (Areną!) to jednak inna para kaloszy. Moim skromnym zdaniem Darski wypadł przyzwoicie i szczerze. Świetne było to zaintonowanie "dziękujemy!", które zrobiło spore wrażenie na muzykach. Można było się "doczepić" do śpiewu Nergala, ale w sytuacji, gdy człowiek spełnia swoje marzenia, to pewne niedociągnięcia mogą się pojawić. Dla mnie akcja na duży plus.

A jeśli już mowa o formie muzyków to przyznam szczerze, że Slayer jest w wybornej. Naprawdę nie ma do czego się doczepić. Oprawa koncertu świetna i efektowna (no ale to było oczywiste), a sami muzycy w pełnym gazie. Widać i słychać, że im się jeszcze chce i zdecydowanie nie wyglądają jak ludzie na progu emerytury. Może i Tom za dużo nie gadał (w sumie to niewiele), ale zaangażowania nie można odmówić. To nie było odwalanie pańszczyzny i odklepanie tego, co trzeba. Zresztą dwadzieścia (!) numerów w setliście mówi swoje. Tak, o jeden więcej niż jesienią w Łodzi.

Heh... po koncercie dało się usłyszeć teksty "niezadowolonych" fanów, którzy narzekali, że Slayer nie zagrał... bisów. Serio? Naprawdę? Ktoś jeszcze wierzy w te "bisy" i "wywoływanie" zespołu na scenę? Przecież to tylko gra i udawanie. Zespół ma swoją setlistę i klepie ją jak różaniec. Co ma zagrać to zagra, ewentualnie wywali w czasie koncertu jakiś numer. A bisy? Są i będą, bo tak jest zaplanowane. Przez całe moje "koncertowe życie" (ponad dwadzieścia lat) dosłownie kilka razy się zdarzyło, żeby zespół zagrał coś ekstra ponad plan. A samo zejście ze sceny nic nie zmienia w tym temacie... w sumie to taka strata czasu (tak jak sola na perkusji, czy gitarze) tak naprawdę. Ja wolę żeby zamiast tego zamieszania, zespół pocisnął jeden numer więcej. I chyba tak właśnie jest na obecnej odnodze "Final World Tour". Ano właśnie - na początku sobie lekko "śmieszkowałem" (jak to mawia młodzież) z tego "pożegnalnego" koncertu. A prawda jest taka, że to jest pożegnalna trasa, która może trwać i trwać przecież. Tak jak zespoły jeżdżą w temacie promocji płyty i kilka razy wracają do tego samego kraju (Arch Enemy to już ze 3 razy widziałem na trasie "Will To Power", którą grają od 2017 roku), tak i Slayer czyni. Proste? Proste. Ponownie jakieś niedopowiedzenie i ludzie "wkręcili" sobie, że w Łodzi będzie ostatni koncert. Fakt, że organizator dobrze grał w tym temacie i nie prostował tego założenia. Co nie zmienia faktu, że może jeszcze w naszym kraju Slayer zagra. Mam taką nadzieję i chętnie się wybiorę na taki koncert. Zresztą ja z tym zespołem się jeszcze nie pożegnałem i na dniach zobaczę ich na Hellfeście. Mam nadzieję, że tam forma Slayera będzie równie wyśmienita jak w Gliwicach.



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 16.06.2019 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!