Iron Maiden - Kraków



Iron Maiden
Tauron Arena, Kraków 27/28.07.2018 r.


Iron Maiden na kolejnej trasie koncertowej? Doskonale! Będzie okazja znowu zobaczyć mój ulubiony zespół w koncertowym wydaniu. Po całkiem udanych dwóch poprzednich trasach (wspominkowej "Maiden England" i płytowej "The Book Of Souls Tour") przyszła kolej na kolejną... no właśnie. Wspominać nie ma już co, bo zespół niechętnie wraca do lat 90-tych, a nowego materiału jeszcze nie ma. Jednym słowem - czas na setlistę z pod znaku "The Best Off". Trasę sprytnie (tjaaa...) podczepiono pod promocję androidowej gry "Legacy Of The Beast" i koncertowa karuzela rozkręciła się na dobre.

Przed startem trasy muzycy zapowiadali "najwspanialszą" produkcję sceniczną, oraz setlistę, po której media społecznościowe "eksplodują". Stary koń jestem i Maiden widziałem praktycznie co trasę od 1995 roku, więc na te szumne zapowiedzi patrzyłem z lekkim przymrużeniem oka. Wiadomo, że ten zespół jest dosyć skostniały jeśli chodzi o wybór utworów na trasę. W skrócie - na wielkie perełki nie ma co liczyć. Jak na razie nie zdarzyło się bowiem, żeby zagrali coś, czego nie grali na trasie promującej daną płytę. Serio! Tym samym zestaw utworów już na starcie jest mocno ograniczony. Co do produkcji scenicznej, to po efektownej oprawie "The Book Of Souls Tour" nie spodziewałem się, iż można przebić wygląd sceny na kolejnej trasie. Takie mniej więcej miałem oczekiwania i nastawienie w momencie ogłoszenia tej trasy.

Z wielką radością przyjąłem krakowską datę i z jeszcze większą dzień drugi w Tauron Arenie. Od razu pojawił się chytry plan, żeby obejrzeć oba koncerty. Oczywiście koniec końców nabyłem bilety na obie sztuki i cierpliwie oczekiwałem końcówki lipca. W międzyczasie trasa ruszyła z kopyta i po pierwszym koncercie w Tallinie okazało się, że... no właśnie. Setlista całkiem dobra, ale bez wielkich fajerwerków. Show dopracowane i ubrane w wiele detali, no ale znowu trzęsienia ziemi nie było. Ja taktycznie nie interesowałem się zbytnio tym wszystkim, gdyż wolałem to przeżyć na żywo.

Wreszcie nareszcie nadszedł upragniony dzień wyjazdu na dwudniówkę do Krakowa. W hali Tauron zameldowałem się w trakcie występu supportu (zespół Tremonti) ale zupełnie nie zainteresowała mnie ta muzyka. Moje myśli dryfowały do przodu i zastanawiałem się, co będzie dane mi przeżyć już wkrótce. Support przeminął mi jak letni deszczyk, później chwila oczekiwania i najpiękniejszy z pięknych momentów, gdy z głośników zaczyna lecieć "Doctor, Doctor" zespołu UFO. To niechybny znak, iż wszystko jest gotowe i za chwilę Żelazna Dziewica wyskoczy na scenę.

Wcześniej na niej pojawiło się dwóch mundurowych, którzy po wstępnym salucie odsłonili prawie całą scenografię. Prawie, bo zestaw perkusyjni Nicko pozostał zamaskowany siatką z kamuflażem. Z głośników leci już intro, czyli słynna przemowa Churchilla i po chwili odpalono "Aces High", a nad publicznością pojawiła się replika (pomniejszona o 10%) samolotu Spitfire, który walczył w II Wojnie Światowej! Bruce w stylowej pilotce z epoki, od początku przejmuje dowodzenie na scenie. Facet jest niesamowity i praktycznie cały koncert (pierwszy, jak i drugi) ciśnie na maksa. To on jest gwiazdą tej imprezy i na nim skupia się pełna uwaga. Zresztą chyba taki był zamysł, bo Bronek praktycznie co utwór zmienia swój strój. W kolejnym "Where Eagles Dare" wyskoczył w futrzanej czapce i maskującej białej koszuli, co od razu skojarzyło się z filmem "Tylko dla orłów". I tak co utwór coś tam zmieniał w swojej garderobie.

