Jorn Lande jest muzykiem, który świetnie współpracuje z różnymi zespołami i projektami na przestrzeni jednej płyty, w porywach dwóch, po czym zabiera zabawki i wraca do swojej piaskownicy, w której nie musi się słuchać innych kompozytorów, ani dzielić z nimi cukierkami z kontraktów.
Po definitywnym odejściu z Masterplana przyszedł czas, żeby bardziej skupić się na solowym projekcie. Jedyną zabawką, którą Jorn zabrał z poprzedniego zespołu jest kawałek "Time To Be King", zdecydowanie wart ponownego nagrania pod własnym szyldem. Pozostając przy alegorii piaskownicy - natchniony Jorn siedzi, stawia sobie z piasku zamki i katedry, tworzy własny świat, któremu niesie rocka i wiarę. "Bring Heavy Rock To The Land" zarówno tekstowo jak i gatunkowo idealnie wyraża to, w co Jorn wierzy, co go inspiruje, jak postrzega siebie i świat. Już samo określenie "heavy rock" w tytule sugeruje, że Jorn bierze w posiadanie miedzę symbolicznie odgradzającą hard rock od heavy metalu i zamiast ciskać się między gatunkami jest gotowy stopić je w jedno spójne brzmienie. Na okładce tradycyjnie Kruk, maskotka solowego projektu, tym razem występuje w roli kaznodziei, gdyż mamy tu do czynienia z prawdziwym powołaniem. God Bless Rock!
Płytę otwiera akustyczna miniatura "My Road", która opowiada o tym, jak muzyka wpłynęła na życie małego Jornusia. Potem leci już soczysty, dynamiczny kawałek tytułowy z wpadającym w ucho refrenem, fajną solówką gitarową i rock'n'rollowymi riffami. Na całej płycie jest sporo ukłonów w stronę korzeni gatunku i amerykańskiego brzmienia. Szybkie kawałki mają klasyczny motocyklowy klimat, zwłaszcza świetny cover Cristophera Crossa "Ride Like The Wind". Wolniejsze utwory ("The World I See", "Black Morning") też nie tracą właściwego ciężaru, tempo i moc są dawkowane, żeby zbudować wyrazisty i emocjonalny przekaz. Zdecydowanie Jorn jest w dobrej formie wokalnej, a i skład instrumentalny był na tej płycie bardzo udany.
Ogólnie mamy tu kilka świetnych kawałków, parę przeciętnych, dwa covery oraz "Ride To The Guns", które zasługuje jeśli nie na osobną recenzję to chociaż odcinek programu "Urzekła mnie twoja historia". Ostatnimi czasy tematyka wojenna w metalu całkowicie przyćmiła motory, diaboły i inne jednorożce, tak że można doznać takiego skrzywienia, że na historyczne teksty zaczyna się patrzyć pod kątem muzyki. Przez to stwierdziłam, że "Charge Of The Light Brigade" Alfreda Tennysona jest wierszem tak rytmicznym i idealnie oddającym ferwor walki, że świetnie nadawał by się na kawałek metalowy. Niestety słynący ze zbierania pomysłów od fanów Sabaton odmówił realizacji, w uzasadnieniu podając "my piszemy najpierw muzykę, potem teksty, odwrotnie się nie da". Natomiast Jorn bez proszenia nawiązał do tego wiersza w refrenie "Ride To The Guns" (Cannon To The Left, Cannon To The Right, Cannon To The Front!), czym sprawił mi niespodziankę sezonu. No mówisz i masz! I jeszcze czyta w myślach! Do tego kawałek jest żywiołowy, galopujący (w końcu to szarża) i bardzo chwytliwy; razem z tytułowym zdecydowanie w czołówce płyty.
Jorn czasem potrafi zaskoczyć, ale w dużej mierze jest już niereformowalny i pokazuje, że teraz chce grać po swojemu, i nawet jeśli niektórzy woleliby go słyszeć w jakieś ambitnej powerowej albo progresywnej produkcji, on będzie dalej wyciągał swoje "yeeeeeeeeeah!" i "roooooock!". Zagorzali fani zdecydowanie powinni docenić szczerość przekazu na tym albumie i wysokie stężenie Jorna w Jornie, natomiast dla szerszej publiczności dobrą wiadomością jest na pewno to, że ktoś jeszcze gra hard rocka z przekonania (i czytuje Tennysona).
Lucy / [ 05.12.2013 ]
|