Therion - Wrocław


Therion, Arkona, Sound Storm
Eter, Wrocław - 08.12.2013 r.



Therion to jeden z kilku zespołów, który za każdym razem totalnie rozwala mnie na swoich koncertach. Widziałem ich na dużych festiwalowych scenach, w sporych i w dosyć kameralnych klubach. Każdy kolejny koncert tylko potwierdzał to co już wcześniej wiedziałem. Dlatego gdy tylko jest okazja i możliwość to nie odpuszczam okazji ponownego spotkania się z tym zespołem. 8 grudnia Therion zagrał koncert we wrocławskim klubie Eter - nie było to trudne do przewidzenia, ale na tym koncercie po prostu musiałem być. Występ w moim rodzinnym mieście - oczywista oczywistość.

Jako pierwszy zagrał zespół Heavenshine - jednak tego nie widziałem, gdyż odpuściliśmy sobie ten support. Były przyjemniejsze rzeczy do robienia... Do klubu dotarliśmy na kilka utworów włoskiego Sound Storm. Szału nie było, gdyż melodyjne, "epickie" i cukierkowate granie to zupełnie nie moja bajka. Tym bardziej, że nie było w tym ani krztyny polotu... o oryginalności nie mówiąc. Taka tam siódma woda po Rhapsody.

Rosyjska Arkona to już inna para kaloszy - ich pogański folk bardzo przypadł mi do gustu. Przyznam szczerze, że w takim graniu niezbyt głęboko siedzę i niezbyt spore mam rozeznanie. Jednak o tym zespole słyszałem same pozytywne opinie i dosyć solidnie nastawiłem się na ten koncert. Muszę przyznać, że Rosjanie zrobili na mnie spore wrażenie. W połowie ich koncertu grzecznie pomaszerowałem do przodu i o dziwo dosyć bezproblemowo zainstalowałem się przy barierce. A na scenie działy się kapitalne rzeczy. Arkona to już bardzo doświadczona kapela, o ugruntowanej pozycji. Było widać, że z niejednego pieca chleb jedli i na niejednej scenie grali. Z wielką przyjemnością oglądałem ten koncert. Zresztą nie ja sam jeden, bo zespół miał świetne przyjęcie. Spore zamieszanie pod sceną, żywo reagująca publika i muzycy, którzy dawali z siebie wszystko. Po koncercie wszyscy byli zadowoleni i to było najważniejsze. Ja wiem, że przy kolejnej okazji na pewno zobaczę ponownie ten zespół w akcji. No i zapewne podciągnę się w znajomości dyskografii Arkony. Myślę... baa... mam przekonanie, że to będzie dobrze spędzony czas.

Supporty zakończyły swoją rolę tego wieczora, techniczni dosyć sprawnie "posprzątali" scenę i pozostało oczekiwanie na koncert gwiazdy tej imprezy. Christofer Johnsson zapowiedział, iż na tej trasie Therion odegra cały album "Vovin". Jak dla mnie to całkiem przyjemna propozycja, gdyż ta płyta dosyć wysoko stoi w moim prywatnym rankingu. Zastanawiałem się jedynie jak to będzie rozwiązane technicznie. Cała płyta "od a do z", czy może jakieś zestawy utworów pod rząd. Tajemnica rozwiązała się dzień wcześniej (a w zasadzie w nocy), gdy pojawiła się setlista z krakowskiego koncertu - gramy całą płytę na początku. A więc lecimy z krótkim intro i zespół zaczyna oczywiście od kompozycji "The Rise Of Sodom And Gomorrah" - czyli konkretna petarda na początek. Jeden z moich ulubionych numerów tego zespołu. Lubię takie mocne otwarcie - jak to klasyk filmowy mówił o tym, że na początku musi być trzęsienie ziemi. Kolejne minuty to oczywiście calusieńka (no prawie - o tym za chwilę) płyta "Vovin". Odegrana bez większych przerw pomiędzy utworami, bez jakiejkolwiek pogawędki itp. itd. Jedynym brakiem był "The Opening" z "Draconian Trilogy". Dlaczego pominięto te półtorej minuty? Nie mam najmniejszego pojęcia. No ale to przecież szczegół i nie ma co nad tym specjalnie się rozwodzić.

