Knock Out Tour 2018 Decapitated, Frontside, Virgin Snatch, Drown My Day Klub A2, Wrocław - 25.11.2018 r.
Kiedy Knock Out Productions organizuje doroczną trasę koncertową, to wiedz, że coś się dzieje. A jeśli w skład tej trasy wchodzi Twój ulubiony polski zespół, to nie zadajesz już więcej pytań tylko czekasz z niecierpliwością na dwudziesty piąty dzień listopada i zaczynasz okupować barierki od pierwszej minuty pojawienia się w klubie. Tak właśnie można podsumować moje nastawienie do KO Tour 2018, a w szczególności występu we wrocławskim klubie A2, gdzie miałem przyjemność gościć.
Event niezwykle punktualnie otworzył Drown My Day z Krakowa. Było to moje pierwsze zetknięcie z tym zespołem, który ma na swoim koncie dwie płyty długogrające i kolaborację z raperem Słoniem, ale wyszło bardzo dobrze. Było dużo basu, energia kipiała ze sceny, gdy Groov wypluwał z siebie kolejne wersy, ale znalazło się też miejsce na melodyjne pasaże odgrywane przez Sergiusza i Sławka na siedmiostrunowych gitarach. W ucho wpadły mi szczególnie "Undead God" oraz "Battle Royale" i "You Will Not Get Rid Of Me" z najnowszej płyty "The Ghost Tales". Nie kupili mnie na tyle, żebym wsiąknął w ich dokonania na dłużej, ale trudno wyobrazić sobie lepsze otwarcie wieczoru.
Drugi w kolejności zainstalował się na scenie Virgin Snatch i nie ukrywam, że to przede wszystkim ze względu na nich znalazłem się na tym koncercie. Zachwycam się ich muzyką od 2009 roku i końca nie widać, a gdybym tylko mógł, objechałbym za nimi cały kraj. Ale ad rem. Krakowianie kilka dni wcześniej wypuścili krążek "Vote Is A Bullet", więc nie było żadnym zaskoczeniem, że zaraz po wybrzmieniu intro rozpoczęli jego promocję dwoma nowymi utworami. Jeśli "Ineffective Grand Gestures" można było się spodziewać, to wybór "Defending The Wisdom (Wisdom To Thrive)" był zaskoczeniem nawet dla mnie, za to jak pozytywnym! Zielony od razu miał szansę pokazać zdolności wokalne w wyższych rejestrach, a nowy bębniarz - Łukasz "Icanraz" Sarnacki udowodnić, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Gdy zasmakowaliśmy już nowości, przyszła pora na żelazne klasyki. Najpierw "Walk The Line", a potem cała gama kawałków z "In The Name Of Blood" - "State Of Fear", "Purge My Stain!", "Bred To Kill" ze wsparciem wokalnym Anioła oraz utwór tytułowy. Na zakończenie 45-minutowego gigu otrzymaliśmy "przejażdżkę z diabłem" oraz pierwszy w historii kawałek zaśpiewany w całości po polsku - "G.A.W.R.O.N.Y.". Polityczno-społeczne zaangażowanie frontmana VS znalazło tu idealne ujście i trzeba powiedzieć, że efekt daje kopa.
Przez lata występów na żywo Zielony zdążył przyzwyczaić do jeszcze jednej rzeczy - zstępowania ze sceny i aktywnego kręcenia młyna z publiką. Nie inaczej było tym razem, z tą różnicą, że podczas szaleństw wśród fanów zagubił ślubną obrączkę (sic!). Wyobrażacie sobie, co działoby się w domu państwa Zielińskich gdyby szanowny małżonek pojawił się w nim bez obrączki? Na szczęście z pierwszej ręki wiem, że wróciła do niego, więc kryzys małżeński został zażegnany w zarodku.
Powiedzieć, że w tym momencie całe wydarzenie mogło się dla mnie zakończyć byłoby grubą przesadą, ale faktem jest, że z występującym następnie Frontsidem nigdy nie było mi po drodze. Znam oczywiście najsłynniejsze szlagiery jak "Zniszczyć Wszystko", "Naszym Przeznaczeniem Jest Płonąć" czy "Wspomnienia Jak Relikwie", ale ich występ zawsze stanowił tło dla innych aktywności i nie inaczej było teraz. Udało mi się w tym czasie namówić Vogga oraz część "virginowego" składu na wspólne zdjęcie i pobuszować trochę w sklepiku z merchem. Z wielkim żalem jednak zorientowałem się, że nie wyposażyłem się w odpowiednią ilość gotówki, a płatność kartą nie była honorowana (drodzy panowie i panie z Knock Out, czas to zmienić). Po chwili wpadłem na genialny pomysł, może uda się wypłacić pieniądze na barze! Popędziłem w jego stronę, wychwytując jednocześnie kątem oka i ucha, że Auman zaprosił Groov'a do wspólnego odśpiewania "Bóg Stworzył Szatana" i zanim zdążyłem zadać barmanowi jakiekolwiek pytanie, usłyszałem: "nie ma cashbacku". No kur?, jasnowidz, czy co? Zrezygnowany wróciłem na tyły sali, a sosnowieccy piromaniacy ewakuowali się ze sceny dokładnie po 55 minutach przebywania na niej.
Rozpamiętywałem jeszcze straconą szansę na zakup nowej koszulki bądź płyty, kiedy zaczęły docierać do mnie ze sceny dziwnie połamane dźwięki - znak, że Decapitated już czekają w gotowości i zaraz rozpoczną swój show. Płachta rozwieszona za sceną przypominała, że wciąż na pierwszym planie będą kawałki z albumu "Anticult". I tak oto nadeszły dwa strzały w postaci "Deathvaluation" oraz uwielbianego przeze mnie "Kill The Cult". Tłum wyraźnie na to czekał, bo zgęstniał momentalnie i temperatura się podniosła, a oni nie mieli zamiaru zatrzymać się nawet na szybkie powitanie, bo już zaczynali sięgać głębiej do dyskografii. W "Nest" każdy dźwięk brzmiał jak wycinany idealnie ostrą brzytwą, a "Spheres Of Madness" przywołał na myśl wspomnienia z ich poprzedniej wizyty we Wrocławiu, jeszcze w starym klubie Alibi. Od razu pomyślałem, że ten występ jest o wiele lepszy, choć tamtemu właściwie niczego nie brakowało. Całą energię uzyskaną od fanów, których Rasta co chwilę mobilizował do okrzyków, zespół oddawał ze zdwojoną mocą. Nagłośnienie było idealne (pozdrowienia dla Neithana), a forma całego składu najwyższa, mimo przedłużającej się w nieskończoność promocji ostatniej płyty i, wydawałoby się, zmęczenia materiału. Jeśli tak ma prezentować się znużony zespół to więcej takich proszę! Ponad godzina sonicznej zagłady i ekstazy w jednym nie zostawiła chyba nikogo z niedosytem. A ja, opuszczając klub i zerkając ostatni raz tęsknym wzrokiem w kierunku stoiska z koszulkami, bardzo żałuję, że nie wykonałem zdjęcia jednego ze wzorów. Przedstawiał on amerykańską flagę, a na niej dziewczynę z zasłoniętymi ustami i napisem "BEWARE". Znającym niedawne perypetie Decapów nie muszę wyjaśniać tego obrazka, ale jest to kolejny przykład na to, że na każdym kroku wcielają w życie jedno ze swoich haseł "From Pain To Strength".
|