Blaze Bayley - Wrocław


Blaze Bayley, Nonamen, Crimson Valley
Liverpool, Wrocław - 27.03.2014 r.


Blaze Bayley po raz kolejny wrócił z koncertami do naszego kraju. Tym razem było ich sześć sztuk, w ramach promocji składanki zatytułowanej "Soundtracks Of My Life", na której wokalista podsumował trzydzieści lat swojej muzycznej kariery. Z koncertowej rozpiski mój wybór tym razem był prosty, gdyż jeden z koncertów odbył się we Wrocławiu.

W klubie Liverpool zjawiłem się chwilę po dziewiętnastej i moim oczom ukazał się dosyć zaskakujący widok - ilość zgromadzonych osób można było policzyć na palcach obu dłoni. Na szczęście w ciągu kolejnych minut ludzi przybyło i podczas występu pierwszego supportu nie wyglądało to już najgorzej.

Pierwszy zespołem, który wystąpił w klubie Liverpool tego dnia był wrocławski Crimson Valley. Lokalny zespół, więc widziałem ich już kilka razy i jestem zaznajomiony z ich graniem. Szczerze mówiąc nie jest to specjalnie porywająca muzyka, raczej poprawnie grany klasyczny heavy metal, ale zupełnie bez jakichkolwiek fajerwerków. Do tego po zmianie za mikrofonem, nie potrafię się przekonać do nowej wokalistki. Jakoś nie "siedzi" mi ta muzyka z tym głosem.

Drugim supportem był krakowski zespół Nonamen, który miałem okazję zobaczyć po raz drugi. Jest to całkiem nowy skład, bo powstali w 2010 roku i w swojej dyskografii mają jedną EP'kę, z zaledwie trzema utworami. Muzycznie to trochę heavy metalu, trochę progresu i skrzypce zamiast jednej gitary. Szczerze mówiąc nie jest to moja muzyka, ale z tego co widziałem zespół miał całkiem dobre przyjęcie.

Jak widać na supportach lekko się "wynudziłem", na szczęście znajomi dopisali i można było spokojnie posiedzieć nad małym "conieco". Przed koncertem gwiazdy wieczoru w klubie zrobiło się naprawdę tłoczno i na pewno było więcej ludzi niż na dwóch wcześniejszych koncertach Blaze'a we Wrocławiu... razem wziętych. Poważnie! Trochę dłuższa przerwa na wymianę sprzętu na scenie, ostatnie poprawki i czas zaczynać.

Tradycyjnie Blaze Bayley nie korzysta z intra puszczanego z taśmy, tylko na scenie pojawiają się muzycy i zaczynają grać. Tym razem był to temat z filmu zatytułowanego "633 Squadron". Po chwili do muzyków na scenie dołączył Mr. Bayley i rozpoczęła się zabawa na całego. A zaczęliśmy z grubej rury bo od utworu "Speed Of Light". Doskonały wybór i przy barierce od razu zrobiło się ciasno. Bez jakiejkolwiek przerwy i poprawka w postaci "The Launch". No bo jak zaczynać, to konkretnego uderzenia. Blaze doskonale o tym wie i jako kolejny zaserwował maidenowy "Futureal". Nie trzeba chyba specjalnie opisywać tego co się działo podczas owego kawałka, prawda? Momentami bardziej było słychać publikę niż wokalistę, co tylko nakręcało wszystkich do jeszcze większej zabawy. Bayley niezwykle zadowolony z takiego obrotu sytuacji od razu zaczął "odpuszczać" refreny i nakręcać wszystkich do jeszcze większego wysiłku. Klasyka w wykonaniu tego wokalisty.