Płyta" Vovin" to kilka naprawdę zacnych utworów, a parę z nich bardzo mocno lubię i za każdym razem z wielką radością witam w koncertowym secie. Wspomniany już numer otwierający koncert (i płytę oczywiście), "Wine Of Aluqah" - ależ to jest miazga... nie mam pytań normalnie. Świetnie wyszedł "The Wild Hunt" w którym wokalny popis dał Thomas Vikström. A przypomnę, iż na płycie gościnnie zaśpiewał Ralf Scheepers, więc wyzwanie było spore. "Clavicula Nox" - piękny, lirycznie i niesamowicie się "ciągnący" numer. Koncertowo - miazga. Do tego wspomniana Trylogia (no minus 1 jak się okazało), "Birth Of Venus Illegitima", "Eye Of Shiva", "Black Sun" i "Raven Of Dispersion". To był bardzo dobry i naprawdę solidny zestaw. Tak jak wspomniałem wcześniej - płyta "Vovin" ma u mnie wysokie notowania i mam do niej spory sentyment.

Po tej godzinie wreszcie Krzysiek przywitał się z nami i opowiedział chwilę o tym, co obecnie zajmuje jego i pozostałych muzyków. Zgodnie z zapowiedziami na poprzedniej trasie Therion pracuje obecnie nad metalową operą, która będzie opowiadała o Antychryście. Jako, że prace nad tym projektem są dosyć mocno zaawansowane, to zespół postanowił przybliżyć fanom czego mogą się spodziewać. Otrzymaliśmy pięć utworów, a raczej (to takie moje przekonanie) fragmentów większych kompozycji. Te kompozycje zatytułowane były: "Overture", "End Of The Dynasty", "Who's Your God?", "Onda Toner" i "Sad End".

Dwie pierwsze niesamowicie czadowe, oparte na pędzących riffach, kolejne pokazujące zdecydowanie spokojniejsze oblicze zespołu. Tak na moje ucho to może być bardzo dobry materiał. No a znając kunszt kompozytorski Pana Krzysia to jestem w miarę spokojny o to co ukaże się pod tym szyldem.

Po operowych historiach pozostał jeszcze czas na kilka numerów. Pierwszy z nich to była spora niespodzianka dla mnie, bo "Flesh Of The Gods" to się nie spodziewałem. Znaczy się wiedziałem, że we Wrocławiu zostanie zagrany, bo figurował w krakowskiej setliście. Chodzi mi o sam wybór tej kompozycji. Ale Therion ma to do siebie, że lubi wyciągać jakieś mniej znane numery i to bardzo mi odpowiada. Kolejna pozycja w setliście to niesamowity "Muspelheim" - o tak, to tygryski przecież lubią. Ale to i tak wszystko nic w porównaniu do kolejnego kawałka. Na ten numer czekam za każdym razem gdy Therion gra na żywo. Dla mnie zawsze to jest jeden z mocniejszych momentów koncertu. Tak samo było tym razem, bo tradycyjnie "Ginnungagap" wysadził mnie z kapci. Nie da się ukryć, że przy pierwszych dźwiękach tej kompozycji po prostu odpływam i przez kilka kolejnych minut po prostu mnie nie ma. Cóż... nic nie poradzę, ale ten kawałek tak na mnie działa. Cudo.

