Blaze Bayley Acoustic


Blaze Bayley Acoustic, Crimson Valley, Nonamen
Klub Madness, Wrocław - 30.03.2013


Na początku lutego 2013 roku Blaze Bayley wydał EP'kę zatytułowaną "Russian Holiday" na której, znalazło się pięć kompozycji zagranych akustycznie. Cztery z nich pochodzą ze wcześniejszych wydawnictw na których śpiewał Blaze, a jedna (tytułowa) to całkiem nowy utwór. Wokaliście na gitarze akustycznej akompaniuje niezwykle utalentowany gitarzysta Thomas Zwijsen. Po wydaniu EP'ki oczywiście nastąpiła koncertowa promocja i doczekaliśmy się trzech koncertów w naszym kraju.

30 marca zaplanowano koncert we Wrocławiu na który się wybrałem z Anetką (naszą nową Panią Fotograf - wkrótce uruchomimy galerię), która przyjechała z Katowic. W klubie Madness zameldowaliśmy się kilkanaście minut po godzinie 18-tej na którą był wyznaczony start imprezy. Jak to jednak często bywa, małe opóźnienie było nieuniknione. Jako pierwszy na scenie zameldował się krakowski zespół Nonamen, który zaprezentował ciekawą mieszankę heavy i progressu z elementami klasycznymi. Sporo dobrego w tej muzyce wnoszą skrzypce, które odgrywają dosyć ważną rolę. Szczególnie dlatego, iż w zespole nie ma drugiej gitary i to właśnie skrzypce ją zastępują. Ogólnie zespół Nonamen pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie i po początkowych nerwach (szczególnie jeśli chodzi o wokalistkę) później wszystko funkcjonowało jak należy. Podejrzewam, iż te początkowe nerwy wynikają z niewielkiego scenicznego obycia tego zespołu. Ale to nie ma co się przejmować, wszystko przyjdzie z czasem. Muzycznie jak dla mnie było jak najbardziej pozytywnie.

Drugim supportem był wrocławski zespół Crimson Valley, który znam doskonale i ten występ nie różnił się zbytnio od tych, które widziałem wcześniej. Heavy/power z heavy metalowymi zaśpiewami - to na żywo zawsze się sprawdza. Crimson Valley również pozostawił po sobie dobre wrażenie i sprawdził się doskonale w roli supportu. Po występie wrocławskiej formacji nastąpiło małe sprzątanie sceny i przygotowania do występu gwiazdy wieczoru.

Zanim na scenie pojawił się Blaze Bayley, to krótki występ dał gitarzysta Thomas Zwijsen. Holender nagrał płytę zatytułowaną "Nylon Maiden" na której przedstawił swoje interpretacje kawałków Iron Maiden. Pierwszą kompozycją zagraną w Madness był "The Trooper", który ściągnął pod scenę kilkanaście osób. Pierwsze nieśmiałe śpiewy, które z czasem były coraz głośniejsze. Kolejne utwory ("Wasted Years" i "The Evil That Men Do") powodowały, iż było jeszcze głośniej. Podczas kończącego ten solowy popis utworu "Run To The Hills" cały klub już śpiewał tekst. Szczerze mówiąc "obawiałem" się tej początkowej części koncertu, bo spodziewałem się, że może to być niezbyt ciekawe. Przyznaję teraz, iż myliłem się okrutnie. Thomas niesamowicie wymiata na gitarze akustycznej (a ma ledwo 25 lat!) i dodatkowo potrafi zachęcić ludzi do śpiewu. Wszystko to spowodowało, że odebrałem te cztery numery bardzo pozytywnie i chętnie posłuchałbym kolejnych.

