Blues Pills - Katowice



Blues Pills
Katowice, Megaclub - 24.08.2016 r.


Blues Pills ostatnimi czasy stosunkowo często przyjeżdżają do naszego kraju - dopiero co byli na bluesowym festiwalu w Suwałkach, mija półtora miesiąca, a ci już wracają do Polski na dwa występy. Dla mnie katowicki koncert był pierwszą okazją, by zobaczyć ich na żywo. Parę tygodni wstecz zespół wydał drugi album "Lady In Gold", więc trzeba było się spodziewać kilku utworów z niego pochodzących. Nie powiem, by mnie to cieszyło, bo o ile dwie pierwsze EP'ki mają rewelacyjny klimat, a studyjny debiut też bardzo przypadł mi do gustu, tak jego następca ma zaledwie parę dobrych momentów, jak choćby tytułowy numer. Ale przecież nieraz bywa tak, że kawałki w wersji koncertowej wypadają lepiej, niż na płycie, więc szczególnie się nie zrażałam.

Pierwsza część występu składała się z utworów z albumu "Blues Pills", niestety dwa pierwsze ("High Class Woman", "Ain't No Change") słuchałam stojąc przy kasie przez przeciągające się problemy organizacyjne przy wejściu. Trochę niemiło, ale cóż... W czasie "Black Smoke" już zajęłam sobie miejsce pod barierką i w pełni oddałam się koncertowi. Od razu w oczy rzucała się znakomita oprawa sceniczna, wszystkie szczegóły były świetnie zgrane. Psychodeliczne kolorowe tło, perkusja przyozdobiona logiem, na scenie wzorzysty dywan (przynajmniej Elin nie ubrudziła sobie bosych stópek), vintydżowa stylówka całego zespołu, no i fioletowo-zielone światła, które współgrały z całą resztą. Główną rolę pełniła Elin Larsson, która przyciągała całą uwagę swoim ekspresyjnym tańcem, kocimi ruchami, lekkimi podskokami, graniem na grzechotkach i tamburynie... No i jej głos, na żywo brzmi naprawdę przepięknie - nawet lepiej, niż na płytach, co robiło ogromne wrażenie. Przyjemnie też się na nią patrzyło, wyglądała bardzo zgrabnie w dopasowanym spandeksowym kombinezonie z talią podkreśloną masywnym paskiem. Reszta zespołu zdecydowanie pozostawała w cieniu, zerowy ruch sceniczny, najwyżej trochę ‎machania głowami, czy lekkie uśmiechy, ale zbyt dużej energii nie wykazywali.

Jako czwarty poleciał jeden z moich ulubionych numerów, "Little Sun", który był bardzo mocnym punktem tego koncertu, naprawdę zrobił wrażenie. Odegrany po prostu perfekcyjnie, rewelacyjny klimat. Po jego przebrzmieniu Elin chciała po polsku podziękować wszystkim za przybycie, jednak zdążyła zapomnieć słówko, ale publika zaraz jej przypomniała. Stwierdziła, że może ona nie zna polskiego, za to my wszyscy z pewnością świetnie znamy szwedzki i przeszli do utworu "Bliss", który zaśpiewała właśnie w tym języku. Kawałek pochodzi z EP'ki wydanej przed debiutem i stanowił bardzo ciekawy akcent w secie. Po nim kolejna świetna psychodeliczna kompozycja, czyli "Astralplane". Następny numer dosyć sztampowo został zadedykowany wszystkim kobietom bez względu na wiek, kolor skóry, czy wygląd, Elin przekonywała, że wszystkie są równie piękne i wartościowe. W ten oto sposób przeszliśmy do drugiej części koncertu poświęconej najnowszemu wydawnictwu. Jak wspomniałam wyżej, tytułowy utwór całkiem mi się podobał, płynie z niego pozytywna energia, do tego przyjemny teledysk... Może nie jest to poziom pierwszej płyty, brzmienie ma mocno wygładzone, ale trzyma poziom. Na żywo już dużo mniej mi przypadł do gustu, miał mało powera i wyrazistości, zabrzmiał nijako. Jeśli koncert miał promować nową muzykę i zachęcać do kupna, to tutaj niestety się nie udało. Kolejnymi przedstawicielami nowości były "Little Boy Preacher" i "Burned Out", tutaj sytuacja jak powyżej, z tą różnicą, że ten pierwszy również na płycie nie przekonuje. Następnie w secie zawarły się dwa covery - "Gypsy" i "Elements And Things‎". Nie wiem, skąd pomysł grania tak dużej ilości coverów (w bisie był jeszcze trzeci, ale o tym zaraz), przecież mając dwa albumy studyjne, zespół ma już na tyle autorskiego materiału i grono fanów, które dobrze go zna, że nie ma powodu do wykonywania wielu zapożyczonych numerów. Fakt, że te konkretnie pasują do klimatu Blues Pills, jednak z chęcią na ich miejsce usłyszałabym choćby cudowne "No Hope Left For Me".