Kolejna pozycja to nieśmiertelny numer "2 Minutes To Midnight". Szczerze - chyba najbardziej oklepany z tych wszystkich mejdenowych "kotletów" i jakoś tak bez większego echa mi przeleciał. Nie to co kolejny kawałek. Tutaj chwila pogadanki Dickinsona, który przywitał się z nami i zapowiedział, że to jedyny moment tych koncertów, gdy coś gada. W piątek przedstawił koncept tego przedstawienia, że to są bloki tematyczne i ten opowiada o wojnie. Wspomniał atrapę samolotu i przypomniał, iż Polscy lotnicy z Dywizjonu 303 walczyli w takich maszynach. Dosyć sprawnie przeszedł do wolności i walki o nią. Co oczywiście skończyło się zapowiedzią "The Clansman". Ten numer to oczywiście koncertowy killer i nie inaczej było tym razem. Gromkie "Freedom, Freedom!!!" niosło się elegancko. Świetna historia z drugiego koncertu. Podczas gadki Bruce wypatrzył w publice gościa z flagą Szkocji. Był lekko zdumiony i dopytywał ze sceny czy rzeczywiście jest Szkotem. Nie dawało mu to spokoju, bo jeszcze podczas intro dopytywał, czy rzeczywiście on jest ze Szkocji. Kolejna pozycja w setliście - "The Trooper". Co tu dużo mówić - petarda jak zwykle. Niby ten numer mega jest ograny, a radocha z niego jest zawsze. Na scenie pojawił się wielki Edward i stoczył pojedynek na szable z Bronkiem. Walka byłą zażarta i dosyć wyrównana. Wiadomo Bruce zwinniejszy, niż szczudłowy Eddie, no i na koniec Bronkowy wystrzał z muszkietu, czy innego cholerstwa zakończył to starcie.

Tym samym dobiegła końca pierwsza część koncertu. Scena zmieniła się momentalnie w świątynię - rozświetlony witraż z tyłu, kandelabry podwieszone pod sceną. Wyglądało to bardzo efektownie. Co prawda z bliska było widać, że to tylko płachta, no ale kto by się tam czepiał. Zaczynamy od "Revelations". Dosyć drastyczna zmiana tematyki, ale ten numer na żywo doskonale siedzi. Kolejny kawałek był dla mnie wielkim zaskoczeniem (oczywiście w momencie ogłoszenia setlisty) i zupełnie nie spodziewałem się, że Maiden do niego wróci. "For The Greater Good Of God" to mega kompozycja. Uwielbiam ją od pierwszego słuchania płyty "A Matter Of Life And Death". Przyznam, że zaliczyłem mały odlocik. Niespecjalnie był czas na latanie, bo po chwili Maiden odpaliło "The Wicker Man". Ten numer koncertowo sprawdza się idealnie. Ale to wszystko było wstępem do kolejnego epika. Numeru, który zawładnął mną już naście lat temu. Mowa oczywiście o "Sign Of The Cross". To był moment kulminacyjny tego koncertu. Rozbudowany, jakże klimatyczny wstęp i późniejszy rozwój wydarzeń. Kapitalna oprawa - zniknął witraż (już na wcześniejszym kawałku) a z tyłu mamy jakiś katastroficzny widok. Do tego czerwone światła i klimat, że palce lizać. Bruce w jakiejś powłóczystej szacie i z wielkim krzyżem, który w kulminacyjnym momencie się rozświetlił. Miazga. Ja padłem na kolana.

I znowu nie było czasu na rozpamiętywanie i przezywanie, bo czas na największą niespodziankę tej setlisty. Mowa oczywiście o "Flight Of Icarus", który został odkopany z 1986 roku. Tutaj wielki szacun, bo mało kto miał szansę usłyszeć tan numer na żywo. Nie można by tak częściej? Co trasę wykopywać taką jedną perełkę? No c'mon... No ale wracajmy do Krakowa - na scenie Bruce lata z miotaczami płomieni, a za sceną stoi wielka postać tragicznego Ikara. W finale, oczywiście "dostaje" wiązką ognia z pod sufitu i efektownie upada odsłaniając osmalone skrzydła. Super pomysł i świetne wykonanie.

W tym momencie zakończyły się akcje i atrakcje, bo do końca imprezy mieliśmy tzw "sekcję kotletową". Czyli utwory, które zasadniczo są grane na każdej trasie i ich obecność w setliście jest jak najbardziej "obowiązkowa". "Fear Of The Dark" to już kultowy kult i w zasadzie wszyscy czekają na ten numer. Oczywiście śpiewów jest co niemiara i w zasadzie o to przecież chodzi. Bruce w efektownym przebraniu rodem z wiktoriańskiego Londynu podświetlał siebie i fanów zielonkawym światłem, wydobywającej się ze stylowej lampy, którą nosił ze sobą. Do tego zielone światła na początku i mamy bardzo fajny klimat. "The Number Of The Beast" - tutaj bez zaskoczeń. Scena w czerwonych światłach i płonące ognie na niej. Bardzo fajny klimat piekła. Pozostał ostatni numer w regularnej części setlisty, czyli "Iron Maiden". Tutaj również wiadomo co i jak. Wielki nadmuchiwany Eddie za sceną, który wszystkich nas dopadnie.

