Helloween - Warszawa


(24 listopada 2005 r.) - Warszawa "Stodoła"
(Helloween)



24 listopada 2005 roku, kilka chwil po godzinie 21-szej, warszawski Klub Stodoła. W środku ja i całkiem sporo grupa ludzi. Nerwowe oczekiwanie dobiega końca, bo na zaciemnionej scenie od dobrych kilku minut ustał wszelki ruch. Z głośników zaczyna sączyć się intro i po chwili słychać krzyk radości na widok muzyków, którzy pojawili się na scenie. To oczywiście zespół Helloween, niemiecka legenda sceny heavy.

Koncert rozpoczął się od utworu "King for a 1000 Years", który rozpoczyna także najnowszy krążek zespołu "Keeper of the Seven Keys III - The Legacy". Ten utwór jest dosyć długi i powiem szczerze, że ja za bardzo nie lubię na koncertach takich "kolosów". A jak przeczytacie później - nie był to jedyny taki kawałek.

Nagłośnienie jest dosyć dobre, nie ma problemów z czymkolwiek, niestety dzień wcześniej w Krakowie zespół dwukrotnie zaczynał grać ten pierwszy utwór i niestety, złośliwość przedmiotów martwych nie pozwoliła na to. Także krakowski koncert rozpoczął się od warszawskiego numeru 2, którym był klasyk "Eagle Fly Free". Po troszkę przydługim poprzedniku, ten kawałek w pełni uradował moje serce. Odśpiewany przez publiczność zrobił spore wrażenie na muzykach, a Deris charakterystycznymi ukłonami podziękował za chóralne śpiewy. Przed tym utworem przemieściliśmy się w pobliże barierki (3-4 rząd), no i tutaj dźwięk był troszkę "mniej idealny". No ale nie było jakoś tragicznie źle.

Z nieśmiertelnych płyt "Keeper of the Seven Keys I & II" otrzymaliśmy jeszcze utwory: "I Want Out" - jakże brawurowo wykonany, "Future World", "Dr. Stein", "A Tale That Wasn't Right" - wyśpiewany przez publikę i "Keeper of the Seven Keys". Muszę przyznać, że dla mnie to były najjaśniejsze punkty koncertu. Te chwile długo będę wspominał i dla tych momentów warto było pojechać na ten koncert. Takie "punkty magiczne" tego dnia. Oprócz tych nieśmiertelnych klasyków, dostaliśmy wyjątkowo świetny na koncertach "Power". Zaskoczeniem był brak zabawy Derisa z publicznością, no ale "co się odwlecze, to nie uciecze", zabawa była w "Future World". Z najnowszego krążka (a raczej krążków) zespół zagrał 4 utwory. W sumie mało jak na trasę promująca nowy album. Heh... wcale nie twierdzę, że to źle ;) Oprócz wspomnianego utworu, który otwierał koncert, były grane: "Occasion Avenue", "Mrs. God" (ku wielkiej radości niektórych osób) i "Invisible Man". Dla mnie najlepiej wypadł ten ostatni, takie Helloween w nowym wydaniu lubię. Co było jeszcze grane? "Hell Was Made in Heaven" - utwór z płyty, której zbytnio nie lubię ("Rabbit Don't Come Easy"), ale trzeba przyznać, że ten kawałek jest całkiem udany, a na żywo zyskuje jeszcze więcej. "Mr. Torture", który wypadł całkiem, całkiem fajnie i "If I Could Fly" - świetnie zaśpiewany przez publikę, jednak ja zbytnio nie lubię tego utworu.

