Overkill - Katowice


Overkill, Sanctuary, Methedras, Suborned
MegaClub, Katowice - 14.03.2015 r.


Overkill to zdecydowanie jeden z moich ulubionych zespołów koncertowych. Jeśli dodać do tego bardzo równą, wysoką formę wydawniczą, to na wieść o tym, że Amerykanie po raz kolejny zagrają w Katowicach, czyli pod nosem, decyzja mogła być tylko jedna - obecność obowiązkowa. Jakby tego było mało, na tej części trasy gościem specjalnym miała być niedawno reaktywowana legenda US Power - Sanctuary, co dodatkowo sprawiało że nie miałem wątpliwości co do uczestnictwa w koncercie (chociaż wybrałbym się i na sam Overkill). W końcu nadeszła ta marcowa sobota i z bdb kolegami udaliśmy się do Mega Clubu.

Nie wiele mogę powiedzieć na temat suportów - otwierające koncert Suborned celowo sobie podarowaliśmy, w klubie pojawiliśmy się mniej więcej kiedy na scenę wchodziło włoskie Methedras - jednak dźwięki dochodzące ze sceny - mało interesujący death/thrash skłoniły nas do zakupu piwa i udania się tam, gdzie będzie można spokojnie pogadać. Udało mi się jeszcze dojrzeć sceniczny image muzyków - stylizację na coś w rodzaju obłąkanych chirurgów. Przyznam szczerze, że od dłuższego czasu irytują mnie tego rodzaju szopki i przebieranki, zwłaszcza, że w większości przypadków idzie to w parze z co najwyżej przeciętną warstwą muzyczną. Jest to dla mnie akceptowalne jedynie, kiedy idzie za tym jakieś konkretne show w rodzaju KISS czy Alice Coopera.

Po ok. 40 minutach włosi w końcu zaprzestali męczyć nas swoją twórczością, więc można było zacząć się przemieszczać w pobliże sceny - i tu spostrzeżenie naukowe - klub był mocno nabity, wydaje mi się, że było więcej ludzi niż na ostatnim koncercie Overkill w Mega w 2012. Wtedy był to jedyny koncert w Polsce (tym razem podobny zestaw zawitał również do Gdańska) - wtedy jednak supporty były dość średnie, jedynym zespołem który coś sobą prezentował było 3 Inches Of Blood, no ale czym to jest w porównaniu do Sanctuary. Ekipę Routledge'a i Dane'a miałem okazję już widzieć dwa lata temu na Masters Of Rock, więc miałem mniej więcej obraz tego, w jakiej formie są muzycy. W międzyczasie panowie wydali całkiem udaną płytę, więc można było się spodziewać setu o nią opartego (chociaż na wspomnianym czeskim koncercie przedpremierowo dwa kawałki z niej również zaprezentowano). Chwila oczekiwania, w końcu z taśmy jako intro poleciało "Ad Vitam Aeternam" z ostatniej płyty i na scenie pojawili się muzycy w składzie jak z "The Year The Sun Died" minus Brad Hull który przed trasą zespół opuścił (na trasie zastąpił go Nick Cordle znany z pogrywania w Arch Enemy i Arsis) - zaczęli jak można było się spodziewać od otwieracza z ostatniej płyty - "Arise And Purify" - pod sceną od razu spory młynek - spora część publiczności śpiewa słowa refrenu, co jak wyraźnie widać zaskakuje członków zespołu.