Poprawka w postaci "Asgaard" dotarła do mnie tak lekko poprzez mgłę i dopiero pod koniec jakoś się pozbierałem do przysłowiowej kupy. A to był koniec zasadniczej części tego koncertu. Wiadomo, że muszą być bisy, wiadomo - co jeszcze musi zostać zagrane. Tutaj nikt nie ma wątpliwości. Therion dosyć szybko ponownie zameldował się na scenie i Christofer Johnsson serdecznie podziękował polskiej publiczności za te wszystkie lata w których otrzymywał wsparcie od nas. Niby mówi to na każdym koncercie, ale i tak zawsze to jest miłe. Dla jeszcze większego podkręcenia atmosfery oczywiście zapytał, czy chcemy usłyszeć coś z płyty "Theli". Cóż... odpowiedz wszystkich zgromadzonych w klubie mogła być tylko jedna. To i zespół niezbyt już to wszystko przeciągając zaserwował... (nie, nie... jeszcze nie to...) "Invocation Of Naamah". No i zaliczam kolejny "odlot" co chyba niezbyt powinno dziwić. Kapitalny numer i emocje sięgają zenitu. Tym bardziej, że od razu mamy dokładkę z tej samej płyty. I tym razem to już jest kompozycja na którą wszyscy czekali - oczywiście "To Mega Therion".

Totalne szaleństwo, szał, amok i coś nie do opisania - krótko mówiąc - stan przedzawałowy dawno przekroczony. Jest niesamowita moc, ogień, klimat i wspaniałość w tym numerze. Dla mnie to jeden z ważniejszych utworów jeśli chodzi o muzykę jaką słucham na co dzień. Na żywo, w koncertowych emocjach wrażenie jest po prostu zabójcze. To jest ten moment, gdy nic więcej się dla mnie nie liczy... jest muzyka, jestem tylko ja... coś wspaniałego. To są chwile, momenty, emocje, które później towarzysza mi przez lata. Coś pięknego.

Po "To Mega Therion" zespół ponownie opuszcza scenę. Chwila oczekiwania i ponowny powrót. No ostatni bis dostajemy "Lemurię". Piękne i eleganckie zakończenie tego koncertu. Zespół żegna się z nami, tradycyjne ukłony i garść gadżetów lecąca w publiczność. Jeszcze chwila i muzycy definitywnie opuszczają scenę. Ja jeszcze chwilę stoję przy barierce i próbuję "uporządkować" emocje. A tych nazbierało się naprawdę sporo.

Wreszcie wracam do jako takiej równowagi i mogę normalnie funkcjonować. Wymieniamy pierwsze wrażenia i tutaj spodziewana jednomyślność - wszyscy są zachwyceni tym co widzieli i słyszeli. Część ekipy dosyć szybko udaje się na after party do innego lokalu, a ja w małym gronie pozostaję w klubie. Okazało się, że to był rewelacyjny pomysł, bo dosłownie dwadzieścia minut później naszym oczom objawili się Christofer Johnsson i Thomas Vikström. Oczywiście wspólne fotki, chwila rozmowy i dodatkowo daję Krzyśkowi do podpisu naszą fotkę z poprzedniego krakowskiego koncertu. Panowie zachwyceni koncertem, publicznością i bardzo miło się rozmawiało. Po takiej ilości szczęścia spokojnie udajemy się do wyjścia i na piwne after party.

Widziałem na żywo Therion po raz dziewiąty i po raz dziewiąty zostałem totalnie powalony. Jednym słowem tradycji stało się zadość, ale jak to już na początku napisałem - tego się spodziewałem i o tym byłem przekonany już dużo wcześniej. Po prostu koncertowo to jest genialny zespół. Studyjny dorobek równie wspaniały, więc nie ma mowy o jakiejś fuszerce. Może personalnie to teraz nie jest "najsilniejszy" skład tej formacji. Jednak nie mówimy tutaj o jakimkolwiek spadku na jakości. Bo Therion to jest koncertowa machina. Z najwyższym znakiem jakości.

Na koniec tradycyjnie garść pozdrowień: Magda, Marta, Monika, oraz Michał, Simon, Łukasz ("fajne dupeczki"), Jarecki... i dla wszystkich spotkanych przelotem przed, w trakcie i po koncercie!



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 14.12.2013 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!