Airbourne - Katowice



Airbourne, Clock Machine
Katowice, Megaclub - 17.08.2016 r.


Airbourne na żywo widziałam raz, na pierwszym i ostatnim Woodstocku, na który pojechałam, czyli 5 lat temu. Zrobili wtedy naprawdę szalone show, na które składały się wspinaczki po rusztowaniu sceny, tradycyjne rozwalanie puszek o głowę przez wokalistę Joela O'Keeffe'a i czysta energia pozostałych dwóch gitarzystów, Davida Roadsa (rytmiczna) i Justina Streeta (basowa), których wszędzie było pełno. Do tego oczywiście bezkompromisowe walenie w bębny Ryana O'Keeffe'a, bez przerw na zbędne garowe solówki. Podobnego występu, tylko w nieco okrojonej‎, klubowej wersji, spodziewałam się w Megaclubie. Australijczycy są dla mnie zespołem czysto koncertowym, to znaczy rzadko wracam do ich płyt, ale zawsze z chęcią zobaczę na żywo.

Do Katowic przyjechałam już o 15, bo na 16 byłam umówiona na wywiad z Davidem. Prywatnie jest bardzo sympatycznym, wesołym człowiekiem i naprawdę miło nam się gawędziło‎. Wywiad zrobiony, do koncertu jeszcze sporo czasu, więc można było oddać się degustowaniu piwek kraftowych w pobliskim pubie. Parę godzin błyskawicznie zleciało i trzeba było pędzić do Mega, gdzie o 20 startował koncert.

Na supporcie przed Australijczykami występował krakowski zespół Clock Machine. Widać, że dorobił się już konkretnej rzeszy fanów - praktycznie cała sala była zapełniona, co nie jest zbyt częste w przypadku supportów‎. Niektórzy chyba przyszli na koncert specjalnie dla nich, bo części twarzy, które widziałam pod sceną, gdy grali, potem już nie zauważałam. Przesłuchałam trzy ostatnie kawałki, które nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Muzyka zupełnie nie w moich klimatach, za lekkie brzmienie, więc nie żałowałam odpuszczonej większej części koncertu. Ale i rozczarowania nie było, w końcu to nie na nich przyjechałam, tylko na Airbourne. Wokaliście trzeba przyznać, że świetnie radzi sobie na scenie, z kolei nie wiem, o co chodziło ze stylówą gitarzysty, który grał przyodziany w błyszczące dresy. Jako support wypadli jednak dobrze, publice przypadli do gustu i ją rozruszali, a to przecież najważniejsze.

Przed koncertem Airbourne poleciało intro w postaci soundtracku z "Terminatora" i już po chwili zespół wbiegł na scenę solidnie zastawioną wzmacniaczami Marshalla. Przy perkusji stał konkretny zapas puszek z piwem - oczywista sprawa, że wcale nie po to, by muzykom nie zaschło w gardle. Zaczęli z grubej rury od "Ready To Rock" i istotnie, fani od początku byli ready, od pierwszych riffów zaczęli napierać na wątłe barierki i szaleć pod sceną. ‎‎A na niej również czysta energia, minęło zaledwie parę minut, a muzycy już ociekali potem. Po trzech pierwszych kawałkach, jak już fotografowie wyszli z fosy, nad głowami zaczęli przelatywać pierwsi crowdsurferzy, więc ochroniarze mieli ręce pełne roboty. Tu niestety spory minus - jak na taki koncert ochroniarzy było za mało i niechętnie wykonywali oni swoją pracę. Megaclub był praktycznie cały pełny, wszystkich przepełniła energia, ludzie ustawicznie przepływali górą, a panowie nie każdego łapali, w związku z czym ze strategicznego barierkowego miejsca widziałam, jak niektórzy z całym impetem uderzali o ziemię w fosie. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale różnie mogło się to skończyć. Aspekt zdecydowanie do poprawy, szczególnie porównując z innymi imprezami, gdzie ochrona z uśmiechem na twarzy wykonuje, co do nich należy.

