Scorpions - Kraków



Scorpions
Kraków, Tauron Arena - 04.03.2016 r.


Mój udział w krakowskim koncercie grupy Scorpions potwierdził się... ‎dzień przed nim (dzięki Aniu!). Jak dla mnie to spory spontan, bo jednak wolę mieć wszystko zaplanowane ze sporym wyprzedzeniem. Na szczęście w dniu koncertu miałem wolne, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby pojechać do Krakowa. Jedyny problem stanowił dzień następny, gdyż teoretycznie musiałem być w pracy, a nie ma opcji, żeby w nocy wrócić jakimś pociągiem, czy innym busem. Na szczęście w dobie wszechogarniającego nas Internetu takie akcje można szybko zaplanować, nawet nie będąc przed komputerem. Cóż znaczy odpowiednie wsparcie i zdalna pomoc! Kilkanaście smsów na linii Kraków-Wrocław-Kraków, dwa moje telefony i już miałem bez problemu ogarnięty powrót.

Dzień później przybyłem do Krakowa ze sporym zapasem czasu, co zostało odpowiednio spożytkowane kulinarnie i nie tylko. Pod Tauron Areną stawiliśmy się na godzinę przed planowanym startem imprezy. Tutaj załatwiamy formalności i oczekujemy na kolejne osoby, z którymi mamy się spotkać. Jedna z nich totalnie nawala i nasza cierpliwość kończy się na piętnaście minut przed planowanym startem imprezy. Teraz szybko do środka... ale, ale... to nie jest takie proste, bo kolejki do wejść nie mają końca! Dzięki marny człowieczku, że nas tak wystawiłeś! A wystarczyło po prostu dać znać, co i jak i tyle... Echh... Szczęście w nieszczęściu, że wszystko skończyło się pozytywnie. Jakimś cudem ominęła nas ta wielka kolejka i weszliśmy do środka zaledwie parę minut przed 20:30 (tak miał zacząć się koncert). Tutaj kolejne zrządzenie losu i impreza została opóźniona o 20 minut (chyba specjalnie z myślą o tych kolejkach do wejścia), więc bez problemu zameldowaliśmy się na płycie przed czasem. To była moja pierwsza wizyta w tej hali i pierwsze minuty w środku spędziłem na oglądaniu lokalu. Obiekt zdecydowanie bardziej sportowy, niż koncertowy - dosyć niewielka płyta i bardzo strome trybuny (solidnie wypełnione). Ale na koncert, na którym zameldowało się kilkanaście tysięcy ludzi, jest to idealne miejsce. Jedyna niewiadoma to oczywiście akustyka, jednak na jej weryfikację musiałem poczekać jeszcze kilka minut...

Wreszcie na kilka minut przed 21 w Tauron Arenie zapadł zmrok i po chwili na scenie zasłoniętej wielką kurtyną zapaliły się światła! Kurtyna opadła prezentując muzyków, którzy rozpoczęli show od numeru "Going Out With A Bang" z najnowszej płyty "Return To Forever". No i od razu weryfikacja akustyki... Znaczy się jakiej akustyki? Podczas tego kawałka i następnego, "Make It Real", słychać było tylko wokal i "kawałek" gitary. Reszta - niestety, ale zaginęła w akcji. Na szczęście podczas kolejnego utworu, czyli "The Zoo", coś zaczęło się poprawiać i podczas solówki, którą grał Matthias Jabs, w głośnikach pojawiła się gitara. Od razu pomyślałem, że to dobry znak i jest szansa, iż ten instrument po prostu "zostanie z nami". I tak też się stało. Podczas instrumentalnego "Coast To Coast" dźwięk wrócił do normy i można było w pełni się cieszyć tym koncertem.

Tym bardziej, że zespół nie zwalniał tempa ani na chwilę, bo już kolejna pozycja w setliście to medley złożony z utworów "Top Of The Bill", "Steamrock Fever", "Speedy's Coming" i "Catch Your Train". Powiało świeżością, prawda? No dobra, żarty na bok, bo przecież "najmłodszy" z tych kawałków ("Steamrock Fever") ma w metryczce wpisany rok 1977. Bardzo fajnie, że takie starocie załatwiono medleyem, bo podejrzewam, iż cztery takie kolejne numery wynudziłyby większą część publiki. Nie oszukujmy się, zapewne większość ludzi tego dnia przyszła posłuchać największych hitów tej kapeli, a nie wykopalisk sprzed wielu lat. Zespół jakby miał tego świadomość, bo szybko zaserwował coś nowego, a był to numer "We Built This House". Przyznam szczerze, że do tych nowych numerów nie mam większego przekonania, ale na żywo są one całkiem fajne. Mało tego - tak się wkręciłem w zabawę, że refreny jechałem jakby to był jakiś hicior z lat 80-tych. Można? Można!

