Już sam tytuł piątego pełnoprawnego albumu Finów wskazuje na black metalowe naleciałości. Tym razem mam na myśli zamiłowanie do długiego, zawiłego nazewnictwa płyt (niedościgniony wzór to zapewne Dimmu Borgir). Nietrudno się domyślić, że wpływy ogólnie pojętej sceny black metalowej są dobrze widoczne na krążku. Na szczęście jednak jego muzyczna zawartość czerpie z kilku różnych źródeł, tym samym zapewniając wiele dobrej zabawy nie tylko fanom bluźnierczych dźwięków rodem z mroźnej Norwegii.
"IV The Requiem..." sprawnie podzielono na dwie części przy pomocy utworu "Art Of Death Act II: The Last Journey" pełniącego rolę akustycznego przerywnika. Całość zaś dodatkowo obramowano numerami "Art Of Death Act I: Soulbells" oraz "Art Of Death Act III: The Requiem Of Funeral Eve". Chociaż brzmi to niezwykle zawile, to wspomniany zabieg na swój sposób porządkuje poszczególne numery. Z drugiej strony nie sposób dostrzec zasadniczych różnic pomiędzy kawałkami z pierwszej i tymi z drugiej części płyty. Warto dodać, że ostatni z wymienionych powyżej utworów to niemalże 9-minutowy lewiatan, w dobrym stylu zamykający album. Album, który jak zaznaczyłem na wstępie, jest zróżnicowany, a widoczne na nim silne wpływy szeroko pojętej sceny skandynawskiego death metalu można by powiązać z nazwami takimi jak nieistniejące już The Duskfall czy Sacrilege. Szczęśliwie muzycy Immortal Souls nie pokusili się jedynie o kopiowanie innych artystów i poszli o krok dalej. Stworzyli bardzo udany konglomerat brzmieniowy jednogłośnie oparty na melodyjnym graniu, a zarazem nie pozbawiony stosownego ciężaru. Najlepsze tego przykłady to chociażby utrzymany w średnim tempie "Evil Believer" czy dynamiczny, opatrzony prostym, acz wymownym teledyskiem "Nuclear Winter". Pierwsze zaskoczenie przychodzi wraz z numerem "I Wept", który mógłby być typowym dla lat 90-tych utworem. Zwracam tutaj uwagę zwłaszcza na otwierający go riff utrzymany w znakomitym, starym stylu. Ponadto na swój sposób konstrukcją przypomina on kawałki Amon Amarth, chociaż nie jest aż tak toporny, jak kompozycje szwedzkiego zespołu.
Nie zabrakło też na "IV The Requiem..." wolnych, walcowatych kawałków, przygniatających masywną pracą gitar i miarową, jednostajną grą podwójnej stopy. Dowodzą tego "Absolution" czy "Last Day On Earth", wzbogacone ostrymi jak brzytwa melodiami i krystalicznie czystymi partiami gitary prowadzącej. Do miana najlepszego utworu na płycie aspiruje bez wątpienia "Reek Of Rotting Rye". To akurat rasowy black metalowy numer, nasycony złowrogimi emocjami, bezlitosny w brzmieniu. Można by czepiać się nieco uproszczonej wiodącej melodii, ale nie zapominajmy czym ten akurat gatunek podbija serca fanów - z pewnością nie jest to różnorodność kompozycyjna, ani wyszukane sposoby urozmaicania dźwięków. Potęguje to jedynie wrażenie, że utwory takie jak te pisze się w jednym tylko celu - żeby rozwiać wszelkie wątpliwości słuchaczy co do kwestii dominacji melodii nad agresją. Wisienką na torcie jest tutaj instrumentalne zakończenie kawałka, na swój sposób wyraźnie kończące dźwiękowe zniszczenie dokonane przez poprzedzające je nuty.
Chociaż nie ma na tym albumie zbyt wielu innowacji warto wspomnieć takie smaczki jak chociażby basowe intro i outro w "Hypnotic Atrocity", czy liczne zmiany tempa oraz czysty, klarowny wokal w "Last Withering Rose" - utworze utrzymanym w balladowym charakterze. Nowinek ciąg dalszy: paradoksalnie jak na zespół skłaniający się w stronę black metalu, bez trudu można znaleźć w tekstach zarówno motywy chrześcijańskie, jak i zamiłowanie do wplatania motywów związanych z najsroższą porą roku - zimą. Miłym dodatkiem okazuje się również instrumentalne zakończenie "Thoughts Of Desolation", które przywodzi na myśl inspirowane muzyką ludową wstawki we wczesnej twórczości takich formacji jak At The Gates czy Dark Tranquillity.
Wspomniane już przeze mnie zakończenie płyty podkreśla jedynie spójność "IV The Requiem For The Art Of Death". Nie ukrywam, że dokonuje się to w niezwykle przyjemny sposób. Ostatni numer powoli snuje się, na przemian ponownie wgniatając słuchacza w podłoże, to znów pozwalając na złapanie oddechu w mniej intensywnych partiach. W odróżnieniu od innych fińskich kapel Immortal Souls nie ucieka się do wątpliwej jakości monumentalnych smyczków, patetycznej feerii klawiszy czy mieszaniny growlu i czystych, chóralnych wokali - w celu podania swojej twórczości w bardziej przystępnej formie. Ich muzyka oparta na prostej, sprawdzonej formule broni się sama, momentami uderzając na odlew niebywałą świeżością.
Kuba Jaworudzki / [ 22.05.2012 ]
|