Turbo, Budge Inferno Cafe, Koszalin - 19.10.2012
Fani Turbo są jedyni w swoim rodzaju. Kiedy okazało się, że ten zasłużony dla polskiej muzyki metalowej zespół wystąpi w Koszalinie w pubie Graal... omal nie doprowadzili do jego odwołania. Napisali do menedżer grupy, że scena w owym miejscu jest za mała, że zespół się nie pomieści, że nagłośnienie do kitu i w ogóle lokal ssie. Oczywiście były to bzdury; jasne, Graal jest miejscem dosyć małym, ale mimo to regularnie odbywają się tam koncerty zespołów różnego formatu: od kapel nikomu nieznanych, po gwiazdy typu Closterkeller. Na decyzję jednak nie trzeba było długo czekać: występ został najpierw anulowany, a potem przełożony o tydzień ze zmienioną miejscówką. Pub Graal stracił koncert, co jest o tyle smutne, że mieli dwie grupy do wyboru na ten dzień i wybrali właśnie Turbo, mi przepadł urlop, a ludzie bardziej normalni (przepraszam za złośliwość, no ale sami rozumiecie
) musieli pogodzić się ze stratą supportu, którym w pierwszym terminie miał być reaktywowany Chainsaw...
Budge
Występ przełożony został z 12.10.2012 r. na 19.10 do prowadzonego przez założyciela Betrayer i byłego basistę Vadera - Beriala - Inferno Cafe. Bilety kosztowały 18 zł. w przedsprzedaży, co było kwotą zaskakująco niską, no ale z drugiej strony klub znajdował się na samym końcu miasta, więc pieniądze na taksówkę nieco podwyższyły ogólne koszty. No i sam bilet do najładniejszych nie należał: zwykły, żółty kartonik, który na dobrą sprawę można było samemu sobie wydrukować w domu - trzeba jednak oddać organizatorom, że nie mieli zbyt długo czasu na przygotowanie czegoś schludniejszego. Należąca do Beriala miejscówka okazała się całkiem spora - chyba nawet większa niż najbardziej popularne koncertowe miejsce w Koszalinie, a więc klub Kreślarnia. Start imprezy przewidziany był na godzinę 20:00 i najpierw mieliśmy zobaczyć występ zespołu Budge. Nie ukrywam, że byłem do nich nastawiony wybitnie wręcz sceptycznie, bowiem długo nie mogłem przeżyć braku Chainsaw, który jest według mnie jedną z najlepszych, młodych grup grających heavy metal w Polsce. Połczyńska kapela miała więc trudne zadanie przekonania mnie do siebie, no i niestety zawiodła.
Nie chodzi o to, że chłopaki nie potrafią grać, bo potrafią - chodzi o to, że muzyka którą wykonują jest tak straszliwie nieoryginalna. Na niektórych portalach pracę młodych metalowców określa się mianem połączenia klasycznego, tradycyjnego metalu z nowocześniejszymi brzmieniami: sludgem, groove'em, awangardą. Ja bym to znacznie bardziej skrócił: Pantera lub Down - i nic więcej. W ich graniu nie ma niczego, co mogłoby mnie zainteresować; widziałem mnóstwo młodych, polskich kapel preferujących tego typu muzykę i Budge w żaden sposób się nie wyróżnia. Te same riffy, takie same tempa, identycznie darcie się do mikrofonu - nihil novi, panowie. Pod względem muzycznym straszliwie mnie to wynudziło (zresztą moją ekipę też) i dopiero gdy Budge rzeczywiście trzasnął jakieś szybkie, heavy metalowe kawałki, to się (na chwilę) wybudziłem - to chyba powinna być lekka wskazówka co do kierunku w jakim zespół powinien iść. Grupa musi też porządnie wziąć się za pisanie materiału, ponieważ nie może być tak, że sporą część (krótkiego przecież) setu stanowią covery i te covery są najlepszymi kawałkami.
Strasznie irytował mnie wokalista, który jakby próbował być Philem Anselmo, ale mu nie wychodziło. Teksty o (przepraszam za słowa, no ale cytuję...) "cipeczkach", "pizdeczkach" czy "napierdalniu" mogą śmieszyć i cieszyć dzieciaki, ale dla mnie były po prostu żenujące. Byłego wokalistę Pantery widziałem na żywo i takiego słownictwa używał często, ale nie bezmyślnie; ciągle jest taką postacią, która mogłaby opowiedzieć dowcip, który wszyscy znają, ale w taki sposób, że musiano by wzywać karetki, bo ludzie ze śmiechu by popękali. Frontman Budge taki nie jest i chciałbym, ażeby na razie zachowywał się nieco bardziej profesjonalnie. Również nad wokalem mógłby popracować, bo o ile krzyczenie do mikrofonu wychodzi mu naprawdę znakomicie, to "czystsze" dźwięki już takie "czyste" nie są. Warto nad tym popracować, bo te bardziej heavy metalowe kawałki aż proszą się o normalny śpiew. Występ Budge trwał około 40 minut, no i, jak wspomniałem wcześniej, nie przypadł mi do gustu. Przed chłopakami mnóstwo pracy i mam nadzieję, że pewnego dnia zmienię o nich zdanie. Na koncercie sporo osób bawiło się pod sceną i pogowało, no ale ja się nie znam i na razie jestem na nie.