Ten koncert był jakiś taki szalony w swoim tempie, bo każdy kolejny numer wydawał się lecieć znacznie szybciej, niż poprzednik. Człowiek się nie obejrzał, a tu przeleciała już kolejna pozycja setlisty (w tym przypadku "Delicate Dance") i przeszliśmy do kolejnego medleya. Tym razem Skorpiony pokazały nam swoje delikatniejsze oblicze. Wszak nie od dzisiaj wiadomo, że jeśli chodzi o ballady, to ten zespół jest niekwestionowanym mistrzem w tym temacie. Zaczęli solidną porcją emocji zawartych w "Always Somewhere" i szybko poprawili "Eye Of The Storm". A na deser otrzymaliśmy calusieńki "Send Me An Angel". No proszę Państwa... To był mój magiczny moment tego dnia. Gęsia skórka, mrówki w kręgosłupie i odmienne stany świadomości. Tak, tak... Na poważnie. To jest bardzo ważny dla mnie numer i przeszliśmy razem przez wiele trudnych momentów. Ileż razy ja go słuchałem w mega kryzysowych sytuacjach... Usłyszenie go na żywo było dla mnie fantastycznym przeżyciem. Zdecydowanie "michałek" tego koncertu. Magia.

Co ciekawe - muzycy nie odpuścili spokojniejszych momentów i od razu zaserwowali swój najbardziej chyba znany utwór. Mowa oczywiście o nieśmiertelnym "Wind Of Change". Jaki jest ten numer, to wszyscy wiedzą... Można marudzić, że zgrany do bólu, że taki, czy inny. Podczas koncertu to wszystko staje się nieistotne. Nie ma opcji, żeby nie dać się ponieść tej muzyce. Oczywiście cały tekst człowiek śpiewa na maksa, a w refrenach to już cała hala jedzie jak należy. Zespół oczywiście tego oczekiwał i publika dostała swoje refreny a'capella do pośpiewania. Świetna sprawa. Do tego jeszcze była zorganizowana akcja i nad głowami ludzi na hali przetaczała się biało-czerwona flaga. Bardzo fajny moment tego koncertu.

Po takiej dawce absolutnie fantastycznych emocji zespół przypomniał, że, pomimo upływających lat, wciąż zasługuje na miano "Rock 'n' Roll Band". Tutaj w szczególności brylował perkusista Kottak, po którym było widać, że został przyjęty w naszym kraju "po staropolsku". Na szczęście nie można powiedzieć, iż zawalał swoją robotę. No dobra, był w lekko odmiennym stanie świadomości, ale bez przesady. W końcu rock'n'roll, prawda? Tym bardziej, że po chwili zrobiło się dosyć wybuchowo, bo zespół zaserwował "Dynamite" z kapitalnego albumu "Blackout", a po chwili otrzymaliśmy "In The Line Of Fire", który szybciutko przerodził się w "Kottak Attack" - czyli popisy solowe perkusisty. Jak wiadomo, to moja ulubiona cześć każdego większego koncertu... tak... no dobra. Szczerze - to solo nie było nawet złe. Był pomysł, było trochę zabawy z publiką, no i nie było bezmyślnej nawalanki na dwie stopy. W moim tegorocznym rankingu najsłabszych solowych popisów James Kottak zajmuje zaszczytne ostatnie miejsce. Co prawda trzecie, ale na razie tyle tych popisów AD 2016 miałem nieprzyjemność doświadczyć.