Niestety od razu też dało znać o sobie nienajlepsze nagłośnienie w Mega - wokale Warrela często ginęły w ścianie gitar. Co do samego Dane'a - z tego co się dało usłyszeć wokalnie był w całkiem dobrej formie, niestety wizualnie było widać że choroba i używki mocno się nad nim odcisnęły - wychudzony, wysuszony, porównując do zdjęć sprzed kilku lat, zupełnie inny człowiek. Po openerze panowie kontynuowali temat nowej płyty grając "Let The Serpent Follow Me", po czym przywitali się z publicznością i zapowiedzieli kawałek z kultowego "Into The Mirror Black" - "Seasons Of Destruction" - w tym momencie pod sceną zrobiło się już naprawdę ostro, więc przemieściłem się lekko do tyłu by móc dalej komfortowo oglądać koncert - a było co oglądać i co słuchać, bo jako następny poleciał mój ulubiony kawałek z debiutu - "Die For My Sins", wykonane naprawdę bardzo dobrze. Dalej mieliśmy kontynuację tematu pt. "Refuge Denied" czyli "Battle Angels" - trzeba dodać że młyn pod sceną był nieustająco dość spory - a zadowolony Warrel stwierdził że publiczność jest zdecydowanie najlepszą na trasie - że nie były to puste słowa potwierdza fakt, iż po koncercie w rozmowach cała reszta zespołu zgodnie poświadczała tą opinię. "The Mirror Black" zostało niestety nieco zarżnięte przez nagłośnienie, znowu głos Dane'a mocno ginął, nad czym ubolewam, bo jest to zdecydowanie jeden z moich ulubionych kawałków z dwójki. Potem powrót do nowej płyty i aż trzy kawałki z niej pod rząd - "Frozen", "Question Existence Fading" oraz tytułowy, będący moim zdecydowanym faworytem. Koncert mija dość szybko, w końcu Sanctuary nie jest tu daniem głównym, a tu wciąż nie było dwóch największych "przebojów" Amerykanów! W końcu zniecierpliwiona publiczność zaczyna skandować "Future Tense!" na co zadowolony Dane odpowiada że chyba wiemy jaki kawałek teraz zagrają - istotnie wybrzmiewa charakterystyczny początek i zaczyna się szaleństwo w rytm chyba najbardziej znanego utworu z dwójki. Po twarzach zespołu widać że jest bardzo zadowolony z przyjęcia i teksty o najlepszej publiczności nie były tu kurtuazją. Ostatecznie Warrel zapowiada że to już finałowy kawałek, co spotyka się z pomrukiem niezadowolenia, więc zaraz dodaje - że za chwilę na scenie pojawia się gwiazda wieczoru. Jednak zanim to nastąpi mają do zagrania jeszcze jeden utwór i każdy wie że może chodzić jedynie o "Taste Revenge" i tu również nie byłoby powodów do narzekania, gdyby nie nagłośnienie.

Ogólnie jednak występ Sanctuary zdecydowanie na duży plus i myślę że gdyby w tamtym momencie koncert już się zakończył to i tak nie był bym zbyt zawiedziony. Warto dodać, że po wszystkim cały zespół oprócz mocno zmęczonego Warrela był dostępny dla każdego, kto chciał uzyskać podpis na płycie bądź pamiątkowe zdjęcie. Zwłaszcza Lenny długo chodził po klubie i zanim ostatecznie zniknął w busie, najpierw upewnił się że nikt już nic od niego nie chce - zero jakiegokolwiek gwiazdorzenia.

Szybka krzątanina na scenie, ściągnięcie perkusji na której grały supporty i po upływie ok. pół godziny scena już była gotowa na przyjęcie headlinera. Jeszcze chwila oczekiwania i z taśmy leci intro "XDM" z ostatniej płyty które jak nie trudno było się domyślić przeszło płynnie w "Armorist" i od razu jestem kupiony. "White Devil Armory" nie podeszła mi tak jak ostatnie płyty Overkill (co nie oznacza że jest zła) ale akurat otwieracz jest świetny. Na scenie i pod nią oczywiście od samego początku ogień - w odróżnieniu od poprzednich koncertów w Mega tym razem mieliśmy barierki i mikro fosę, co sprawiało że nie powtarzały się sytuacje z koncertu w 2013 gdy co chwilę na scenę trafiał jakiś fan. Tymczasem panowie fundują nam przeplatankę zupełnych staroci z nowościami - bez chwili oddechu idzie "Hammerhead", "Electric Rattlesnake" i "Powersurge". Lekka poprawa w porównaniu z Sanctuary jeśli chodzi o dźwięk ale i tak jest za głośno i przede wszystkim niezbyt selektywnie.

