Virgin Snatch - Wrocław


Virgin Snatch, Saratan
Wrocław, Ciemna Strona Miasta - 19.03.2016 r.


Zespół Virgin Snatch ruszył w Polskę z trasą "Ten Years In Blood", co ma oczywiście związek z wydaną dziesięć lat temu płytą "In The Name Of Blood". Jednym z ich przystanków był Wrocław i oczywiście nie mogłem sobie odmówić udziału w tej imprezie. Tym bardziej, że tego dnia jako gość VS miała zagrać formacja Saratan, której osobiście kibicuję od ich pierwszego dema. Jak widać - wyglądało to dla mnie bardzo sympatycznie, więc w sobotę 19 marca zameldowałem się w klubie Ciemna Strona Miasta.

Na miejscu okazało się, że za składu wypadł zespół Heart Attack, który miał otwierać imprezę. No cóż, tym samym czas wolny mogłem spędzić na pogaduszkach ze znajomymi, a jako, że do klubu przybyłem dosyć wcześnie, to zaliczyłem też soundcheck zespołu Saratan. Tutaj rozwiała się moja pierwsza niewiadoma, bo bardzo byłem ciekaw, jak brzmi na żywo obecne oblicze tej kapeli. Dla mniej wtajemniczonych podpowiem, iż nowym głosem w kapeli została Gosia "Maggie", która teraz odpowiada za bardziej spokojne wokale. Growle to wciąż domena Jarka Niemca i tutaj nic się nie zmieniło. Dosyć krótka próba dźwięku wszystko rozjaśniła w mojej głowie i już niecierpliwie oczekiwałem tego koncertu.

Saratan swój występ rozpoczął od utworu tytułowego z najnowszego albumu ("Asha"). Generalnie od razu zostało rzucone przed niezbyt liczną publikę to, co w tej muzie najlepsze. Mocarny numer i to jest takie granie, jakie lubię. Bardzo elegancko sprawdzają się te wokalne kontrasty i (o czym już pisałem w recenzji) jest to dla mnie strzał w przysłowiową dziesiątkę. Tym bardziej, że Maggie na scenie dokłada sporo ekspresji i całkiem fajnie to wygląda. Z tej najnowszej płyty usłyszeliśmy jeszcze trzy kompozycje: "Dakhma - The Tower Of Silence", mocarny "Hvare Khshaeta" i "Khvarenah". Muszę przyznać, iż muzycy bardzo dobrze oddali na żywo klimat tych kompozycji. Wiadomo, że wszelkie dodatkowe instrumenty leciały z sampli, ale i tak ta muzyka robiła spore wrażenie. Oprócz najnowszych utworów, Saratan zaprezentował dwie kompozycje z poprzedniego albumu zatytułowanego "Martya Xwar". Nie było to dla mnie niespodzianką z dwóch powodów - w wywiadzie udzielonym dla naszego serwisu Jarek zapowiadał, że w nowym składzie sięgną też po starsze kompozycje. Drugi powód mojego "nie zaskoczenia", jest już bardzo prozaiczny - przed koncertem zerknąłem w setlistę wyłożoną na scenie i wiedziałem, co będzie grane. Te stare-nowe kompozycje sprawdziły się równie dobrze i tutaj nie zamierzam na cokolwiek narzekać.

To był bardzo dobry i energetyczny występ. Szkoda, że wrocławska publika była bardzo niemrawa i w melomańskim nastroju. Wydaje mi się, że wynikało to z braku znajomości muzyki Saratan… Cóż, po prostu musicie grać u nas częściej... Grunt, że zespół wyszedł z tej konfrontacji obronną ręką i na pewno kilka osób zapamiętało sobie nazwę kapeli.

Po całkiem dobrym pierwszym występie, przyszedł czas na koncert Virgin Snatch. W klubie zrobiło się ciut ciaśniej i od razu zyskał klimat imprezy. Jak już wspominałem - świętowaliśmy 10-cio lecie płyty "In The Name Of God". No a jak najlepiej świętować taki jubileusz na żywo? Oczywiście grając jak najwięcej kompozycji z tego albumu. Taki właśnie plan na tej trasie mają chłopaki z VS. Zaczęli bardzo "płytowo", bo od razu poleciało pięć pierwszych numerów, czyli: "State Of Fear", "Purge My Stain!", "Bred To Kill", "IV - Vote Of No Confidence" i "In The Name Of Blood". Solidny cios, prawda? A do tego dokładamy szaleństwa sceniczne, w których bryluje wokalista Łukasz "Zielony" Zieliński.

To co "Zielony" odpierdziela na żywo, to głowa mała. Jego firmowym zagraniem jest oczywiście zeskok ze sceny i rozkręcanie z publiką mosh pitu. W Ciemnej Stronie Miasta to zadanie jest tak banalne, że łatwiej być nie może. Scena to po prostu dziesięciocentymetrowe podwyższenie, bez barierki na środku. No to sobie możecie wyobrazić, ile razy wokalista wskakiwał w tłumek pod scena. A jeszcze trzeba dodać, że "Zielony" był mocno podziębiony i po koncercie ledwo można było z nim słówko zamienić, bo głosu chłop zupełnie nie miał. Ale na scenie - petarda. Non stop nakręcanie do jeszcze większej zabawy, ciągłe wymuszanie kolejnych szaleństw pod sceną. A jak publika "stygła", to hop w tłum i jedziemy z mosh pitem od nowa. Muszę przyznać, że Virgin Snatch na żywo to czysta energia i totalna rozróba. Taka ciekawostka - całkiem niedawno, podczas trasy z Frontside, we wrocławskim klubie Alibi "Zielony" w amoku stracił kawałek zęba podczas jednego z tańców z publiką. Można? Można!

Koncertowe świętowanie płyty "INTOB" nie zwalniało tempa, bo po pierwszych pięciu numerach zespół zagrał "siódemeczkę", czyli "Diminished Responsibility". Tym samym odpuszczono utwór "Omniscientia". I to była jedyna pominięta pozycja z tego krążka. Kolejne dwie poleciały jak należy: "You-Know-Where" i "Devoted Loyalty". Ten przedostatni to jedyna chwila wytchnienia podczas tego wydarzenia. Piękna ballada zadedykowana Ś.P. "Vitkowi" Kiełtyce. Piękny numer. Po odegraniu głównego dania przyszedł czas na utwory z innych albumów. Tutaj otrzymaliśmy "Trans For Mansions" i tytułowy z płyty "Art Of Lying", a z ostatniego krążka ("We Serve No One") poleciały 3 numery: "Fingerprints", "No Justice, No Peace" i "Devil's Ride". To było świetne uzupełnienie części jubileuszowej.

I tak wyglądał ten wieczór w klubie CSM. Bardzo fajne koncerty i sporo dobrej zabawy. Obie kapele zaprezentowały to, co mają najlepszego do pokazania. Szkoda, że frekwencja nie była powalająca, ale ci, co byli, na pewno dobrze wspominają gig. Tak jak i ja. Muzycznie rewelacja, towarzysko również, pomimo tego, iż muzycy po zakończeniu dosyć szybko się zebrali w podróż do Krakowa i nie było tradycyjnego after party. Co nie oznacza, że ktoś z tego powodu marudził. Krótko mówiąc - się działo się i warto wpadać też na takie mniejsze wydarzenia w swoim mieście.


Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 21.03.2016 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!