Hetman - Koszalin


Hetman, Vierna
Kawałek Podłogi, Koszalin - 10.10.2015 r.


W tym roku warszawski Hetman kończy 25 lat, osiągając tym samym poważny wiek jak na grupę grającą mieszankę hard rocka z heavy metalem. Przez ten czas kapela dowodzona przez Jarka Hertmanowskiego wydała dziesięć albumów o jakże różnej stylistyce i zagrała setki koncertów w wielu miastach Polski. Na koszalińskim występie jubileuszowej trasy zabraknąć mnie nie mogło, zwłaszcza że bilety kosztowały śmieszne pieniądze: 15 złotych w przedsprzedaży i 20 zł. w dniu koncertu. Niestety niska cena wejściówek nie skusiła wielbicieli mocniejszych dźwięków, gdyż frekwencja była wręcz tragiczna. Dziwi to tym bardziej, że fanów takiej muzyki w mieście nie brakuje - co się więc stało? Nie wiem... Wiem tylko tyle, że źle świadczy to o Koszalinie i może sprawić, że osoby prowadzące kluby muzyczne dwa razy zastanowią się zanim zaproszą kapelę spoza mainstreamu, a zespoły prezentujące mniej popularne dźwięki dwa razy zastanowią się nad opłacalnością przyjazdu. Jak mieszkańcy będą więc narzekać, że nie gra tu nic oprócz LemOn, Enej czy Bednarka to cóż, sami sobie są winni.

Zajmijmy się jednak samym muzycznym wieczorem. Zanim jubilaci otrzymali szansę na prezentację swojego materiału, scenę przejął gdański zespół Vierna. Grupa to stosunkowa młoda - powstała w 2006 roku i na koncie ma na razie jedną płytę (choć druga jest już prawie gotowa). Od roku w jej składzie na wokalu podziwiać możemy Marion Jamickson, którą co niektórzy pamiętać mogą z polsatowskiego "Must Be The Music", gdzie zachwyciła jurorów swoimi umiejętnościami w trzeciej edycji. Szybko mogliśmy przekonać się o tym, że jest to właściwa osoba na właściwym stanowisku. Drobna i niepozorna, zachwycała możliwościami, gdyż doskonale radziła sobie zarówno w balladach, gdzie jej delikatny głos przypominał mi barwą Anię Wyszkoni, jak i w mocnych rockowych numerach spod znaku O.N.A. (inspiracje tą kapelą są zresztą dość widoczne; mało tego, sample do niektórych numerów przygotował sam Wojciech Horny). Marion potrafi również growlować, co w przypadku polskich wokalistek jest raczej rzadkością - tutaj ta forma śpiewania wykorzystywana jest z pomysłem, często kontrastując z czystszymi partiami.

Mimo iż Vierna technicznie pełniła rolę supportu, to dostała sporo czasu na "sprzedanie" swojej działalności. Muzycy wykorzystali w pełni te 90 minut, które otrzymali, stawiając głównie na własny, jakże solidny repertuar. Najłatwiej chyba muzykę Vierny porównać oczywiście do O.N.A. i Chylińskiej - poruszamy się po torach muzyki rockowej, ale od czasu do czasu trafiają się również mocniejsze partie, czerpiące z estetyki metalowej. Na żywo kapela jest zdecydowanie mocniejsza niż w teledyskach czy klipach na YouTube - i to nie tylko biorąc pod uwagę repertuar z Arletą Rusiecką; nawet taka "Przebiegła", która w wersji studyjnej trąci nieco industrialem, na żywo jest numerem niemal czysto metalowym. Wśród utworów znajdziemy zarówno przemyślane ballady, jak i szybkie hity, które powinny zmusić większą publikę do zabawy pod sceną. Świetnie zabrzmiały również covery - o ile "Znalazłam" był wyborem raczej oczywistym (aczkolwiek numer kapitalnie wykonany - dwa miesiące wcześniej widziałem na żywo Agnieszkę Chylińską, więc miałem z czym porównać), to już "Zombie" The Cranberries czy "Czas komety" Budki Suflera (który jest z kolei coverem Eloy) mogły zaskoczyć. Szczególnie ten drugi sprawił mi sporo radości, gdyż już podczas występu tej legendarnej polskiej grupy dostrzegłem potencjał przerobienia tego hitu na hard rockową modłę i zastanawiałem się dlaczego nikt jeszcze nie spróbował. I wiecie co? Miałem rację: mocniejsza wersja jest jeszcze lepsza!

Mimo że osób w klubie nie było zbyt wiele, to zespół dał z siebie wszystko. Gitarzysta Vojtek w chwilach przerwy ciekawie opowiadał o poszczególnych numerach, wielki niczym dąb basista często schodził ze sceny aby grać bliżej ludzi, z tyłu na perkusji fajnie prezentowała się zaskakująco drobniutka Ania Tkaczyk, a Marion dwoiła i się troiła na froncie od czasu do czasu reagując z ogładą na zaczepki pewnych mocno już wstawionych fanów. Vierna pomimo młodego więc stażu i niesprzyjających warunków wypadła bardzo profesjonalnie - jeśli poszukujecie dobrego zespołu z kobietą na wokalu, grającego nieco mocniejsza muzę niż ta dostępna w radio, to koniecznie się nimi zainteresujcie. Ja trzymam za nich kciuki - zasługują na sukces.