Przed następnym numerem Zwijsen zapowiedział... gościa, którym była skrzypaczka Anne Bakker. Duet odegrał balladę "Wasting Love", która zabrzmiała po prostu... genialnie. Skrzypce dodały sporo nostalgii i stworzyły piękną oprawę do akustycznej gitary. Po tej kompozycji na scenę wreszcie wszedł Blaze i rozpoczęła się "zasadnicza" część koncertu. Pierwszym zagranym wspólnie numerem był "Lord Of The Flies". I tutaj od razu trzeba powiedzieć, że Blaze to taki typ wokalisty, który od pierwszej do ostatniej sekundy koncertu daje z siebie wszystko. Tego samego oczekuje od wszystkich zgromadzonych pod sceną. Po prostu źle "się czuje", gdy ludzie słabo reagują na jego nakręcanie do wspólnej zabawy. Oczywiście dokładnie tak samo było we Wrocławiu. Od pierwszych wersów wspólne śpiewy i szaleństwo w tłumie.

Kolejna kompozycja sprawiła mi niesamowitą frajdę i był to mój "michałek" tego koncertu. Mowa oczywiście o "Judgement Of Heaven", uwielbiam ten numer i usłyszenie go w Madness sprawiło mi ogromną przyjemność. Następny w secie był "Como Estais Amigos", który też pięknie zabrzmiał. A refreny ("No More Tears, No More Tears... If We Live For A Hundred Years, Amigos, No More Tears") to były wręcz magiczne chwile. Po maidenowych kawałkach doczekaliśmy się utworów z solowej twórczość wokalisty. Pierwszy z nich to liryczny "Meant To Be", a kolejny to rozpędzony "The Launch". To były dobre wybory, bo te kawałki doskonale wypadły w akustycznych wersjach. Jednak oczywiście większe wrażenie robiły utwory z dyskografii Iron Maiden i tak było w przypadku "Futureal". Pod koniec Blaze oczywiście w charakterystyczny sposób zachęcał publikę do screamingów co oczywiście świetnie wpływało na atmosferę tego koncertu. W tym numerze "gorączka" udzieliła się również Thomasowi i Anne. Gitarzysta nie mógł usiedzieć na swoim krzesełku i wyjątkowo głośno śpiewał tekst. Oczywiście w charakterystyczny dla siebie sposób, patrząc zgromadzonym pod barierką prosto w oczy. Skrzypaczka natomiast lekko "odpłynęła" w końcowej, tej szybkiej części kawałka. Wszystko to wyglądało naprawdę efektownie. Takie emocje ze sceny musiały się udzielić wszystkim zgromadzonym w Madness.

Po szaleństwach w poprzednim numerze musiał nastąpić fragment spokojniejszego grania. "Russian Holiday" to spokojny kawałek, a zagrany po nim "One More Step" jest przecież jeszcze bardziej wyciszony. Tutaj Blaze pokazał, że jest świetnym wokalistą i potrafi swoim głosem przekazać sporo emocji. Nie mniej emocjonalnie było w "Soundtrack Of My Life". Przed nim Blaze powiedział sporo szczerych słów i zrobiło się lekko intymnie. Sporym zaskoczeniem była dla mnie kolejna pozycja w setliście. Kawałka "Stealing Time" zupełnie się nie spodziewałem... no gdybym może wcześniej znał zawartość nowej EP'ki to o zdziwieniu nie byłoby mowy. Kolejna kompozycja to było apogeum szaleństwa na tym koncercie. "The Clansman" to jest genialnie koncertowy numer, jest stworzony do grania na żywo. To co się działo przez te kilka minut to po prostu miazga totalna. Wystarczy wspomnieć, iż pod sceną rozkręciło się srogie pogo. O chóralnych śpiewach to nawet nie muszę wspominać. Naprawdę było widać niemałe zdumienie na twarzach muzyków. Thomas nie wytrzymał i grał ten numer na stojąco, by w refrenach pochylać się w stronę fanów i wykrzykiwać tekst. Po "Judgement Of Heaven" to był drugi magiczny moment w Madness.

