Deep Purple Atlas Arena, Łódź - 25.10.2015 r.
Na koncerty legend hard rocka zawsze z chęcią jeżdżę, bo nie dość, że taką muzykę uwielbiam i słucham praktycznie od dziecka, to jeszcze zdaję sobie sprawę, że to już ostatnie okazje, by widzieć ich na żywo. Tym razem do ostatniej chwili nie mogłam się zdecydować, czy się wybrać, bo z Krakowa mam daleko, w Atlas Arenie różnie bywa z nagłośnieniem, a Deep Purple widziałam już parę razy, ale jak można się oprzeć zespołowi z taką historią...
Organizacja na plus - zespół wyszedł na scenę zgodnie z harmonogramem, o 21:15. ?Zaczęli grać bez zbędnych wstępów, trzy pierwsze utwory poleciały jeden po drugim. Dopiero po "Hard Lovin' Man" Ian Gillian ładnie nas przywitał, po czym zapodali "Strange Kind Of Woman". Pod koniec Gillian zaprezentował wokalną improwizację, widać było, że trochę go to umęczyło. Skomentował to krótkim "No more jazz" i faktycznie, kolejnym kawałkiem mocno nas ożywili, bo był to "Vincent Price" z najnowszej płyty "Now What?!". Ten nieco creepy numer bardzo dobrze wyszedł im na żywo, zresztą jest to mój faworyt z tego krążka. Po Wincencie było "nie-wiadomo-co" (tak naprawdę solo gitarowe), a następnie znów nowinka, co Ian podsumował "It was e... e... Uncommon Man and before that... I have no idea! (śmiech)". Następnie usłyszeliśmy gitarowe popisy Steve'a Morse'a w "The Well Dressed Guitar" oraz niesamowite perkusyjne solo Iana Paice'a wplecione w "The Mule", w połowie którego zmienił zwykłe pałeczki na świecące ledowymi diodami, dzięki czemu mogliśmy widzieć, jak szybko zasuwa. Zaserwowali nam też całkowicie nowy utwór, który z tego co teraz patrzę, zastąpił grane w innych krajach "Lazy", więc możemy czuć się wyróżnieni. Kolejne kawałki to "Silver Tongue" z płyty "Bananas", co było dla mnie sporym zaskoczeniem i znów powrót do najnowszej płyty w postaci "Hell To Pay". Po tym nastąpił gwóźdź programu - solo klawiszowe Dona Aireya. Magia, magia i jeszcze raz magia! Słuchałam totalnie urzeczona, miłym dodatkiem był polski akcent w postaci Mazurka Dąbrowskiego. Kolejnym nieoczywistym wyborem w setliście było "The Battle Rages On" - jako że zwykle nie sprawdzam, co zespół ma zamiar grać, nie spodziewałam się tego numeru. Po nim już same hity - "Space Truckin'" i naturalnie "Smoke On The Water", którego starzy wyjadacze pewnie mają już dosyć, ale trudno o koncert Purpli bez tego klasyka... W refrenach Gilliana zastępowała publika, głośnym chórem śpiewając pod sceną (podobno na trybunach również). Po krótkiej przerwie czas na bisy - "Hush" i zaraz potem "Black Night", które raczej nikogo nie zdziwiły. Gromkie brawa, ukłony ze sceny i koncert niestety dobiegł końca.
Co mi się bardzo nie podobało - wizualizacje w tle. Nie wiem, kto się tym zajmował, ale błagam, zwolnijcie go. Można mówić, że to pestka, nic nie znaczący dodatek, ale niestety, tym razem było inaczej. Przez połowę pierwszego kawałka ("Apres Vous") mogliśmy widzieć coś a'la drzwi garażu; na "Vincent Price", zamiast bardzo dobrego teledysku, pokazywali dwie migoczące na wietrze świeczki; na refrenach "Smoke On The Water" kolejno dym, wodę i ogień (tak dosłowne obrazy skojarzyły mi się to z kabaretem Kuchnia pełna niespodzianek - Kiełbasa z dymem na wodzie), a na "Black Night" tandetne gwiazdki na czarnym tle. Pozostałe utwory przyozdobili czymś w stylu wizualizacji rodem z Windows Media Player. Litości, mamy 2015 rok, technikę na bardzo wysokim poziomie, a tu na koncercie legendy, który powinien być dopieszczony w każdym calu, serwują nam coś, co tak mocno kaleczy zmysł estetyki... Mój lekki pedantyzm i troska o szczegóły były tym wszystkim zniesmaczone. Wystarczyło puścić w tle teledyski lub obraz z koncertu, jak na bocznych telebimach, a nie pierwsze lepsze gify rodem z Google grafiki.
Nagłośnienie, jak na Atlas Arenę, było dobre, na początek trochę dudniło, ale szybko to poprawili. Podobno na Ceti było dużo gorzej, ale na ich występ nie dotarłam. Najlepsze w całym koncercie były wszystkie solówki - klawiszowe, gitarowe, perkusyjne, basowe. Wokal w tym wszystkim jakoś zginął i nie zachwycał, ale Gillian ma już swoje lata, nie na się co dziwić. Warto było jechać specjalnie dla solóweczek, których nigdzie indziej się nie usłyszy, byłam pod ogromnym wrażeniem. Setlista była, jaka była, dużo świeżych kawałków, klasyków mało, kilku zabrakło, ale rozumiem, że grają to, co im obecnie najlepiej wychodzi. Cięższe partie wokalne byłyby dla Gilliana trudne do wykonania, nie ma sensu robić czegoś na siłę, lepiej zastąpić tym, co wychodzi poprawnie.
Ogólne wrażenia z koncertu bardzo pozytywne, panowie jak zawsze pokazali bardzo wysoki poziom, przepiękne solówki przyprawiały o opad szczęki. Na wymienione niedociągłości pozostaje przymknąć oko i pochwalić dinozaurów za ich niesamowity kunszt.
Setlista:
01. Apres Vous 02. Demon's Eye 03. Hard Lovin' Man 04. Strange Kind Of Woman 05. Vincent Price 06. Guitar Solo 07. Uncommon Man 08. The Well-Dressed Guitar 09. The Mule 10. new song 11. Silver Tongue 12. Hell To Pay 13. Keyboard Solo 14. The Battle Rages On 15. Space Truckin' 16. Smoke On The Water -- 17. Hush 18. Black Night
|