Wracając do tego, co działo się na scenie - tam prym wiódł szalony Joel, który rozbijał na swojej głowie niezliczoną ilość puszek i zachęcał wszystkich do wspólnej zabawy. Podczas jednego utworu nagle zniknął ze sceny, po czym pojawił się na bocznym balkonie klubu, gdzie odgrywał solówkę. David i Justin pozostawali trochę w cieniu, do stateczności było im daleko, jednak głównym ruchem scenicznym było przebieganie z jednego końca sceny na drugi. W czasie show nie brakowało rekwizytów, jak choćby wielki reflektor, którym Joel oświetlał a to lewą, a to prawą część widowni. Spodobała mu się również flaga dziewczyn pod sceną, więc przywłaszczył ją sobie i z pomocą technicznego powiesił na wzmacniaczach. Mimo, że w setliście nie było wielu numerów, bo zaledwie 11, to koncert wcale nie był krótki. Utwory były przedłużane improwizowanymi solówkami, czy wspólnymi śpiewami z publiką. Choć frontman nie był zbyt rozmowny (czyt. nie opowiadał anegdotek czy głupich żarcików), to do interakcji z fanami wystarczała jego energia, no i chwytliwe teksty refrenów, które wykrzykiwała wiara pod sceną. Dave i Justin robili za chórki i dośpiewywali fragmenty utworów. Po przebrzmieniu "Stand Up For Rock'n'Roll" zespół zszedł ze sceny, ale wiadomo było, że bez bisów się nie obejdzie. Kilkuminutowe skandowanie "Airbourne" wystarczyło, by chłopaki do nas powróciły, ale wcześniej na scenę wjechała ręcznie nakręcana syrena strażacka, która wyciem zapowiedziała kawałek "Live It Up". Pod sceną oczywiście szaleństwo, ludzie wiedzieli, że to prawie koniec, więc dawali z siebie wszystko. Joel rozwalał o głowę kolejne puszki, Dave i Justin rozdawali ostatnie kostki gitarowe (oczywiście jedną dostałam). Na finisz poleciał "Runnin' Wild" i to baaardzo rock'n'rollowe show dobiegło końca. Zleciało strasznie szybko, ale przy takiej zabawie, jaka była pod sceną, nie mogłoby być inaczej.

‎Katowickim koncertem Airbourne udowodnili, jak dobrym są zespołem koncertowym. Bardzo udane show, tym razem nie przesadzili z piciem przed wyjściem na scenę, jak to ponoć miało miejsce w przypadku występu na Masters Of Rock. Setlista dobrze ułożona, parę kawałków mi brakło, ale kto wie, czy muzycy wytrzymaliby więcej utworów przy tej intensywności... Grali tydzień przed wydaniem nowej płyty, ale mimo to zaprezentowali tytułowy utwór "Breakin' Outta Hell", który zdecydowanie ma moc na żywo i wcale nie wypadł gorzej od ich klasyków jak "Cheap Wine & Cheaper Women", czy "Too Much Too Young Too Fast". Myślę, że nikt nie wychodził z klubu rozczarowany, po koncercie słyszałam same pozytywne opinie. No to oby do następnego razu, może przy okazji jakiegoś festiwalu, gdzie Airbourne mają dużo większe możliwości i mogą w pełni wykorzystać cały sprzęt, który wożą w trasy.

Setlista:

‎1. Ready To Rock
2. Too Much, Too Young, Too Fast
3. Chewin' The Fat
4. Diamond In The Rough
5. Girls In Black
6. Cheap Wine & Cheaper Women
7. Breakin' Outta Hell
8. No Way But The Hard Way
9. Stand Up For Rock'n'Roll
---
10. Live It Up
11. Runnin' Wild



Autor: Anna Jaglarz

Data dodania: 25.08.2016 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!