Quo Vadis XXX-lecie Linch, Depravity, Quo Vadis Pub Graal, Koszalin - 27.04.2018 r.
Dawniej w Pubie Graal mogliśmy bawić się przy dźwiękach takich kapel jak m.in. Closterkeller, The Analogs, Plebania, Quo Vadis, Scream Maker (relacja w serwisie), Farben Lehre czy Kolaboranci, jednak po re-otwarciu i zmianie właściciela postanowiono skupić się bardziej na (niezwykle popularnych wśród młodzieży) turniejach związanymi z grami niż koncertach. Na szczęście w ostatnich miesiącach coś się zaczęło zmieniać: najpierw, w tej jakże klimatycznej piwnicy, pojawiło się kilka młodych grup reprezentujących nasze ulubione, ale jednocześnie mniej popularne gatunki muzyczne, a pod koniec kwietnia w ramach obchodów 30-lecia swojej działalności, do Graala zawitała kultowa thrashowa ekipa ze Szczecina - Quo Vadis.
Bilety kosztowały 20/25 złotych, a całe wydarzenie rozpocząć się miało o godzinie dwudziestej. Specjalnie urwałem się z pracy, ażeby zobaczyć wszystkie występujące tego wieczoru kapele i jakież było moje zdziwienie, gdy po szybkiej kolacji zerknąłem na Facebooka, a tam... start o godz. 19. Szlag mnie trafił i już sam nie wiem czy to ja przez ponad miesiąc źle patrzyłem, czy to organizatorzy dokonali zmian w dniu koncertu - jeśli to drugie, no to niezbyt fajne zagranie. Na dodatek, na miejscu okazało się, że dopiero trwają próby i na pierwszy występ przyszło mi czekać ponad godzinę - a przecież specjalnie się spieszyłem. Moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę, ale na szczęście już pierwszy zespół ukoił me zszargane nerwy.
Koszaliński Linch pojawił się na scenie o 21:15, by przez niemal 45 minut rozgrzewać jeszcze niezbyt liczną publiczność. Grupa założona została w 2016 roku i jeszcze na swoim koncie nie posiada żadnego krążka - słowo "jeszcze" jest tu kluczowe, bowiem zespół materiału ma już całkiem sporo i jest on na tyle dobry, że spokojnie można z nim wchodzić do studia w celu rejestracji np. debiutanckiej EP-ki. Linch stawia na szybkie, dynamiczne kawałki i jeśli miałbym do czegoś ją porównać, to powiedziałbym iż jest to coś pomiędzy Illusion a (późniejszym, bardziej melodyjnym) The Haunted: jest i ten groove, jakże charakterystyczny dla Lipy i spółki, ale też i nie brakuje cięższych, bardziej agresywnych partii. Fajnie, dość nowocześnie i tylko numer, w którym pojawiło się coś na kształt melorecytacji mnie nie przekonał. Mimo to i tak ciężko uwierzyć, że Linch jest tak młodą pod względem stażu grupą: większość kompozycji jest bowiem wyjątkowo dopracowana, gra poszczególnych muzyków nie budzi zastrzeżeń (wyróżnić trzeba perkusistę, który dał prawdziwy popis w coverze Acid Drinkers!), frontman robi co do niego należy - nic tylko wchodzić do studia i robić karierę.
Setlista:
01. Odlot 02. Reality 03. Bez odpowiedzi 04. Drug Dealer (Acid Drinkers cover) 05. Innym być 06. Szare 07. Oceany 08. Biegnę
Następnie na scenie zameldował się, pochodzący ze Szczecina, zespół Depravity. Początkowo był to solowy, typowo studyjny projekt (znanego z m.in. Sphere czy Perverse ) Przemka Bachaja, jednak w 2017 roku zdołał on skompletować cały skład, aby prezentować swą twórczość również na żywo. Grupa szybko rozstawiła się na scenie i huknęła technicznym death metalem aż się Pub zatrząsł. Lider grupy, poza sceną miły i uśmiechnięty, przed mikrofonem zmienił się nie do poznania (nie tylko dlatego, że ściągnął okulary): żywiołowy i agresywny (ale w tym pozytywnym sensie), co chwila żądał od fanów większego "napierdalania". Ludzie się chyba wystraszyli, bo wszyscy chowający się na tyłach obiektu podeszli bliżej, a co niektórym przyszło nawet do głowy rozkręcić małe pogo. Depravity zaprezentowało cały materiał z debiutanckiej EP-ki jak również dwa zupełnie nowe utwory, które w przyszłości prawdopodobnie znajdą się na pierwszym, pełnym krążku. Były siarczyste riffy, ładne i skomplikowane (choć krótkie!) solówki, naprawdę niezły growl i szkoda tylko że w kilku fragmentach sekcja rytmiczna delikatnie się rozjechała - a w tego typu graniu wszelkie nierówności są mocno słyszalne. No ale cóż, jakby nie patrzeć muzycy zbyt długo ze sobą nie grają, więc ten element na pewno zdążą jeszcze poprawić.