Bisy zaczynamy do rozpędzonego "The Evil That Men Do" i płynnie przechodzimy do "Hallowed Be Thy Name", który wrócił do setlisty po niesławnej sprawie z ukradzionymi linijkami tekstu. Na szczęście zespół szybko zawarł ugodę i temat został zamknięty. "HBTN" to mój ulubiony numer Irons. Na tej trasie zyskał aktorską oprawę za sprawą Dickinsona. Wokalista mocno angażuje się w tekst, który wyśpiewuje. Jak mu to wychodzi, to każdy sam sobie może ocenić. Dla mnie jest to ok... chociaż trochę to takie naciągane jest. Ale sam numer siedzi niesłychanie. Jak zwykle zresztą. No i kończymy "Run To The Hills". Heh... zakończenie tego kawałka - palce lizać! Bruce uciekający (w taki groteskowy sposób) po rampie a za nim wybuchające ognie... wreszcie dobiega do wielkiego przycisku "TNT" i rozwala "wszystko" na zakończenie koncertu. Kwintesencja koncertów Iron Maiden. Trochę kiczu, trochę puszczania oka do fanów i świetna muza.

Tutaj bez dwóch zdań - Iron Maiden to koncertowa petarda. W sumie co by nie zagrali, to publiczność jest kupiona. Czy to będą niemiłosiernie ograne "kotlety", czy mniej znane (hehe) numery. Zapowiadano "Legacy Of The Beast" jako najwspanialszą trasę w historii, a setlista miała powalić. Bez przesady, aż taki dobrze to nie było. Wystrój sceny elegancki, choć jak wspomniałem wcześniej z poprzedniej trasy bardziej do mnie przemówił. Tym razem skupiono się bardziej na detalach (przebieranki Bronka), niż nad rozmachem. Ogólne wrażenie - bardzo dobre, choć może tak ze 2-3 zmiany stroju mniej i bardziej mi by to pasowało. Chyba za dużo wodewilu finalnie z tego wszystkiego wyszło. Co do setlisty - tutaj muszę przyznać, iż na standardy Iron Maiden i ich lenistwa, to wyszło świetnie. Na pewno "Flight Of Icarus" jest sporą niespodzianka. Do tego kolosy "The Clansman" (ostatnio grany w 2003) i "Sign Of The Cross" (2001!), "Where Eagles Dare" (2005), czy "For The Greater Good Of God" (2007). Wiadomo, że chciałoby się więcej perełek, ale i tak trzeba przyznać, iż tym razem Mejdeni zaskoczyli pozytywnie. Świetnie sprawdził się koncept bloków tematycznych. Pięć pierwszych utworów wojennych, a pięć kolejnych związanych z wiarą. Świetna sprawa. No i ogólnie całe show dopracowane i wiele się dzieje podczas tych koncertów.

Jak wspomniałem wcześniej - byłem na obu koncertach. Przyznam, iż na tym drugim bawiłem się bardziej. Mocno mnie to zaskoczyło, bo spodziewałbym się, iż na tym pierwszym będę miał większe "ciśnienie". Okazało się jednak ciut inaczej. Może w piątek miałem gorszy dzień? Albo za bardzo koncentrowałem się na tych wszystkich scenicznych przebierankach/zmianach? Trudno wyczuć. Same koncerty - takie same. To jest niezmienne i już. Takie objazdowe DVD. I w piątek i sobotę Bruce miał najwięcej do zaoferowania. Na niego była skierowana kamera i on robił show. Jakoś tak dziwnie Dave wyglądał, bo jakby przygaszony i lekko wycofany. Ponoć jakieś problemy zdrowotne dawały znać o osobie. A z fajnych historii to na pewno zapamiętam "akcję karp". Już nie ogarniam, czy to był piątek, czy sobota, ale podczas bisów ktoś w pierwszym rzędzie wyciągnął wielkiego karpia (czy też inną rybę, oczywiście sztuczną) i sprezentował ją Adrianowi, który jak wiadomo jest zapalonym wędkarzem. Działo się to w czasie kawałka i Adrian pokazał gestem, żeby to wrzucić na scenę. Na co Steve podbiegł, popatrzył i wykopał rybę z powrotem w publikę. Na szczęście ona szybciutko wróciła do pierwszego rzędu i na scenę. Tym razem Adrian przypilnował prezentu, który finalnie wylądował na odsłuchu. A dla mnie niewątpliwie akcją będzie historia z nocy piątek/sobota. Po koncercie umówiliśmy się z koleżanką na piwo gdzieś w okolicach rynku. Podczas oczekiwania przed klubem tuż przede mną śmignął... Janick Gers. Konsternacja i niedowierzanie... jak to? Dwie godziny po koncercie... niemożliwe... Szybko się pozbierałem i ruszyłem za nim. Jan trochę kluczył po uliczkach i co chwilę sprawdzał coś na telefonie. Domyśliłem się, że sprawdza mapę i szuka jakiegoś miejsca. Ja grzecznie za nim 10-15 metrów i po chwili zniknął w jakimś lokalu. Wchodzę do środka i rzeczywiście jest z jakimiś znajomymi. Chwilkę poczekałem, bo nie chciałem przerywać rozmowy i wreszcie jeden z jego znajomych stwierdził, że chyba ktoś chce sobie zdjęcie zrobić. Janick oczywiście ucieszył się z tej sytuacji, poprawił fryzurkę i cyk, foteczka wpadła. Jak dla mnie mega historia.



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 09.08.2018 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!