Obituary, ABSU "U Bazyla", Poznań - 10.07.2017 r.
Klubowy koncert Obituary jakieś 180 km od mojego miejsca zamieszkania? Wiadoma sprawa - nie odpuszczę. Pomimo tego, że widziałem Amerykanów jakieś 8 miesięcy temu . Ekipa w Katowicach (wraz z Exodus i Prong) pozamiatała wtedy przeokrutnie, więc teraz liczyłem na podobną sytuację. Poznański klub "U Bazyla" jakiś wielki nie jest, więc informacja o "sold out" zupełnie mnie nie zaskoczyła. Nie pozostało nic innego jak cierpliwie czekać na 10.07. Ta poniedziałkowa data była lekko niefortunna, ale na szczęście udało się ogarnąć temat szybszej ewakuacji z pracy, a do tego znajomy jechał samochodem i również pasował mu wyjazd w godzinach mocno popołudniowych.
Do klubu docieramy w trakcie koncertu ABSU. Bylibyśmy wcześniej, ale zwyciężyła opcja żywieniowo/napojowa... to był bardzo upalny i parny dzień. Zgodnie z moimi oczekiwaniami - w klubie ukrop. No nic, przecież metal to nie rurki z kremem, więc nawet przez moment nie przeszła mi myśl o narzekaniu. Szybkie odwiedziny na stoisku z merchem, a tutaj najnowsze CD Obituary w niższej cenie niż w naszych sklepach. Grzechem było nie skorzystać (jeszcze koszulkę sobie sprawiłem) i czas wędrować pod scenę. A na sali spory tłumek. Na szczęście większość zgromadziła się przy wejściu i bliżej barierki było ciut luźniej. Bez większego problemu można było podejść do 3-4 rzędu, co też uczyniłem i ustawiłem się z prawej strony. Po kilku chwilach jednak zmiana planu i wędruję bliżej środka, bo tam o dziwo... więcej miejsca. Kilka osób robi młynek i dzięki temu jest więcej przestrzeni. Wypatruję swoje przyszłe miejsce przy barierce i po chwili plan jest gotowy.
Tymczasem ABSU ciśnie ze swoją muzą.A ta jest dosyć pokręcona i dosyć bezkompromisowa. Widziałem ich wcześniej we Wrocławiu, przy okazji "Into The Abyss Festival #2" i muszę przyznać, że zrobili na mnie całkiem dobre wrażenie. Niestety w Poznaniu niewiele się nasłuchałem, bo było tego raptem dwa numery. Ale mam przekonanie, że jeszcze będę miał okazję i przyjemność obcować z muzyką tej formacji,.
Po występie ABSU nastąpił całkowity demontaż scenicznego sprzętu. Gwiazda gra na swoich gratach i wszystko w tym temacie. Dosyć sprawna robota technicznych i nastąpił miły czas oczekiwania na koncert. Oczywiście wzięło mnie na wspominki i przypominałem sobie ten katowicki koncert. Setlistę sprawdziłem pobieżnie i wiedziałem, że będzie sporo staroci, jednak dokładnie co i jak - to miałem się dowiedzieć już za chwilę. Tymczasem stoję już w drugim rzędzie, a po chwili praktycznie przy barierce. Wreszcie technik daje znak akustykowi i możemy zaczynać. Napór z tyłu rośnie okrutnie, momentalnie jestem cały mokry, a na scenę wychodzą: perkusista Donald Tardy, gitarzysta Trevor Peres, basista Terry Butler, drugi wiosłowy Kenny Andrews, a po chwili dołącza John Tardy.
Obituary zaczyna z grubej rury, bo od "Internal Bleeding", czyli od "jedyneczki" z "jedyneczki". Jak zaczynać, to od trzęsienia ziemi, prawda? W klubie szaleństwo, oczywiście zostaję wprasowany (zgodnie z planem) w pierwszy rząd i tutaj momentami było dosyć ciężko. Upał, ukrop, no piekielnie było, ale kto by się tym przejmował. Obituary na wyciągnięcie ręki ciśnie swoje killery... szybka poprawka "Chopped In Half" i można uznać, że jestem ugotowany. Fizycznie (koszulka do wykręcania) i psychicznie - dwie niezłe petardy odpalone ze sceny. Oczywiście to nie koniec atrakcji, bo numer trzy to "Turned Inside Out". Trzy starocie na sam początek. Nieźle! No ale tak miało przecież być.
Zespół na scenie bardzo pozytywnie nakręcony na ten koncert. Sporo luzu u muzyków i dobrej zabawy. Warunki piekielno-upalne, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Co trzy-cztery numery ciut dłuższa przerwa, bo perkusista Donald Tardy potrzebuje chwili dla siebie - gra bez koszulki i wygląda jakby ktoś zlał go wiadrem wody. Jedynie John T. jakby nie przejmował się temperaturą w klubie i cały koncert prześpiewał w bluzie z długim rękawem... Można? Można!
Obituary nie skupiło się tylko na starociach i z nowej (bardzo dobrej) płyty zagrali: "A Lesson In Vengeance", "No Hope", "Sentence Day" i teledyskowy (klasa klip!!) "Ten Thousand Ways to Die". Z poprzedniego albumu "Inked In Blood" poleciał tylko "Visions In My Head". Jeszcze jeden album doczekał się swojego przedstawiciela - z "Frozen In Time" poszło "Redneck Stomp" (to już było na pierwszy bis). To już kończąc wyliczankę: z debiutu ("Slowly We Riot") zagrali jeszcze: "'Til Death", "Words Of Evil" i na sam koniec koncertu - utwór tytułowy. Z dwójki ponad już wymienione poleciało "Dying" i "Find The Arise". Małym zaskoczeniem był "Don't Care" z płyty "World Demise". I to chyba w zasadzie wszystko. Coś mogłem pomieszać, bo jednak warunki polowe nie były łatwe i w zasadzie nie specjalnie starałem się zapamiętać kolejne kawałki. No ale na pewno coś w tym stylu było...
Obituary to doskonale naoliwiona machina koncertowa. Jeńców nie bierze i zostawia po sobie pożogę i zniszczenie. To co zrobili pod koniec zeszłego roku w Katowicach to nie był przypadek. Teraz w Poznaniu powtórzyli to samo. Nie jest to moja odosobniona opinia - z kim bym nie rozmawiał na temat tego koncertu, to padają te same stwierdzenia "zniszczyli", "ogień", "moc", "miazga" itp. Ten zespół koncertowo jest genialny. Szczególnie w małym klubie, gdzie to wszystko jest w zasięgu ręki. Widać również, że sami muzycy mają sporo frajdy z grania takich koncertów. Atmosfera była świetna, publika żywiołowa - co chwilę ktoś lądował na scenie (fosy tam nie ma) i nikt na scenie nie krzywił się z tego powodu. Wręcz przeciwnie - Trevor i John bez problemu przybijali piątki i pomagali bardziej zamotanym osobnikom. Koncert przeleciał mi błyskawicznie, to też świadczy o intensywności. Oczywiście (hehe) na koniec dostaję w prezencie kostkę od Trevora, co mnie ucieszyło, bo w Katowicach obszedłem się smakiem. Cóż więcej? W zasadzie to wszystko. Kto nie był, nich żałuje i pilnuje kolejnej okazji, bo bez dwóch zdań warto. Ja na pewno wybiorę się na kolejny koncert Obituary (obitegary jak to się za małolata krzyczało) i mam nadzieję, że to ponownie będzie klubowy występ.
|