Annihilator - Annaberg-Buchholz


Annihilator, Mason
Soziokulturelles Zentrum Alte Brauerei e.V., Annaberg-Buchholz - 18.11.2016 r.


Mocno rzucającą się w oczy różnicą między Polską, a Niemcami jest fakt, że w tych drugich zacne metalowe wydarzenia odbywają się nawet w małych miastach na 20 tysięcy mieszkańców i dzieje się tak całkiem regularnie. ‎Przeglądając nadchodzące wydarzenia w Saksonii trafiłam na ogłoszenie o koncercie Annihilator w małej mieścince Annaberg-Buchholz, a wspominając znakomity show w zeszłym roku w krakowskiej Fabryce, nie mogłam odmówić sobie pojechania i tym razem. Standardowo pojawił się problem z powrotem, bo nocnych busów/pociągów międzymiastowych w Niemczech się nie uświadczy. Na szczęście udało się podłączyć pod fajną ekipę jadącą samochodem, 40 minut podróży i już byliśmy na miejscu.

Dojechaliśmy chwilę po 21, a na scenie już zaczął się produkować australijski zespół Mason. Dziwna sprawa, bo w Niemczech zwykle są spore obsuwy czasowe, a tu wszystko poszło zgodnie z rozpiską. Na sali ulokowało się sporo ludzi i słusznie, bo chłopaki świetnie cisnęli. Nie miałam wcześniej styczności z ich muzyką, ale od razu nasunęły mi się skojarzenia z Destruction, czy Warbringer. Zacne inspiracje! Było bardzo energicznie, przynajmniej na scenie, bo na sali wszyscy tylko stali, jedynie trochę kiwając głowami. Ale muzykom to nie przeszkadzało i robili swoje. Zagrali krótko, od czasu naszego przyjazdu trwało to jakieś 15-20 minut, a wiele się nie spóźniliśmy. Dobry koncert na rozgrzewkę.

Po krótkim supporcie pół godziny przerwy na piwo w zaskakująco niskiej, jak na Niemcy, cenie, czyli 2 Euro. W porównaniu do innych klubów z ceną wahającą się między 4, a 5 Euro to naprawdę dobry deal. Chwilę przed rozpoczęciem udaliśmy się pod scenę, z przejściem na sam początek nie było najmniejszego problemu. Po raz kolejny się zdziwiłam, że spory koncert, a barierek i ochrony się nie uświadczy. W Polsce by to nie przeszło, zaraz jacyś crowdsurferzy by wbili na scenę, ale tu publika raczej statyczna, więc nie było powodu do obaw.

Koncert rozpoczął się od "Suicide Society", czyli najbardziej promowanego numeru z nowej płyty. Przez ostatni rok nic się nie zmieniło i dalej mi ona nie do końca podchodzi, ale na żywo te kawałki nie wypadają ‎źle, zresztą fani pod sceną zdawali się mieć podobne zdanie, bo podśpiewywali refreny. Reszta koncertu na szczęście obfitowała głównie w moje ulubione stare utwory, choć coś tam jeszcze z nowszych się przewinęło. Ciekawym momentem był numer "No Zone", w czasie którego rolę wokalisty pełnił basista Rich Hinks. Nie wiem, czy to kwestia, że Jeff był tego wieczora trochę chory, czy stały układ na trasie (we Wrocławiu było tak samo-dop.gumbyy), ale Rich dobrze sobie poradził, choć do głosu Jeffa dużo mu brakuje. Po tym z kolei mógł się wykazać nowy perkusista, Włoch Fabio Alessandrini, który dołączył do składu w tym roku zastępując Mike'a Harshawa. Za każdym razem idąc na koncert Annihilator należy się spodziewać choć trochę odmienionego line-upu, nie ma innej opcji. Włoch wygląda bardzo młodo, myślę że ma jakieś 25-28 lat, co nie rzutuje jednak na jego umiejętnościach. Solo jak to solo, szału nie było, ale technicznie chłopak naprawdę super sobie radzi i przez cały koncert cisnął jak należy. Zaraz po tym przeszli do jednego z moich ulubionych utworów, czyli "Brain Dance" z wplecionym w połowie "Chicken And Corn". Nie wyobrażam sobie występu Kanadyjczyków bez tej pozycji w setliście. Widać, że Jeffowi niezmiennie sprawia wielką frajdę granie na żywo tego jajcarskiego numeru. Z kolei na "Alison Hell" Waters uprzedził, że mamy mu pomagać w śpiewaniu refrenów, bo przez przeziębienie się w Polsce głos trochę odmawia mu posłuszeństwa. Oczywiście przy tak legendarnym kawałku nie było mowy, by nie przystać na jego prośbę. Kawałek "Phantasmagoria" poprzedził historią o tym, co inspirowało go w tych czasach. "W latach 80. najbardziej inspirowały mnie dwa zespoły. A nie, przepraszam, trzy! Razor, Exodus i Jeff Waters". Nie ma to jak skromność‎! Następnie frontmanowi zachciało się zabawy w zgadywanki i spytał, czego teraz się spodziewamy. Zapowiedział, że pierwsza osoba, która zgadnie, otrzyma kostkę. Z widowni poleciało parę tytułów, zwycięzca szybko wyłoniony i już zaczynają grać "W.T.Y.D." Na pożegnanie poleciał ostatni już klasyk "Human Insecticide" i zespół żegna się i schodzi ze sceny.

Co tu dużo mówić, wieczór bardzo udany, a Annihilator w świetnej formie! Jeff, mimo małego przeziębienia po polskich koncertach, świetnie sobie radził, na scenie nie brakowało mu energii, ciągle przybijał "żółwiki" z fanami, nawiązywał kontakt z publiką, czy opowiadał krótkie historie. Nowy perkusista Fabio‎ dobrze wpasował się do skład, a Rich i Aaron sprawdzają się tak dobrze, jak rok temu, są bardzo aktywni na scenie. Annihilator na żywo nie zawodzi i z pewnością przy kolejnej okazji znów stawię się na ich koncercie.


Autor: Anna Jaglarz

Data dodania: 27.12.2016 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!