Po tych solowych (tym razem) popisach zespół zaserwował klasycznego killera, bo jak można inaczej określić numer "Blackout"? Petarda i tyle... I jeszcze to genialne wyłączenie świateł na sekundę w całej hali - kapitalna sprawa. Ileż radości sprawił mi ten numer, nie mam pytań. Do tego od razu polecieli z "Big City Nights", co w pierwszej chwili sprawiło mi równie wiele radochy, niestety z tyłu mojej głowy pojawiła się smutna informacja... to ostatni kawałek przed bisami. NIEEEE!! Jak to, dlaczego tak szybko? Ależ błyskawicznie to wszystko zleciało. Cóż, nie pozostaje nic innego i trzeba dawać z siebie maksa, bo koncert nieuchronnie dobiega końca. Te dwa ostatnie kawałki to było to, co w Scorpions lubię najbardziej. Kawał świetnego grania, energia i żywioł... O to przecież chodzi. Niestety to, co dobre, zawsze szybko się kończy. I tak było tym razem. Chwila moment i było po wszystkim. Muzycy żegnają się z nami i dłuższą chwilę nie wracają. Wiadomo jednak, że bisy są zaplanowane i można spokojnie czekać na to, co będzie się działo.

A bisy były po prostu cudowne. Nie wiem, jak to możliwe, ale pierwszy z nich pozamiatał mną solidnie, a to była przecież ballada! Fakt - "Still Loving You" to niesamowicie uczuciowo zaśpiewany numer i te emocje bardzo mocno do mnie trafiają. Przyjaźnię się z tym kawałkiem też od lat i niejedno razem przeszliśmy. W dodatku tego dnia w Tauron Arenie zabrzmiał on wyjątkowo magicznie. To było arcydzieło w wykonaniu Scorpions! Jak dla mnie ten koncert mógłby się skończyć w tym momencie i byłbym szczęśliwy jak dzieciak w Dzień Dziecka. No ale po co się ograniczać? Przecież można zawsze jeszcze dołożyć do pieca i oczywiście Scorpions tak zrobili. W końcu jak inaczej można określić zakończenie koncertu numerem "Rock You Like A Hurricane"? Kapitalny numer w którym można sobie sporo pośpiewać i wykończyć swój głos na amen.

I to już był ostatni akt tego wydarzenia. Jak dla mnie był to przekoncert. Zespół w bardzo dobrej formie, niezła setlista, spore zaangażowanie muzyków i dopracowany ruch sceniczny. Ponadto Klaus, pomimo swoich lat, nieźle dawał radę. No i koniecznie trzeba wspomnieć o oprawie wizualnej tego koncertu. Kapitalne światła i wielki telebim z tyłu sceny, na którym wyświetlano idealnie dopasowane wizualizacje. Świetny był patent podczas "Kottak Attack", gdy po serii przejść na perkusji na tym telebimie wyświetlały się kolejne okładki płyt zespołu. Super to wyglądało. To był jeden z efektowniejszych koncertów jakie widziałem w zamkniętym obiekcie.

A tymczasem muzycy dłuższą chwilę żegnali się z publiką, pozbierali ze sceny biustonosze, które w sporej ilości tam lądowały. Na koniec kilka miłych słów powiedział Paweł Mąciwoda (w końcu grał w swoim rodzinnym mieście!) - m.in. o tym, że będą tu chcieli wrócić. Kurtuazja, czy też Scorpions jednak nie schodzi jeszcze ze sceny? Czas pokaże. Ja wiem, że chętnie zobaczyłbym taki koncert jeszcze raz. Bo dla mnie to było coś wspaniałego. Cała ta akcja z moim wyjazdem, to wszystko, co działo się przed koncertem... Bajka. Później fantastyczne półtorej godziny w hali… Czego chcieć więcej? Chyba jedynie kolejnego koncertu. Mam nadzieję, że jeszcze taki będzie dane mi zobaczyć.

A ja już pakuję się do mojego środka transportu i dosyć szybko wracamy do Wrocławia. Tym samym kolejny udany wyjazd zaliczony! Jednak dalej nie zwalniamy tegorocznego tempa jeśli chodzi o imprezy. Na serwisie jest już tekst z koncertu, który odbył się dzień po Scorpions, a za chwilę meldujemy się w Warszawie. Ale o tym poczytacie w naszej kolejnej relacji.‎

01. Going Out With A Bang
02. Make It Real
03. The Zoo
04. Coast to Coast
05. Top Of The Bill / Steamrock Fever / Speedy's Coming / Catch Your Train
06. We Built This House
07. Delicate Dance
08. Always Somewhere / Eye Of The Storm / Send Me An Angel
09. Wind of Change
10. Rock 'n' Roll Band
11. Dynamite
12. In The Line Of Fire
13. Kottak Attack
14. Blackout
15. Big City Nights
---
16. Still Loving You
17. Rock You Like A Hurricane



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 08.03.2016 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2025 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!