Otwierająca album "Inertia" dokładnie spełnia swoje zadanie, powoli wprowadzając słuchacza w materiał zawarty na krążku. Zaczyna się od chłodnych, pojedynczych dźwięków gitar brzmiących jakby z oddali. Słuchając tego kawałka miałem wrażenie, że to zimowy wiatr niesie muzykę znad zmarzniętych pól wprost do mnie. Dopiero bębny leniwie wybijające rytm przypominają, że to tylko muzyka. Dźwięczące w tym utworze klawisze bardzo wyraźnie rysują się na tle masywnych gitar. Zakończenie fade'm to tylko krótka cisza przed nawałnicą rozpoczynającą drugi na płycie "Through The Shadows".
Ten właśnie utwór utrzymany w średnim tempie, ma w sobie coś podniosłego. Efekt ten osiągnięto poprzez nagranie kilku nakładających się na siebie ścieżek wokalu. Słychać to szczególnie w świetnym, wpadającym w ucho, refrenie. Prowadzącej melodii nie powstydziłby się żaden solidny metalowy zespół, zwłaszcza skandynawski. Warto zauważyć liczne eksperymenty wokalne Niilo Sevänena. Operuje on na tej płycie m.in. nieco mało czytelnym growlem w jednolitym, niskim rejestrze, a także przejmującym szeptem. Melodyjnym śpiewem zaś wspomaga go gitarzysta Ville Friman, który radzi sobie zupełnie przyzwoicie. Współpraca obu głosów wypada całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że Sevänen sam nie dałby sobie ze wszystkim rady.
Na niespełna godzinnym albumie znalazło się miejsce dla dwóch siedmiominutowych kompozycji, co w gatunku jakim jest melodyjny death metal, a o tym możemy mówić w przypadku fińskiego zespołu, nie jest bardzo popularne. Pierwszy z tych olbrzymów nie rozczarowuje, ani szerokim tłem zbudowanym z klawiszy i chóru, ani licznymi zmianami tempa, które nie pozwalają się nudzić. Końcowe partie melodyjne przywodzą mi na myśl Dark Tranquillity chociażby z albumu "Character". Muzycy Insomnium zwiększyli po prostu natężenie tych partii na minutę utworu.
Zwracając się w stronę sztandarowych numerów takich jak "Only One Who Waits", "Regain The Fire" czy "Unsung" doszedłem do wniosku, że ta płyta zadowoli oddanych fanów grupy. Nie ma tu bowiem zbyt wielu eksperymentów czy innowacyjnych rozwiązań, w nowych kompozycjach wykorzystano raczej sprawdzone już rozwiązania. Nawet ostatni wspomniany przeze mnie utwór, chociaż rozpoczyna się w niespodziewanie lekki jak na Finów sposób, po chwili staje się sztampowy, kiedy pojawiające się w nim czyste wokale kontrastują z niskim growlem Niilo Sevänena. "Every Hour Wounds" to jedyny jednoznacznie szybki i dynamiczny utwór na tej płycie, który niepotrzebnie i dość niespodziewanie zwalnia m.in. w refrenie rozlewając się na boki jak gęsta mgła, snując się bez końca.
Najbardziej pozostającym w pamięci numerem okazuje się "Decoherence", zwiewny przerywnik, ukazujący bardziej wrażliwą stronę muzyków z Joensuu. Przynosząc chwilowe wyciszenie pozwala przygotować się na spotkanie z drugim siedmiominutowym lewiatanem - "Lay The Ghost To Rest". Ten z kolei, w wolnym tempie czołga się do przodu przez gęstwinę dźwięków, tak dobrze znanych z poprzednich utworów. Pomimo wydłużonego czasu kompozycji, nie ma w niej nic zaskakującego, co można by jednoznacznie rozumieć jako niedopatrzenie, przecież dłuższy utwór daje więcej możliwości.
Brzęczące gitary rozpoczynające tytułowy utwór sprawiają, że jednego nie można Finom odmówić w zupełności - konsekwencji. Zapomniałbym dodać, że to również kawałek kończący się w powolny, rozciągnięty sposób gasnącymi gitarami. Wykorzystane na albumie smyczki oraz efekty klawiszowe cały czas podkreślają mroczny i tajemniczy nastrój. Nie pozwalają tym samym wyzbyć się dziwnego uczucia nostalgii, zmieszanej z głęboką zadumą. Są kolejne wolne numery, kolejne nałożone ścieżki wokalu, niski growl i tak dalej. Niestety brakuje tu jakiejś dużej perły błyszczącej w morzu czarnego czarnego aksamitu. Tu nic się nie wyróżnia, nie dodaje uroku.
Zamykający płytę utwór pomaga tylko postawić ostateczną diagnozę. Gościnny występ Mikaela Stanne (Dark Tranquillity) w zasadzie nie wnosi wiele urozmaicenia do całości. Jego głos z trudem przebija się przez ścianę dźwięku, rytmiczne, dudniące bębny i chwytliwą, przewodnią melodię. "One For Sorrow" to dobrze brzmiący i wyprodukowany album. Nieco monotonny i przewidywalny jak dla mnie, może mimo wszystko wpłynąć na ugruntowanie pozycji Insomnium wśród bardziej konserwatywnych fanów na dość zatłoczonej fińskiej scenie metalowej. Być może nowa wytwórnia - Century Media - znana ze swej dobrej ręki do zespołów, pomoże melodyjnemu kwartetowi wznieść się na wyżyny ich możliwości. W moim odczuciu jeszcze tam nie dotarli.
Kuba Jaworudzki / [ 18.12.2011 ]
|