Przed bisami jeszcze jeden utwór z "Lady In Gold", tym razem "You Gotta Try" i kapela na chwilę zeszła ze sceny. Krótkie skandowanie nazwy zespołu wystarczyło, by muzycy powrócili i zagrali jeszcze dwie pozycje. Elin zapowiedziała, że ten kawałek na pewno dobrze znamy i kto pamięta tekst, niech śpiewa razem z nią. Wątpię, by ktoś na sali nie znał "Somebody To Love" z repertuaru Jefferson Airplane, jednak mało kto śpiewał nawet refreny... Fakt, klub nie był w całości zapełniony, ale ta połowa sali, która była obecna, mogła dać z siebie trochę więcej. Osobiście spośród wszystkich coverów zostawiłabym w setliście tylko ten, bo naprawdę przyjemnie się go słuchało w wykonaniu BP i gdyby publiki było więcej, zapewne interakcja też świetnie by wypadła. I na koniec zdecydowanie najlepszy moment całego wieczoru, czyli "Devil Man". Wyszedł po prostu bezbłędnie, słuchałam jak zaczarowana, już sam wstęp rozkładał na łopatki. Brzmiał naprawdę magicznie, zdecydowanie lepiej, niż na płycie. Ukłony poczynione, pałeczki i kostki ‎rozdane i zespół już się żegna. Ja patrzę na zegarek, a tu dopiero 21:18, strasznie szybko zleciało, ale wszystko przebiegało zgodnie z rozpiską, punktualnie, więc tym lepiej dla osób, które następnego dnia musiały iść do pracy.

Parę słów trzeba jeszcze powiedzieć na temat nagłośnienia, które wypadło naprawdę dobrze. Nawet pod barierką wszystkie instrumenty brzmiały selektywnie, nic nie było za głośno, czy za cicho. Przy tego typu muzyce nagłośnienie jest szczególnie ważne, bez tego koncert bardzo by stracił na jakości - pamiętam, jak rewelacyjnie brzmiał Kadavar w nieistniejącym już krakowskim Lizard Kingu, gdzie akustycy odwalili tak rewelacyjną robotę, że rozpływałam się z zachwytu, a potem w Fabryce już nie było tego efektu (choć koncert też dobry). Światła dopełniały całości klimatu, idealnie pasowały do show, bardzo dobrze, że ekipa się do tego przyłożyła.

Na minus niestety żywiołowość zespołu, a raczej jej brak, przy czym nie mówię tu o Elin, która była ‎perfekcyjna w każdym aspekcie. Dorian Sorriaux (gitara) i Zach Anderson (bas) po prostu stali, lekko tylko machając głową, natomiast występujący gościnnie Rickard Nygren, grający na gitarze i klawiszach, jedynie przemieszczał się pomiędzy tymi instrumentami. Z kolei perkusista André Kvarnström miał z tyłu zamontowany wiatrak rozwiewający jego włosy (zaraz skojarzyło mi się z Kadavar, bo to charakterystyczny dla nich zabieg). Nie mówię, że mają szaleć na scenie, ale odrobina ruchu nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Na szczęście Elin wszystko ratowała, ale w końcu nie jest to projekt solowy…

Koncert poprawny, wręcz podręcznikowy, bez żadnych potknięć, ale przynajmniej mi zabrakło "tego czegoś". Zapewne po części to kwestia setlisty zawierającej dużo utworów z nowej płyty, która jest dla mnie bez wyrazu i jeśli Blues Pills dalej będzie szło w tę stronę i nagrywało pop-rockowe kawałki w stylu "I Felt A Change", to niestety straci sporą część publiki, która pokochała ich za debiut, na rzecz nowych "fanów" - słuchaczy radia. Mnie zupełnie nie przekonuje takie brzmienie i na żywo wcale nie zyskuje. Frekwencja średnia - zaledwie połowa klubu. Fakt, że grali w środku tygodnia, a dzień wcześniej był koncert we Wrocławiu, jednak jak ludziom zależy, to przyjadą bez względu na wszelkie przeciwności. Co dziwne, było sporo starszych osób, spodziewałam się, że przyjdą sami młodzi, a jednak okazuje się, że siwi panowie idą z duchem czasu. Źle nie było, ale mnie do siebie nie przekonali, trochę żałuję, że na nie byłam na żadnym wcześniejszym show Blues Pills, przy innej setliście pewnie byłoby dużo lepiej.

Setlista:

01. High Class Woman
02. Ain't No Change
03. Black Smoke
04. Little Sun
05. Bliss
06. Astralplane
07. Lady In Gold
08. Little Boy Preacher
09. Burned Out
10. Gypsy (Chubby Checker & Fat Boys cover)
11. Elements And Things (Tony Joe White cover)
12. You Gotta Try
---
13. Somebody to Love (Jefferson Airplane cover)
14. Devil Man



Autor: Anna Jaglarz

Data dodania: 30.08.2016 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!