Zaraz potem wyczekiwane przez wielu "In Union We Stand" (naczytałem się sporo narzekań na brak tego kawałka na pierwszej Europejskiej części trasy). Dopiero potem dłuższa pauza, Blitz wita się z publicznością, tradycyjnie wspomina pierwszą wizytę w Polsce na Metalmanii w 1987 i kończy to przemówienie słowami: "Katowice Surely Are, And Always Were ROTTEN TO THE CORE!" - zdecydowanie jeden z najlepszych momentów koncertu, chyba mój ulubiony kawałek z debiutu, stały punkt setlisty który zawsze wypada świetnie. Potem znowu coś nowszego czyli "Bring Me The Night" a dalej coś rzadziej granego czyli "End Of The Line" - bardzo dobrze na żywo wypadło. Następnie światła gasną, krótka chwila przerwy po czym intro z taśmy które przeszło w "Necroshine". Pewnie wielu się tym narażę, ale średnio przepadam zarówno za tą płytą, jak i za tym kawałkiem - do tego zagrali to praktycznie bez przerwy z jeszcze większym walcem czyli tytułowym kawałkiem z "Horrorscope", co zmuliło mnie jeszcze bardziej - może się ktoś nie zgodzi, ale dla mnie był to zdecydowanie najsłabszy moment koncertu, który trochę mnie wybił z rytmu.

Na szczęście następny mieliśmy hicior z "Under The Influence" czyli "Hello From The Gutter" które mocno polepszyło mój nastrój a potem panowie poprawili "Overkill" z debiutu - pierwszy raz usłyszałem ten utwór na żywo, więc radość spora. Dalej znowu chwila pauzy, Blitz jeszcze raz dziękuje za przyjęcie (pod sceną ciągły młyn, klub nabity praktycznie w całości) i zapowiada utwór o więzi łączącej fanów i zespół czyli oczywiście "Ironbound", które zakończyło zasadniczą część koncertu. Chwila wywoływania zespołu i panowie wracają na scenę by zagrać drugi i ostatni tego wieczora kawałek z nowej płyty - "Bitter Pill", który moim zdaniem jest ok i nic więcej. Jednak nie ma za bardzo czasu tego roztrząsać bo zaraz potem Blitz i spółka serwują mój ulubiony utwór Overkill i chyba jeden z moich ulubionych kawałków thrashowych w ogóle - "ELIMINATION" - bez tego koncertu Overkill sobie nie wyobrażam i na szczęście nie muszę.

Eliminacja kończy się szybko i wszyscy wiedzą że został jeszcze jeden kawałek - Pytanie Blitza: "We Don't Care What They Say???" - i oczywiście gromka odpowiedź "Fuck You!" - jeszcze trochę przekomarzania Ellswortha, że skoro grają w Katowicach to odpowiedź musi być trochę głośniejsza - po trzeciej odpowiedzi jednak panowie ruszyli z ostatnim utworem - o ile z płyty "Fuck You" brzmi średnio, tak na koncertach jest to mus - zakończenie oczywiście odpowiednio przedłużone, po czym tradycyjne rozrzucenie fantów i definitywny koniec. Po koncercie zostajemy jeszcze poczekać na wyjście muzyków, ale w odróżnieniu do Sanctuary panowie z Overkill tym razem przemknęli niezauważeni do busa, udaje się złapać jedynie Dave'a Linska.

Podsumowanie? W przypadku Overkill chyba nie istnieje takie pojęcie jak słaby koncert, więc można było się spodziewać że będzie dobrze. Mimo wszystko jednak koncert oceniam nieco niżej niż ten z 2012, głównie ze względu na wspomniany słabszy moment w połowie - ale z drugiej strony teraz mieliśmy jako dodatek bardzo dobry występ Sanctuary. Ogólnie więc zdecydowanie warto było się stawić na tej trasie, kto choć trochę lubi któryś z zespołów, a odpuścił, ma czego żałować.



Autor: Bartłomiej Woźniak

Data dodania: 30.03.2015 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!