Exodus, Turbo, Alastor Klub Eskulap, Poznań - 16.06.2015 r.
Do Poznania przyjechaliśmy dosyć wcześnie, bo z pociągu wysiedliśmy kilka minut po 15-tej. Tutaj muszę się pochwalić, iż podróż z Wrocławia do Poznania kosztowała mnie całe... 9 złotych. Jakimś cudem trafiłem na promocję biletu na jakieś 2 tygodnie przed datą koncertu i tyle właśnie kosztował. Miła niespodzianka od naszego "kochanego" monopolisty. Kilka godzin wolnego czasu postanowiliśmy spożytkować na zwiedzanie Poznania.... no a raczej na poszukiwania miejsca w którym można spokojnie porozmawiać i wypić jakiś złocisty trunek.
Pod Eskulapem zameldowaliśmy się koło 19-stej i tutaj w dalszym ciągu "nic nie robiliśmy". Koniec końców zamarudziliśmy tak, że do klubu weszliśmy pod koniec występu zespołu Alastor. A dokładnie to widziałem ich w ostatnim numerze, którym był "Fuck". Zespół brzmiał całkiem dobrze, a niezbyt licznie zgromadzona publika bawiła się przednio. Domyślam się, iż koncert była całkiem udany.
Drugim supportem była formacja Turbo. Weterani postanowili dostosować się do "okoliczności przyrody" i zapowiedzieli set pasujący stylistycznie do gwiazdy wieczoru. No i rzeczywiście muzycy dotrzymali danego słowa. Zespół ze staroci zagrał: "Ostatniego wojownika", obie "Kawalerie Szatana", "Seans z wampirem" i "Żołnierza fortuny". Do tego jeszcze były dwie kompozycje z ostatniej płyty ("Piąty żywioł"): "Myśl i walcz" i "This War Machine". Generalnie bardzo fajnie było zobaczyć Turbo w tych starszych kompozycjach, bo taka gratka nie często się zdarza. Był to też taki "dawnych wspomnień czar", bo jak wiadomo obecnie zespół gra trochę inną muzę. No i właśnie tutaj mam mieszane uczucie co do odbioru tego występu. Z jednej strony super te stare numery, a z drugiej jakieś to takie "nieszczere" mi się wydawało. Bo cały czas miałem świadomość, że teraz ten zespół przecież nie siedzi w takim graniu. Sam nie wiem, może rzeczywiście na siłę szukam "dziury w całym"?
W połowie występu Turbo powędrowałem na sam przód i ulokowałem się przy barierce z lewej strony (od frontu) sceny. Ścisku dużego nie było, więc bez problemu zająłem swoje miejsce i w spokoju oczekiwałem na koncert gwiazdy wieczoru. Exodus widziałem już i na festiwalowej scenie (2 razy na Wacken) i w małym klubie (2 razy we Wrocławiu). Teraz po raz pierwszy miałem zobaczyć Amerykanów w nieco zmienionym składzie. Najważniejsza zmiana to oczywiście nowy/stary wokalista, czyli Steve "Zetro" Souza. Tutaj ostrzyłem sobie pazurki na te nowe dla mnie doznania. Rob Dukes elegancko sprawdzał się w roli frontmana no ale Souza (Zołza!) to jednak kawał exodusowej historii. Drugą zmianą był brak Garego Holta, który zajęty był swoją robotą ze Slayer. Jego zastępstwem był stary znajomy Kragen Lum z Heathen (w którym na co dzień gra też Lee Altus).
Technicy-magicy dosyć szybko ogarnęli swoje obowiązki na scenie i nastąpił najfajniejszy moment dnia. Od koncertu Exodus dzieliły nas dosłownie minuty i dało się wyczuć, że publika lekko "buzuje". Ja już wiedziałem, że ten koncert będzie świetny - po pierwsze Exodus na scenie to jest solidna petarda, no i znajomi byli dwa dni wcześniej na koncercie w Brnie i ostrzegali, iż "jeńców nie biorą". Czyli wszystko w normie.
Wreszcie w klubie Eskulap zapadła ciemność i z głośników zaczęło się sączyć intro, które znamy z nowej płyty. Na scenie zameldował się perkusista Tom Hunting, a po chwili reszta instrumentalistów i koncert rozpoczął się zgodnie z oczekiwaniami od numeru "Blood 13". Po chwili do reszty dołączył Souza i rozpoczęło się szaleństwo! Szybka poprawka konkretnym "Blood In, Blood Out" i było w zasadzie pozamiatane. Na scenie spory ruch, no ale to było do przewidzenia. Gitarzyści praktycznie nie stoją w miejscu, a Souza od początku do samego końca kursuje od rogu do rogu sceny i nakręca wszystkich do jeszcze większej zabawy. Jedynie basista Jack Gibson jest lekko uwiązany, bo na wprost mnie ma swój mikrofon do którego dośpiewuje chórki.