Po tak piorunującym początku, konieczna była chwila przerwy. Tradycyjne powitania, podziękowania za przyjście na koncert i to co zawsze w takich chwilach Błażej mówi ze sceny. Publiczność odwdzięczyła się gromkim skandowaniem wiadomego imienia i atmosfera zrobiła się całkowicie familijna. Jednak wymiana uprzejmości nie trwała zbyt długo, bo to był koncert a nie imieniny u wujka... Kolejna pozycja w setliście to znakomity "Silicon Messiah" z genialnym refrenem:

"Messiah, Messiah
Birth Of The Silicon Messiah
Messiah, Messiah
Computing Your Future So Therefore I Am"


Doskonały fragment do wspólnych śpiewów. Zresztą takich momentów było sporo, co bardzo lubię na koncertach. Ten numer przeleciał nie wiadomo kiedy i już jedziemy z kolejnym równie świetnym - "Ghost In The Machine". I powtórka z rozrywki - wspólne śpiewy i doskonała zabawa na scenie i przed nią. Blaze nie zwalniając tempa dokłada do zestawu swoich "hitów" kolejny. Tym razem niezniszczalny "Kill And Destroy", a ja powoli zaczynam się zastanawiać, czy wytrzymam do końca takie tempo koncertu. Na szczęście nadszedł czas na kolejną przerwę, dzięki czemu można złapać chwilę oddechu i lekko opanować emocje.

Heh...i tak wszystko to na nic, bo dźwięki kolejnego kawałka nie pozostawiają złudzeń - będzie mocno. Maidenowy "Lord Of The Flies" i kolejne szaleństwo w Liverpoolu. Wspólne refreny, w których Blaze nawet nie próbuje nas zagłuszyć, sporo uśmiechów na twarzach muzyków i konkretny młynek pod sceną. Krótko mówiąc "się działo się". Krótka przerwa i lecimy z najnowszym utworem z dyskografii Blaze Bayley. Tytułowy kawałek z ostatniej płyty, czyli "King Of Metal", został bardzo sprytnie zapowiedziany. Wokalista stwierdził, iż tytułowym Królem Metalu nie jest on, tylko publiczność zgromadzona na koncercie, a sam numer dosyć czadowo odegrany i muszę przyznać, że zrobił na mnie spore wrażenie. Jakoś studyjna wersja nie do końca do mnie przemówiła, natomiast na koncercie było nieźle.

Jednak nie ma czasu na głębsze zastanawianie się, bo kolejny cios został wyprowadzony. Tym razem był to czadowy "Samurai". Bardzo lubię ten utwór i z radością powitałem jego wykonanie. Przed koncertem niespecjalnie zaglądałem w setlistę, więc miałem kilka niewiadomych. Kolejna krótka przerwa i otrzymujemy bardzo nastrojowy "Stare At The Sun". Kolejna moja "perełka" i powoli zaczynam się zastanawiać, czy Blaze zagra wszystkie kawałki, które sobie "wymyśliłem" na ten koncert, bo jak na razie nie mam najmniejszych powodów do narzekań. Po tym spokojniejszym utworze czas ponownie wejść na szybsze obroty.

A jak to najlepiej zrobić? W tym temacie Bayley jest po prostu ekspertem. "Clansman" i wszystko jasne. Co dzieje się za każdym razem gdy ten numer jest grany, tego nie da się opisać. Szaleństwo, szaleństwo i jeszcze raz wariactwo. Publika daje z siebie dosłownie wszystko, a gromkie "Freedom! Freedom!" to chyba słychać na ulicy. Ten kawałek jest tak koncertowy, że po prostu nie mam pytań. To jest zdecydowanie mój "michałek" na każdym kolejnym koncercie Blaze'a. Cud, miód i orzeszki.

No i wracamy do koncertowej rzeczywistości, a tutaj oczywiście... ciśniemy jeszcze bardziej, bo czadowy "Robot" dobija ostatnich niedobitków.

