01. Lunatic Of God's Creation
02. Sacrificial Suicide
03. Oblivious To Evil
04. Dead By Dawn
05. Blaspherereion
06. Deicide
07. Carnage In The Temple Of The Damned
08. Mephistopheles
09. Day Of Darkness
10. Crucifixation



Wcześniej tak katowałem tylko "Master Of Puppets", przyszła jednak pora na mocniejsze doznania. Po heavy, potem thrashu upodobaliśmy sobie z kumplami z podstawówki death metal, który właśnie święcił triumfy w ciężkim graniu. Ileż ja się namachałem łbem przy debiucie tych bluźnierców z Deicide, ileż nastałem przed lustrem z wyimaginowanym wiosłem. Rodzice mieli mnie za idiotę: dziewczynę rzuciłeś, piłkę nożną rzuciłeś i nic tylko ten metal. E tam, myślałem, i tak wyrosnę na ludzi, tymczasem posłucham sobie jedynki Deicide. Ta płyta przynosi dziesięć absolutnych killerów, niesamowicie masywnych i brutalnych, okraszonych zwyrodniałym wokalem. Jedynie chyba John Tardy (Obituary) i Marc Grewe (Morgoth) zrobili na mnie wówczas takie wrażenie jak Glen Benton, który jednak posuwał się nieco dalej z tym swoim chrząkaniem, warkotem, bulgotem i co tam jeszcze, zachowując przy tym coś na kształt linii melodycznej, bowiem nie ma problemu z podśpiewywaniem sobie tekstów na przykład. W ogóle Glen zdaje się być bardzo utalentowanym wokalistą (jakkolwiek to brzmi), sprawnym również aranżacyjnie. Wysoki poziom materiału to w dużej mierze jego zasługa, ale pozostali też nie są tu oczywiście od parady. Znakomita praca sekcji rytmicznej daje przytłaczające, zniewalające i nokautujące wrażenie, do tego dochodzą solówki z piekła rodem. Jeżeli chodziło o ekstremalne granie, to wówczas - początek lat 90-tych ubiegłego wieku - trzeba było równać do Deicide.

Debiut kwartetu z Florydy to od początku do końca kawał surowego mięsa, bez żadnych mielizn i zapaści, to album doskonały po prostu. Rozpoczynający się powalającym na ziemię atakiem dźwięków, które już do końca masakrują: "Lunatic Of God's Creation", "Blasphereion", "Carnage In The Temple Of The Damned", "Mephistopheles", "Crucifixation" to kawałki pełne blastów i death metalowej sieczki, jednak każdy z nich jest charakterystyczny, w każdym są smaczki, każdy zapada w pamięć, co przy takim stężeniu brutalności zaiste łatwe nie jest. Pozostałe kawałki: "Sacificial Suicide", "Oblivious To Evil", "Dead By Down" (grindcore'owy wstęp), "Deicide" i "Day Of Darkness" przykuwają uwagę nieprawdopodobnie ciężkimi, rytmicznymi fragmentami w średnich tempach, przy których nie sposób usiedzieć w miejscu.

Nie wyobrażam sobie, żeby jakiś entuzjasta metalu nie słyszał tego materiału, gusta gustami, ale tę pozycję trzeba przynajmniej znać, towarzyszyła mi ona niezmiennie przez te dwadzieścia lat z hakiem, kiedy to wyrastałem na ludzi i na twarzy cały czas mam te same wypieki przy słuchaniu.

Mat / [ 04.09.2011 ]




brak recenzji





Nick:  



E-mail:  



Treść komentarza:  



Suma 2 i 3 =




Krzysiek [ dddd ] 04-09-2011 | 18:21

nie wierzę, w tym serwisie.
jak dla mnie 10/10


bolek [ dddddddddddffff ] 04-09-2011 | 18:33

A miało być bez bluźnierców ociekających smołą


bolek [ dddddddddddffff ] 04-09-2011 | 18:37

A miało być bez bluźnierców ociekających smołą






Deicide
Deicide

Roadrunner Records - 1990 r.




10/10



brak recenzji



© https://METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!