Death Angel, Dew-Scented, Extrema, Admiron MegaClub, Katowice - 26.11.2013 r.
Rok 2013, a w szczególności jego jesień to niesamowita sprawa jeśli chodzi o koncerty w naszym kraju. Co kilka dni odbywa się jakaś ciekawa sztuka i nie sposób to wszystko zobaczyć i przeżyć osobiście. Czasami są to trudne wybory... ale akurat w przypadku koncertu zespołu Death Angel wątpliwości nie było. Widziałem amerykanów dwa razy na żywo i dwukrotnie zostałem totalnie pozamiatany. Tym samym było oczywiste, iż pojawię się w katowickim MegaClubie, żeby po raz trzeci doświadczyć koncertu Death Angel.
Jako pierwszy support wystąpiła formacja Admiron. Przyznam szczerze, że kompletnie nie zainteresował mnie to granie i ten czas spędziłem na rozmowach ze znajomymi. Drugim zespołem była włoska Extrema, która zaprezentowała thrash metal ze sporymi naleciałościami groove. Jednak większego szału nie było, ot takie rzemieślnicze i dosyć kwadratowe łupanie. Wokalista dwoił i troił się, by za wszelką cenę rozkręcić zabawę pod sceną, ale niestety niewiele z tego wyszło. Przy barierce ledwo garstka ludzi, która bez większego entuzjazmu przyglądała się temu, co się działo na scenie.
Trzecim i ostatnim supportem była formacja Dew-Scented, która zaprezentowała się zdecydowanie najlepiej. Co prawda ich thrash/death metal nie do końca mi podchodzi, ale jakieś tam pozytywy były. Widziałem ten zespół przed Testament w Krakowie i tym razem zrobili na mnie ciut lepsze wrażenie. Pod koniec koncertu Niemców zacząłem nawet przychylnie patrzeć na ten występ, więc kto wie - może jeszcze ze dwa razy ich zobaczę i się przekonam? Pożyjemy, zobaczymy... ale tego dnia w Katowicach wszyscy oczekiwali na jeden zespół - Death Angel!
Amerykanie na żywo to prawdziwa petarda i przed koncertem byłem pewien, że to będzie kapitalny występ. No ale nie uprzedzajmy faktów. Na początku były małe problemy z odpaleniem intro, ale koniec końców wszystko zadziałało jak należy i rozpoczęła się uczta. Warto zauważyć, iż był to pierwszy koncert na europejskiej części trasy promującej album "The Dream Calls For Blood". Oczywistym zatem był fakt, iż Death Angel rozpocznie od utworu "Left For Dead" i w MegaClubie rozpętało się niezłe piekło. Stałem przy barierce i od początku był tam spory młyn. Przez cały koncert odbywał się stage diving, a pogo wybuchało co chwile.
Na scenie muzycy Death Angel, którzy szaleją jakby mieli ze dwadzieścia lat mniej. Nikt tutaj się nie oszczędza i szaleństwo trwa przez cały koncert. Gitarzyści Ted Aguilar i Rob Cavestany, oraz basista Damien Sisson nieustannie się przemieszczają i wychodzą do publiki ze swoimi instrumentami. Do tego Mark Osegueda (Przewodniczący!), który oczywiście robi na scenie młyn za dwóch. Z wielką przyjemnością ogląda się tak sprawny koncertowo zespół. Jak dla mnie to rewelacja.
Death Angel promuje na tej trasie najnowszą płytę i z niej zagrał aż siedem kompozycji. Oprócz wspomnianego już "Left For Dead" poleciały jeszcze: "Son Of The Morning, "Fallen", "The Dream Calls For Blood", "Succubus", "Execution - Don't Save Me" i "Caster Of Shame". Jak ktoś dobrze już zna nowy album Amerykanów, to zauważył, iż jest to siedem pierwszych numerów z tego krążka.
Największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście utwór tytułowy. Zresztą jest to mój ulubiony kawałek z tego albumu. Tak uczciwie mówiąc to pozostałe kompozycje niewiele odstawały od tej wymienionej przed chwilą. Do płyty powoli zacząłem się przekonywać przed koncertem, teraz idzie mi już zupełnie z górki. Ogólnie Death Angel na tej trasie skoncentrował się na swoich nowszych albumach. Z poprzedniej płyty zagrali kapitalny "Relentless Revolution", poprawili świetnym "Claws In So Deep " (uwielbiam!) i w bisach dołożyli "Truce". Z "Killing Seasons" był dwa numery: "Lord Of Hate" (mistrzostwo świata!) i niezły "Sonic Beatdown ". Jak widać z trzech ostatnich albumów było aż 12 utworów.
Z debiutu poleciał "Mistress Of Pain", z "The Art Of Dying" otrzymaliśmy "Thicker Than Blood" i rewelacyjny "Thrown To The Wolves", który zamykał bisy. A sam koniec koncertu, to było outro - fragment instrumentalnego "The Ultra-Violence". I uzupełniając setlistowe rozważania dokładamy utwór "Seemingly Endless Time" z płyty "Act III". Jak widać sporo nowości i kilka starszych numerów. Wiadomo, że można marudzić dlaczego zespół nie zagrał tego, czy tamtego kawałka... ale to i tak nie ma sensu. Ważniejsze jest to, co się działo na scenie i przed nią. A tutaj było genialne, rewelacyjnie i wspaniale. Jak dla mnie to był koncert cudo. Zaliczona barierka, złapana kostka, którą podarował mi Rob Cavestany (trudno w to uwierzyć, ale po trzech koncertach DA na których byłem mam w domu 8 kostek i jedną frotkę!) i po koncercie zdjęcia ze wszystkimi muzykami. Cóż można więcej chcieć? No nic, prawda?
Dzisiaj wiem jedno - na kolejny koncert Death Angel jadę bez najmniejszego zastanowienia. Świetną sprawą była odpowiedź jaką udzielił nam Mark Osegueda. Po koncercie zapytaliśmy go czy następnym razem też przyjadą do Polski. Wokalista wybałuszył oczy i powiedział "co to za pytanie!" po czym wybuchnął śmiechem. Nie dziwie się... ludzi może nie było zbyt wielu, ale fanatyczność zgromadzonych tego dnia pod sceną musiała zrobić wrażenie na muzykach. Zresztą podobnie było na dwóch poprzednich koncertach w latach 2008 i 2011. Jak ktoś jeszcze nie widział Death Angel na żywo - to polecam jak najbardziej. Dla mnie to jeden z lepszych zespołów na żywo. Szaleństwo na scenie, muzycy nastawieni na dobrą zabawę i kawał świetnej muzy. Niesamowite jest to, jak ten zespół bawi się na scenie... gitarzyści, czy basista większość koncertu w ruchu, podchodzą pod samą publikę (nie raz Sisson uderzał specjalnie gryfem w moją wyciągniętą rękę), nawet potrafią w czasie gry przybijać piątki z fanami. A to co wyprawia Mark to osobna historia, to trzeba zobaczyć i przeżyć... wspomnę tylko charakterystyczny i niezapomniany motyw - wspólne wykrzykiwanie jakiegoś refrenu twarzą w twarz - dosłownie z odległości 30 centymetrów. Takie rzeczy tylko na koncertach Death Angel, a tych jak najwięcej życzę i sobie i Wam.
Na koniec tradycyjne pozdrowienia: Thomen(ik!), Żelazny (dzięki!), Ramza i Bulik.
|