A tak wyglądała setlista w całości:
1. Intro
2. King for a 1000 Years
3. Eagle Fly Free
4. Hell Was Made in Heaven
5. Keeper of the Seven Keys
6. A Tale That Wasn't Right
7. Dani/Markus drum solo
8. Occasion Avenue
9. Mr. Torture
10. If I Could Fly
11. Sascha solo
12. Power
13. Future World
14. The Invisible Man
------------------
15. Mrs. God
16. I Want Out
------------------
17. Dr. Stein

Atmosfera na koncercie była całkiem dobra, zaskakująco wysoka frekwencja, publiczność żywo reagująca, śpiewająca. Może pod samymi barierkami nie było aż takiego ścisku, jak to bywało na innych koncertach, ale i tak było gorąco. Muzycy byli dosyć zadowoleni, Deris ciągle uśmiechnięty i dziękujący za przyjęcie i wsparcie. No i co trzeba zaznaczyć Andi był w dosyć dobrej formie i o dziwo, jakoś specjalnie nie "położył" wokalnie utworów, które w oryginale śpiewał Kiske. Grosskopf - pełen energii i wciąż gotowy do jakichkolwiek wygłupów, najbardziej ruchliwy na scenie. Sascha Gerstner ubrany w koszulkę Nightwish "Once", raczej skupiony na grze. Podczas utworu "Eagle Fly Free" przez dłuższą chwilę patrzyłem na niego i widziałem, że kilka lat temu, stał tak jak my pod barierką i z wypiekami na twarzy patrzył na scenę. Weikath - no jak wiadomo, on zawsze ma swój świat, ciągle jakby zamyślony, czy też zaspany. Przez cały koncert może ze 3-4 razy przeszedł na drugą stronę sceny.

Były też popisy solowe najnowszych członków Helloween, ale szczerze mówiąc nic specjalnego nie pokazali. No o ile jeszcze Dani Löble na perkusji udowodnił, że potrafi zagrać z prędkością światła na dwie stopy (chociaż kilka przejść przydałoby się zdecydowanie), to Sascha nie zagrał nic ciekawego. Chyba nawet w pewnym momencie coś pomieszał, bo jakieś dziwne dźwięki wyszły z pod jego palców. No i jeszcze swoje umiejętności gry na perkusji pokazał... basista Markus. Podczas solowych popisów Dani'ego miał tak swój mini zestawik perkusyjny (rodem z "Domowego przedszkola") i próbował podtrzymywać kroku w grze prawdziwemu "bębnowemu" Helloween. Przez chwilę dostawał fory, no ale w momencie kiedy miał zagrać coś pokombinowanego z dwoma stopami, to poddał się do dymisji :)

Do troszkę słabszych momentów tego koncertu zaliczam niewątpliwie kawałek "Mrs. God" - chociaż wiem, że nie wszyscy są takiego zdania ;) , chociaż trzeba przyznać, że ten utwór (?) wypadł na koncercie o niebo lepiej, niż na płycie. Natomiast "Occasion Avenue" - całkiem nieźle zagrany, ale to długie zwolnienie w środku trochę przynudzało. No i wspominany "If I Could Fly", no ale to tylko moje "niewidzimisię" :)

Te dwie godziny spędzone w Stodole razem z zespołem Helloween będę wspominał dosyć dobrze. Ja bawiłem się świetnie, no wiadomo, że zawsze może być lepiej. Tak pewnie za chwilę ktoś sobie pomyśli (wiadomo malkontentów jest sporo): "...eee Helloween... eee... Keeper III… eee... itp.”. No dobrze, ale jakie to ma znaczenie w momencie, kiedy zespół wychodzi na scenę, kiedy publiczność wykrzykuję tekst utworu, kiedy gitarzysta gra solo, którego każdy dźwięk zna się na pamięć? Dla mnie w tym momencie liczy się "tu i teraz". No cóż wielu lubi sobie ponarzekać ot tak, dla sportu chyba. Ja jestem bardzo zadowolony, że pojechałem do Warszawy, że spędziłem czas ze znajomymi, że byłem na tym występie Helloween. Większość obecnych na tym koncercie bawiła się dobrze i będzie miała same dobre wspomnienia. Tak jak i ja.

Na koniec tradycyjnie kilka pozdrowień: Gorthad (wielkie dzięki za wszystko!!!) & I.R. i Krzysiek - z Wami to dosłownie "zawsze i wszędzie" :) a także Tzeentch i Sas, oraz BUBETTO i Tomek/Edguy - miło było Was poznać. I także Gryzio (wiesz za co!).



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 15.12.2005 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!