Setlista:
01. Peace Is A Lie 02. Kill Everyone, Start Over 03. No Redemption 04. 5 (jeszcze bez oficjalnego tytułu) 05. Mortification
W końcu w okolicach godz. 23 przyszedł czas na główne danie tego wieczoru, a więc występ obchodzącego trzydziestolecie działalności Quo Vadis. Od czasu kiedy widziałem ich po raz ostatni (pierwszy koncert trasy promującej "Infernal Chaos") trochę się u nich pozmieniało, ponieważ zamiast Seby i Cimasa, w składzie pojawili się Ian Bemolator (ex-Almah, ex-Dark Avenger) oraz Szymon Synówka (ex-My Riot). Reszta bez zmian, a więc szarpiący druty od 2003 roku Mateusz Lazar oraz oczywiście ojciec założyciel - "Skaya" na wokalu i basie. Już po tych personalnych zawieruchach (choć jeszcze z udzielającym się Szeremetą) wypuścili na świat krążek "Born To Die", więc oprócz największych hitów, należało się na obecnej trasie spodziewać również sporej ilości przedstawicieli najmłodszego dziecka formacji.
I rzeczywiście: utwory z najświeższego krążka zdominowały setlistę (aż pięć numerów), ale ku uciesze starych wyjadaczy, Quo Vadis przypomniało też starocie pokroju "Trzech szósteczek" czy "NKWD", nie zapominając przy tym również klasyce poziomu światowego, prezentując cover zespołu MegaDave'a (nieśmiertelne "Symphony Of Destruction"). Pod sceną szybko zrobił się mały ale za to szalony tłumek, złożony z przedstawicieli różnych grup wiekowych, prezentujących też i rozmaite stopnie upojenia alkoholowego: od "prawie-trzeźwości" po podróż do krainy Nibylandii. Bawili się oni znakomicie i w pewnym momencie pogo osiągnęło taki stopień zaawansowania, że co słabsi zawodnicy wylatywali z kotła jak wystrzeleni z procy. Jeden z fanów z impetem wpadł na partnerkę Bemolatora, wylał na nią zawartość całego trzymanego przez nią pokala, odbił się i zawiesił na banerze promującym "Born To Die". Nikt się jednak nie obraził, no bo wiecie - Metal.
Skaya (z demonicznymi soczewkami w oczach) przy dość oszczędnym (tudzież "mrocznym") oświetleniu szalał jakby miał ADHD i w pewnym momencie zeskoczył nawet do publiczności, by odgrywać swoje partie wśród bawiących się fanów. Mateusz i Ian po przeciwnych stronach sceny odgrywali swoje partie już w większym skupieniu - miejsca na szaleństwa nie było, bo całą jej środkową część zajmował sporych rozmiarów zestaw Sajmona. Szymon świetnie wpasował się w styl Quo Vadis a jego precyzyjna gra tchnęła nowe życie w niektóre starsze kawałki - zdecydowanie zyskały one na mocy i dynamice. Po znanym z ostatniego teledysku "Quo Vadis II" zespół zszedł ze sceny, ale nie dał się długo prosić o bis: na pożegnanie usłyszeliśmy "Ból istnienia" oraz thrashową wersję wielkiego hitu grupy Maanam - "Kocham Cię kochanie moje". Łącznie otrzymaliśmy około 80 minut łojenia - ociupinkę krótko, no ale to już chyba wina sporego opóźnienia. Wieczór mimo wszystko jak najbardziej pozytywny, tak więc jeśli muzycy zawitają gdzieś w Wasze okolice, to zachęcam do świętowania z nimi jubileuszu działalności - w końcu 30 lat obecności na scenie to już nie byle co.
Setlista:
01. Orient Express 02. Chaos 03. NKWD/KGB 04. Blood For Oil 05. Abel i Kain 06. Symphony Of Destruction (Megadeth cover) 07. Wino i sól 08. Dominus 09. Przyjaciele 10. Hiroshima 11. Trzy szósteczki 12. Quo Vadis II --- 13. Ból istnienia 14. Kocham Cię kochanie moje (Maanam cover)
|