Katatonia, Alcest, Junius Klub Kwadrat, Kraków - 18.11.2012
Skład europejskiej trasy "Dead Ends Of Europe 2012", promującej najnowsze wydawnictwo Katatonii, zatytułowane "Dead End Kings", okazał się dość zróżnicowany. Do wspólnych wojaży po najważniejszych europejskich miastach Szwedzi zaprosili dwa zespoły z zupełnie innych stron świata. Rola otwierającego artysty przypadła muzykom bostońskiej grupy Junius, a jako główny suport wystąpił dobrze już zakorzeniony na scenie francuski Alcest. Wydawać by się mogło, że taki zestaw koncertowy okaże się podobnie brzmiący i na dłuższą metę wywoła u publiczności poczucie monotonii. Jednak nic bardziej mylnego. Kolejność pojawiania się na scenie w zupełności korespondowała z poziomem prezentowanym przez artystów.
Zgodnie z tym twierdzeniem, najsłabiej wypadł Junius. Nie można powiedzieć, że występ Amerykanów zachwycił publikę, ale należy im oddać to, że spełnili swoją rolę. Ich niezbyt długi set dobrze nastroił wnętrze Kwadratu na koncert gwiazdy, dodając listopadowemu wieczorowi jeszcze więcej nostalgii i nieokreślonego smutku. Muzyka kwartetu ze stanu Massachusets obraca się w kręgach zdecydowanie bliższych muzyce rockowej, niż metalowej, ale to nie przeszkadzało im zabrzmieć wystarczająco głośno i ciężko. Przydługie kompozycje w dużej mierze składały się z długich instrumentalnych partii, pooddzielanych od siebie zawodzącymi wokalami o bardzo przestrzennym brzmieniu. Niestety, im dłużej trwał set, tym bardziej ich muzyka wydawała się monotonna, głównie za sprawą jednostajnego, wolnego tempa kawałków. Natomiast miłym dodatkiem do całości okazały się dość częste elektroniczne wstawki, w drobnym stopniu dodające koloru muzycznej paczce, dostarczanej przez Junius.
Kiedy na scenie pojawili się Francuzi z Alcest, jedyne czego się spodziewałem, to muzyczna ofensywa. Czterech muzyków, którzy z takim imagem spokojnie mogą pretendować do stworzenia death metalowego zespołu, zaprezentowało coś zgoła innego. Jako, że muzyka francuskiej grupy wyrosła na black metalowym podłożu, można było od czasu do czasu usłyszeć jakiś niewielki element tego bluźnierczego gatunku. Przeważały jednak utwory o bardzo złożonej strukturze, oparte na gitarowej ścianie dźwięku i bardzo przyjemnym, melancholijnym wokalu. Stosunkowo krótki set okazał się bardzo udany, dodatkowo podsycając powstałą już atmosferę oczekiwania na szwedzki zespół. Obserwując żywiołowe reakcje publiczności, bez trudu można było odgadnąć, że francuska grupa z powodzeniem trafiła w jej gusta. Schodząc ze sceny, członkowie Alcest musieli być przepełnieni radością. Bardzo poprawne wrażenie, jakie po sobie zostawili, sprawiło, że zgromadzeni fani domagali się bisów, na które planowo zabrakło czasu. A kiedy scena, udekorowana grafikami z najnowszego albumu sztokholmczyków, została zupełnie pusta, nie pozostało nic innego, jak czekać na headlinera, który wchodząc na tak sprawnie przygotowany grunt - nie mógł zawieść.
Nic podobnego nie miało też miejsca. Powitani głośną owacją główni aktorzy tego wieczoru rozpoczęli koncert od "The Parting" i "Buildings", nowych utworów, które od razu wyznaczyły wysoki poziom występu. Nietrudno sobie wyobrazić, że tego poziomu Katatonia nie opuściła aż do ostatnich dźwięków, które popłynęły z krakowskiej sceny. Zanim koncert dobiegł końca, szwedzka gwiazda z powodzeniem zaprezentowała najnowsze utwory, sprawnie wplatając je pomiędzy żelazne punkty koncertu. Były nimi z pewnością hity z "Great Cold Distance", a dokładnie "July", "My Twin" czy "Soil's Song". Co ciekawe, to właśnie z tego albumu pochodziła większość zagranych przez zespół utworów, równa ilości premierowych kawałków. Miłą niespodzianką było wykonanie na żywo starszych utworów: "Teargas", "Strained" oraz "Sweet Nurse". Tym samym muzycy pokazali, że nie odcinają się jednoznacznie od swojej muzycznej przeszłości. Chociaż styl grupy mocno ewoluował w ostatnich latach, to wielbiciele albumów: "Last Fair Deal Gone Down", "Discouraged Ones" i "Tonight's Decision" na tym koncercie nie powinni być rozczarowani. Całościowo koncert weteranów metalowej sceny wypadł niewiarygodnie ciężko, przechodząc moje najśmielsze oczekiwania. Na żywo Katatonia zyskuje na intensywności i wydaje się o wiele bardziej agresywna, niż na płytach. Nie zabrakło również lżejszych, odprężających momentów, kiedy rozbrzmiała kultowa ballada "Omerta" czy zaczerpnięte z przedostatniego albumu "The Longest Year" oraz "The Day And Then The Shade". Po tym ostatnim zespół zszedł ze sceny tylko dla formalności, po to żeby w chwilę później postawić kropkę nad i, udowadniając, jak świetnie się na niej czuje. Trzy ostatnie utwory, po jednym z każdej z trzech ostatnich płyt, były wyjątkowo trafnie dobrane. Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki ostatniego numeru tego wieczora, "Leaders", od dawna byłem już przekonany, że oto zakończył się jeden z lepszych koncertów, na jakich byłem w życiu.
Setlista:
The Parting Buildings Deliberation My Twin Burn The Remembrance The Racing Heart Lethean Teargas Strained The Longest Year Soil's Song Omerta Sweet Nurse Deadhouse Ghost Of The Sun July Day And Then The Shade --------------------- Dead Letters Forsaker Leaders
|