Turbo
Pomiędzy kawałkami Budge (czy też w ich trakcie - nie pamiętam) udałem się do stoiska z "dobrami" i nabyłem live album Turbo "Akustycznie", zdobywając od razu podpis Hoffmanna i Jokiela. Swoją drogą, nawet nie wiedziałem, że ten krążek dostępny jest osobno (a więc nie jako składnik box-setu). Sam zespół zameldował się na scenie około godziny 21:00 i, według wywiadu udzielonemu Głosu Koszalińskiemu, skupić się miał głównie na albumie "Kawaleria Szatana". Podczas koncertu okazało się jednak, że grupa przygotowała dużo bardziej przekrojowy materiał... pomijając nawet hity z "Kawalerii..." regularnie grane podczas ostatnich tras. Mały kłamczuszek z tego Hoffmanna, no ale, koniec końców, narzekać nie mogliśmy. "Imydż" po raz kolejny zmienił Dominik i nie każdy od razu go poznał: krótkie, czarne włosy i bródka zmieniły go w Kirka Hammetta z okresu "Load/Reload". Sam Jokiel śmiał się podczas podpisywania płyty, że jest jak kameleon i trzeba przyznać mu rację - wystarczy przejrzeć fotki Turbo z ostatnich kilku lat. Duża zmiana czekała nas również na perkusji: podczas ostatniego koncertu Turbo w Koszalinie za garami był jeszcze Krzyżyk - teraz do składu powrócił Mario. Czy dobrze? Mi gra Tomka zawsze imponowała, więc nieco kręciłem nosem, no ale przynajmniej w składzie nie pojawił się nikt nowy, co nie?
Skład niemal jak na "Awatarze", więc na początku dwa kawałki właśnie z tego albumu: najpierw powolny "Upiór w operze", a po nim mocne uderzenie "Armią". Nagłośnienie na początku było dosyć słabe, przez co nie potrafiłem odpowiednio wciągnąć się w występ: instrumenty były zlane, perkusja zbyt głośna, a wokal strasznie cichy. Nie pomogło "Na progu życia" i "Słowa pełne słów", podczas których najbardziej słychać było wycie Struszczyka (zapomnijcie o niższych dźwiękach!) i zestaw Maria. Na szczęście w końcu ktoś dał radę to wszystko ogarnąć (choć perkusja do samego końca brzmiała "pusto") i mogłem cieszyć się największymi polskimi heavy-metalowymi hitami: dynamiczne "Ktoś zamienił" przypomniało mi czym jest headbanging, a "hicior" w postaci "Komety Halleya" udowodnił, że Tomek ma głos i to nie byle jaki. "Pozorne życie" uspokoiło fanów pod sceną, którzy ciągle pogowali i pozwoliło im nieco odpocząć, natomiast "Strażnik Światła" z powrotem wciągnął ich w wir zabawy. Moim zdaniem, tytułowy utwór z ostatniej płyty, był jednym z najlepszych kawałków wieczoru: świetnie zagrany i pięknie zaśpiewany. Z uwagi na brak klimatyzacji, Struszczykowi zrobiło się nieco duszno, więc ściągnął koszulę, dumnie prezentując owłosioną klatę. Fanki mdlały z zachwytu (no dobra, tu akurat przesadzam...), a Tomek już bez reszty wciągnął się w występ, dając z siebie 100%.
"Ostatni grzeszników płacz" porwał fanów i pod sceną znowu zakotłowało się tak, że ludzie tracili ręce, nogi i głowy. Frontman bez problemu śpiewał niższym, zachrypniętym głosem, jak i wyciągał najwyższe noty, udowadniając tym samym, że Kupczyk jednak jest do zastąpienia - znakomite wykonanie! Następnie otrzymaliśmy "Wybacz wszystkim wrogom", a po nim nastąpiła ogromna wrzawa, gdyż Hoffmann zaczął grać utwór bez którego koncertu Turbo być nie może: "Szalony Ikar". Publiczność rozgrzana do czerwoności śpiewa refren i szaleje pod sceną... Piękna sprawa. Po "Ikarze" zmiana klimatu na bardziej rockowy: "Wybieraj sam". Metalowcy kołysali się w rytm tego spokojniejszego numeru, co było widokiem niezwykle zabawnym. Po nim Turbo po prostu dupę urwali kapitalnym "Noc już woła". Bez dwóch zdań jeden z najlepszych kawałków tego zespołu, z genialną grą Bogusza, przypominającą styl Steve'a Harrisa z Iron Maiden. Rutkiewicz zresztą był tego wieczoru bardzo aktywny - z reguły basiści chowają się z tyłu, natomiast on w pierwszym rzędzie dzielnie zagrzewał fanów. Po rewelacyjnym numerze ze "Strażnika światła", utwór którym Turbo zawsze kończy koncerty, a więc "Jaki był ten dzień" - ładna interpretacja Struszczyka, doskonały Hoffmann na gitarze (ach, co za solo!) i publiczność śpiewająca acapella. Koniec? Oczywiście, że nie!