Po dwóch numerach z najnowszej płyty przeskakujemy do krążka "The Atrocity Exhibition: Exhibit A" z którego dostaliśmy "Iconoclasm" i "Children Of A Worthless God". Oj jest moc... Zespół wygląda solidnie nakręcony na ten koncert, a przed sceną ostre tańce. Publiki może i nie było zbyt dużo, no ale praktycznie nikt się nie oszczędzał. No bo i jak można spokojnie stać, gdy Exodus serwuje numer zatytułowany "Piranha"? Kurczę usłyszeć ten kawałek na żywo to za każdym razem jest spore przeżycie. Jednak nie ma czasu na jakiekolwiek "przeżywanie" emocji w czasie rzeczywistym, bo ten koncert pędzi jak szalony. Kolejna pozycja w setliście to "Salt The Wound" z najnowszej płyty. Ucieszył mnie wybór tego kawałka bo mocno przypadł mi do gustu przez te melodyjne wokale. Było coś z "jedyneczki", to czas na coś z "dwójeczki". Tutaj wybór jest w miarę prosty - utwór tytułowy i wszystko na temat. No i wreszcie Souza może zaśpiewać coś starego i coś swojego. Przypomnijmy, iż właśnie na płycie "Pleasures Of The Flesh" ten wokalista debiutował w Exodus.
Coś starego, to teraz dla odmiany coś nowego i lecimy z "Body Harvest", czyli kolejnym udanym przedstawicielem najnowszej płyty. Tutaj podobnie jak z "Salt The Wound" miałem radochę z tego kawałka. I kolejny powrót do debiutu i tym razem bawimy się przy "Metal Command". Kurczę... Exodus ani na chwilę nie zwalnia i generalnie o to chodzi. Doskonale o tym świadczą kolejne kompozycje zagrane w Poznaniu: "The Last Act Of Defiance" z płyty "Fabulous Disaster" i "Blacklist" z "Tempo Of The Damned". Się działo się. No ale to było przecież do przewidzenia... a nie zapominajmy, że swoje największe numery Exodus miał w zanadrzu. No i właśnie przyszedł czas na wyciągnięcie na stół swoich "jokerów": "A Lesson In Violence" i "Bonded By Blood". Co tu dużo pisać - dwa konkretne ciosy i nie było czego zbierać. Publika w totalnym szale (był solidny "mosh pit", nie mogło oczywiście zabraknąć i "ściany śmierci"), a zespół w pełnym gazie. To był totalny odlot... A po nim przyszedł jeszcze bardziej srogi cios, bo zespół się z nami żegna i schodzi ze sceny. No kurde... jak to możliwe - przecież dopiero co zaczęli grać. No ale matematyka jest nie ubłagana - zleciało już 13 numerów. Szalony koncert, szalone tempo i tyle w tym temacie.
Oczywiście to nie był koniec występu, bo przecież "bisy muszą być!". No i oczywiście po chwili muzycy meldują się ponownie na scenie i zaczynamy zabawę od razu petardą w postaci "War Is My Shepherd". Cios, nie ma co. Ale poprawka jest niezgorsza, bo Steve zaprasza już wszystkich do walczyka... oczywiście tego toksycznego. No i jak łatwo się domyśleć "tańce" przy "The Toxic Waltz" były srogie. Ostatnim aktem tego koncertu była kompozycja "Strike Of The Beast". Fantastyczne zakończenie tego fantastycznego występu. Krótko mówiąc Exodus po raz kolejny mnie pozamiatał i otrzymałem dokładnie to, czego się spodziewałem i czego oczekiwałem. Czego chcieć więcej? No właśnie. Muzycy żegnają się z nami trochę fantów ląduje w publice (tym razem bez zdobyczy) i tym samym mój piąty raz z Exodusem dobiegł końca. To był kapitalny koncert. Z tym nawet nie ma co specjalnie dyskutować. Zespół w świetnej formie, publika nie zawiodła (no może trochę frekwencja mogłaby być lepsza), niezła setlista. Zasadniczo wszystko było na swoim miejscu i o to w koncertach właśnie chodzi.
Do pociągu powrotnego mamy jeszcze sporo czasu, więc spokojnie sobie czekamy pod klubem w ten ciepły czerwcowy wieczór. Przy okazji można porozmawiać z dawno nie widzianymi znajomymi. Po jakiejś półtorej godziny po koncercie muzycy wychodzą do nas (z wyjątkiem Souzy) i chętnie pozują do fotek podpisują wszystko co tylko mogą. Dużo ludzi nie było, więc dosyć sprawnie to poszło i po chwili autokar z muzykami odjechał w kierunku Niemiec. Nam nie pozostało nic innego jak udać się na dworzec i zapakować do pociągu. Tutaj klasyczny "teleport" i budzę się na rogatkach Wrocławia, a kilkadziesiąt minut później witam się z moim łóżkiem.
Tradycyjnie kilka pozdrowień: Patryk (Pati!) & Pan N. - dzięki za świetny wyjazd i dużo pozytywnych wrażeń, Ania i Paulina - miło było poznać, oraz Herman, Łukasz, Olej, Leszek i Vlad.
|