"I Am
I Hear
I See
I Feel
I Think Therefore I Am"


wyśpiewuję resztkami sił i głosu. Przerwa, musi być przerwa... uff... jest chwila odpoczynku. Przyglądam się Błażejowi w jakiej jest kondycji, bo przed koncertem wyglądał lekko niemrawo, a i na scenie co chwilę sięga po chusteczki. Najwyraźniej jednak trzyma się dzielnie i z każdym kolejnym kawałkiem nie widać większego zmęczenia.

Za to słuchamy dosyć osobistych rzeczy wziętych z życia i na końcu dowiadujemy się, że usłyszymy numer, którym jest "Soundtrack Of My Life". Jest to bardzo osobisty tekst, który powstał w bardzo trudnych chwilach w życiu Blaze'a. Zresztą temat tej kompozycji był poruszony w wywiadzie, który jest na serwisie. Bo tej osobistej wycieczce czas na powrót do czasów Wolfsbane i słuchamy kompozycji "(Tough As) Steel". Sporo dobrej zabawy na scenie, a dla mnie mały odpoczynek, bo średnio mi ten numer pasuje.

No i czas na wielki finał, który rozpoczął znakomity "Blood And Belief". Piękna kompozycja i niesamowity klimat. Bardzo ucieszył mnie ten numer w setliście. A jak należy kończyć koncert? Oczywiście, że z wielkim przytupem! "Man On The Edge"! Kolejna petarda tego wieczoru. Blaze szaleje na scenie, publika szaleje pod sceną i wszyscy są szczęśliwi. Kolejny koncertowy killer, wręcz nie do opisania co działo się przez te kilka minut.
Niestety to co dobre szybko się kończy i zespół żegna się z fanami. Jednak nie ma opcji, żeby to był koniec koncertu. Blaze niespecjalnie robi "szopki" ze schodzeniem ze sceny i udawaniem, że zagra coś "na bis". Każdy wie, że jest to formalność i wszystko jest zaplanowane od początku do końca. Tym samym muzycy pozostają na scenie, Bayley żartuje, że nie idą na backstage, bo tam jest mało miejsca i trochę śmierdzi, więc wolą coś nam jeszcze zagrać. A wcześniej wokalista spontanicznie postanowił nakręcić szalejącą publikę pod sceną. Filmik został wrzucony na fejsbukowy profil artysty i można przez tę krótką chwilę poczuć atmosferę tego koncertu. No i zawsze miło zobaczyć swoją gębę.

Bayley zapowiada, że zagrają ostatni numer, a ja szybko zastanawiam się co chciałbym usłyszeć. Intensywna analiza tego co było zagrane i w głowie powstaje myśl, że chciałbym "The Man Who Would Not Die", albo "Smile Back At Death". Bum... trafiony, zatopiony i dostaję ten pierwszy. No to podziękował! Tego mi było trzeba. Konkretne i czadowe zakończenie świetnego koncertu!

Blaze i muzycy jeszcze dłuższą chwilę celebrują pożegnanie z fanami, przybijają piątki i schodzą ze sceny. Bayley tradycyjnie od razu powędrował pod stoisko z merchem i tam cierpliwie rozdawał autografy i pozował do wspólnych fotek. Muszę przyznać, iż za każdym razem jestem pod wielkim wrażeniem jego zachowania. Po prawie dwugodzinnym koncercie, kolejna godzina (jak nie więcej) poświęcona dla fanów. To jest coś niesamowitego i niespotykanego u innych muzyków.

Było to moje siódme spotkanie z solową twórczością Blaze'a (były jeszcze dwa z czasów Iron Maiden) i na pewno nie ostatnie. Oczywiście jak tylko zdrowie pozwoli i tym podobne sprawy. Ja już dawno temu zapowiedziałem, że na koncert tego wokalisty wybiorę się za każdym razem jak tylko będzie grał gdzieś w pobliżu. Świetna muzyka, kapitalne koncerty, niesamowite zaangażowanie i kontakt z publiką. To jest dla mnie coś wspaniałego i za to go cenię.



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 05.04.2014 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!