Koncertu bez drugiej części "Kawalerii" być może, ale Turbo nie od razu chciało mi ten kawałek dać: przed nim szybko trzasnęli "Już nie z tobą", podczas którego wokalista startował w kosmos swoim wysokim głosem. Zaraz po nim jednak znajomy riff i rzeźnia jakiej jeszcze nie było: "Kawaleria Szatana" (z numerkiem II) przybyła i nie zostawiła jeńców. Niedobitkami zajął się "Ostatni Wojownik", a po ciałach przeszedł Wampir (ten od seansu). Iście zabójcze combo. Grupa zeszła ze sceny, no ale przecież wszyscy wiedzieli, że wrócą. No bo jak to tak żeby "Dorosłych dzieci" nie było. Tak się po prostu nie da i długo czekać nie musieliśmy, ażeby usłyszeć na żywo tą jedną z najpiękniejszych polskich ballad. Część dziewczyn wpadła na idiotyczny pomysł siadania na plecach swoich facetów, przez co nie było widać niczego, ale na szczęście nikt nie przeszkadzał w słuchaniu. Jak wyszło? Wiadomo, że bardzo dobrze! Na zakończenie Turbo przygotowało wydłużoną wersję "Ach! Nie bądź taki śmiały", podczas której każdy z muzyków miał swoje pięć minut. Jokiel, który przez cały koncert schowany był z tyłu sceny i sprawiał wrażenie lekko znudzonego (no ale zawsze tak wygląda...), po ładnej solówce zagrał "Enter Sandman" Metalliki. Pozostali muzycy nie pozostali dłużni, bowiem w trakcie tej całej zabawy mieliśmy również fragmenty "Under Pressure" (Queen), "Black Night" (Deep Purple), pieśni żołnierskich czy nawet motywu przewodniego ze "Stawki większej niż życie". Publiczności najbardziej podobała się długa solówa Bobkowskiego, ale ja jednak ciągle nie mogę pogodzić się z odejściem Krzyżyka - to właśnie jego chciałbym zobaczyć za garami. Gdy wszyscy myśleli, że to już koniec, kolejna niespodzianka: "Child in Time" (znów Deep Purple), dedykowane fanom, którzy przyjechali z daleka specjalnie na ten występ. Struszczyk sprawił, że aż bębenki w uszach wibrowały - jak Gillan za najlepszych lat.
Koniec? Gdzie tam! Publiczność tak skandowała nazwę zespołu, że Tomek i Wojtek wrócili na scenę (reszta już pakowała instrumenty), by na totalnym "spontanie" wykonać "Epilog". Tego numeru nie było w setliście, więc Hoffmann musiał sobie przypomnieć jak to się w ogóle gra. Wyszło jednak przepięknie i refren przez długie godziny siedział w mojej głowie. Coś niesamowitego. Koncert skończył się około 23:30, tak więc Turbo szalało na scenie przez niemal dwie i pół godziny. Kręgosłup zaczął mi odmawiać posłuszeństwa, nogi bolały niemiłosiernie, a następnego dnia trzeba było wstać do pracy. Warto jednak było: co prawda na początku było trochę niemrawo, ale później Turbo pokazał, że mimo roszad w składzie jest siłą, z którą trzeba się liczyć. To prawdziwa legenda, którą wręcz trzeba zobaczyć przynajmniej raz na żywo. A że brakło mi "Smaku ciszy", pierwszej "Kawalerii" czy "Sztucznego oddychania"? Cóż, zawsze czegoś brak... Może następnym razem?
SETLISTA
01. Upiór w operze 02. Armia 03. Intro/Na progu życia 04. Słowa pełne słów 05. Ktoś zamienił 06. Kometa Halleya 07. Pozorne życie 08. Strażnik światła 09. Ostatni grzeszników płacz 10. Wybacz wszystkim wrogom 11. Szalony Ikar 12. Wybieraj sam 13. Noc już woła 14. Jaki był ten dzień 15. Już nie z tobą 16. Kawaleria Szatana II 17. Ostatni wojownik 18. Seans z wampirem ----------- 19. Dorosłe dzieci 20. Ach! Nie bądź taki śmiały - medley 21. Child In Time (Deep Purple cover) ----------- 22. Epilog
|