"Man On The Edge" to była przedostatnia pozycja tego koncertu. Po wstępie tradycyjna przerwa na zabawę Blaze vs publika. Tym razem wokalista mocno "przegiął" i wymusił na nas takie wrzaski, że aż trudno uwierzyć, że potrafiliśmy tak głośno ryknąć. Oczywiście Blaze za każdym kolejnym razem był "niezadowolony" i zmuszał do jeszcze większego wysiłku. Nawet muzycy nie mogli powstrzymywać się od śmiechu na "głupoty", które Bayley opowiadał tłumacząc dlaczego powinniśmy krzyczeć jeszcze głośniej. Ma facet talent do nakręcania ludzi do jeszcze większej zabawy. Po tym numerze zespół opuścił scenę, ale oczywiście nie mogło zabraknąć bisa. Tutaj też lekkie zaskoczenie, bo wybór padł na maidenowy "The Angel And The Gambler", w którym publika znowu miała spore pole do popisu. Muszę przyznać, że o ile na płycie ten numer jest dosyć nudny, to to co zrobili z tym kawałkiem w Madness to po prostu cud-malina. I to już był ostatni punkt tego koncertu. Ukłony na scenie, podziękowania i muzycy ewakuują się na stoisko z merchem. To już taka tradycja, że Blaze po występie jest dostępny dla wszystkich chętnych. Zdjęcie, autograf, czy chwila rozmowy - proszę bardzo.

Po koncercie zostajemy z Anetką w klubie dosyć długo. Jakoś nam się nie śpieszy do domu, na spokojnie wolimy przeżywać ten świetny wieczór w klubie. Już pod koniec spotkała nas sytuacja jakiej jeszcze w życiu nie doświadczyłem. W Madness zostało dosłownie kilka osób i Blaze z muzykami, a każdy zajęty swoimi sprawami. W pewnej chwili wokalista przechodząc koło nas pożegnał się tradycyjnym "See Yaa Next Time" i wyszedł z klubu. Po kilku minutach wrócił i dosiadł się do naszego stolika i z wielce tajemniczą miną powiedział, że ma dla nas specjalny prezent. I podarował nam pass (taką przepustkę z napisem "Crew") i powiedział, że dzięki temu możemy wejść na każdy kolejny koncert do końca obecnej akustycznej trasy. Jeśli powiem, że mnie zamurowało, to może w połowie odda to mój stan. Ledwo wydukałem jakieś podziękowania, a Blaze z wielce zadowoloną miną definitywnie opuścił klub. Stan mojego szoku utrzymywał się jeszcze następnego dnia. Cóż nie pozostaje mi nic innego jak odpłacić pięknym za nadobne i odwiedzić Mr Bayleya gdzieś w Europie i sprawdzić jak zareaguje na taką sytuację.

Przyznam szczerze, iż przed koncertem miałem obawy jak to będzie wyglądało. Zastanawiałem się jak będzie przebiegał ten koncert i czy przypadkiem nie będzie to zbyt monotonne. Wiadomo, że akustyczne numery nie mają mocy i ognia w porównaniu do tradycyjnych wersji. Jednak to co mnie spotkało w Madness przeszło moje najśmielsze oczekiwania. To był koncert z krwi i kości. Świetne numery na scenie, muzycy w doskonałej formie i Blaze, który na żywo jest klasą sam w sobie. Co ciekawe były momenty, gdy wokalista schodził na drugi plan i pozwalał muzykom na pierwszoplanowe role. Niezwykle efektownie wyglądały "pojedynki" Zwijsen - Bakker, gdy grali jakieś skomplikowane partie patrząc sobie w oczy z bliskiej odległości.

Nie pamiętam kiedy ostatnio tyle sobie pośpiewałem. Zabawa była przednia i ten kto zrezygnował z tego koncertu, naprawdę ma czego żałować. A najlepszym podsumowaniem niech będzie fakt, że od razu po wyjściu z klubu Madness "włączyło" mi się myślenie, że fajnie byłoby rzeczywiście wykorzystać zaproszenie od Bayleya i odwiedzić go gdzieś w Europie. I myślę o tym do tej pory.



Autor: Piotr "gumbyy" Legieć

Data dodania: 01.04.2013 r.



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!