Setlista:

01. Zwierciadło
02. Kolejny dzień
03. Znalazłam (O.N.A. cover)
04. Ewolucja
05. Przeznaczenie
06. Zombie (The Cranberries cover)
07. Niewierna
08. Kopalnia
09. Nie ma nas
10. Noc komety (Budka Suflera cover)
11. Reset
12. Przebiegła
13. Bez wybaczenia
14. Jestem zła


Po występie Vierny przyszedł czas oczekiwania na grupę Hetman. Panowie na pewno mocno rozczarowani byli frekwencją, co przyczyniło się do tego, że na scenie pojawili się ze sporym opóźnieniem - "sporym", bo niemal godzinnym. Część muzyków wykorzystała ten czas do wlewania w siebie dużej ilości "złotego trunku", a że niektórzy byli już widocznie wstawieni na supporcie (Panie Robercie - na Pana patrzę!), to zachodziła realna szansa na malutki skandalik. Niecierpliwili się fani, niecierpliwił się właściciel klubu, w końcu też i niektórzy ze składu: gdy w okolicach godziny 22:00 kapela zaczęła przedłużać próbę, wściekły Bibas (gitara) zrugał kolegów i kazał im, w żołnierskich słowach, w końcu grać. Wszyscy chwycili za instrumenty, pijany Hertmanowski rozpoczął show "Ekstradycją", a Robert Tyc (wokal) tropem węża zaczął zmierzać w kierunku niewielkiej sceny. Taki był początek jednego z dziwniejszych koncertowych wieczorów jakie przeżyłem.

Obserwując grupę przed występem miałem spore obawy co do formy wokalisty, ale jak się okazało spora ilość alkoholu nie odebrała Robertowi głosu. Co prawda początkowo były problemy z koordynacją i o mały włos nie wydziobałby sobie oka gitarą Jarka, ale wokalnie naprawdę (i na szczęście!) dawał radę. Gorzej sprawa się miała z liderem: grał bez zarzutu (cud lub po prostu umiejętności), ale gdy miał coś powiedzieć do mikrofonu, to... cóż, powiedzmy, że wszystkie słowa niby były po polsku, ale złożone razem ledwo miały jakiś sens. Co gorsza, jak już zaczął "mówić", to tak się wkręcał w swoje opowieści, że nie chciał kończyć - nie trzeba było czekać długo, aby koledzy z grupy zaczęli się wściekać. O ile Robert jeszcze w miarę subtelnie pospieszał go swoim pseudo-niemieckim, to już Balcerak prosto z mostu mówił liderowi, że ten pieprzy od rzeczy. W końcu atmosfera zrobiła się mocno nerwowa, a co gorsza swoje trzy grosze dorzucili jeszcze "fani".

Pod sceną grupę prowokować zaczęło dwóch pijanych w sztok wielbicieli mocniejszych dźwięków, którzy chyba nie wiedzieli nawet gdzie i na czym są. Nie przeszkodziło im to jednak w komentowaniu setlisty, krzyczeniu żeby Hetman zagrał jakiś swój kawałek (a przecież coverów jeszcze nie było), i dopytywaniu się po wyraźnej zapowiedzi, co teraz będzie... Gdy jeden z nich otrzymał po usilnych prośbach mikrofon, to nawet nie wiedział po co mu on był w ogóle potrzebny - widać szare komórki u tego delikwenta mogą na raz odpowiadać tylko za utrzymywanie ciała w pozycji pionowej i oddychanie; myśleć można tylko na bezdechu albo w pozycji leżącej. Co gorsza, Hertmanowskiemu zachciało się z nimi dyskutować, co nie miało najmniejszego sensu, gdyż i tak nie mieli szans się dogadać. Reszcie kapeli nerwy zaczęły puszczać i z napięciem oczekiwałem aż w końcu któryś nie wytrzyma i zejdzie ze sceny w celu przemodelowania którejś z pijackich twarzy. Nagrodziłbym to owacją na stojąco. Następnym razem obsługa klubu bez wahania powinna takich gamoni wyrzucać - psują oni bowiem zabawę pozostałym uczestnikom oraz utrudniają pracę zespołowi.

Gdyby nie wyżej wymienione problemy, koncert byłby naprawdę OK, nawet pomimo kiepskiej frekwencji. Niestety zabrakło chłodnego profesjonalizmu ze strony kapeli (albo mocniejszych głów), jak i zdecydowanych działań ze strony klubu, przez co ciężko mi jest jednoznacznie ten występ ocenić. Na pewno zespół wypadłby lepiej gdyby ktoś wyłączyłby mikrofon Jarkowi: sekcja rytmiczna była świetna, Tyc dawał radę, a solówki Bibasa były zdumiewające. To właśnie lider wprowadził nerwową atmosferę, która w miarę trwania koncertu tylko się zagęszczała - następnym razem to jedno piwo więcej lepiej zostawić wokaliście. Setlista była przekrojowa i zróżnicowana: od szybkich metalowych numerów, przez skoczne, wpadające w ucho melodie, do rockowych, kołyszących ballad - nie można było narzekać. Problem w tym, że zamiast się cieszyć i bawić człowiek czekał, aż coś się wydarzy... Ostatecznie krew się co prawda nie polała, ale nie zmienia to faktu, że atmosferę można było w pewnym momencie nożem kroić.

Setlista:

01. Ekstradycja
02. Zabierz mnie stąd
03. Ty wiesz, ja wiem
04. Droga donikąd
05. Harley
06. Hymn alkoholika
07. Tęsknota za miłością
08. Mój anioł
09. Inny
10. Moje obrazy
11. Powiedz jak jest
12. Kołysanka dla M.T.
13. Whole Lotta Rosie (AC/DC cover)
14. Nie zapomnij
15. Czarny chleb i czarna kawa
16. Easy Rider



Autor: Tomasz Michalski

Data dodania: 15.10.2015 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!