Wcześniej tak katowałem tylko "Master Of Puppets", przyszła jednak pora na mocniejsze doznania. Po heavy, potem thrashu upodobaliśmy sobie z kumplami z podstawówki death metal, który właśnie święcił triumfy w ciężkim graniu. Ileż ja się namachałem łbem przy debiucie tych bluźnierców z Deicide, ileż nastałem przed lustrem z wyimaginowanym wiosłem. Rodzice mieli mnie za idiotę: dziewczynę rzuciłeś, piłkę nożną rzuciłeś i nic tylko ten metal. E tam, myślałem, i tak wyrosnę na ludzi, tymczasem posłucham sobie jedynki Deicide. Ta płyta przynosi dziesięć absolutnych killerów, niesamowicie masywnych i brutalnych, okraszonych zwyrodniałym wokalem. Jedynie chyba John Tardy (Obituary) i Marc Grewe (Morgoth) zrobili na mnie wówczas takie wrażenie jak Glen Benton, który jednak posuwał się nieco dalej z tym swoim chrząkaniem, warkotem, bulgotem i co tam jeszcze, zachowując przy tym coś na kształt linii melodycznej, bowiem nie ma problemu z podśpiewywaniem sobie tekstów na przykład. W ogóle Glen zdaje się być bardzo utalentowanym wokalistą (jakkolwiek to brzmi), sprawnym również aranżacyjnie. Wysoki poziom materiału to w dużej mierze jego zasługa, ale pozostali też nie są tu oczywiście od parady. Znakomita praca sekcji rytmicznej daje przytłaczające, zniewalające i nokautujące wrażenie, do tego dochodzą solówki z piekła rodem. Jeżeli chodziło o ekstremalne granie, to wówczas - początek lat 90-tych ubiegłego wieku - trzeba było równać do Deicide.
Debiut kwartetu z Florydy to od początku do końca kawał surowego mięsa, bez żadnych mielizn i zapaści, to album doskonały po prostu. Rozpoczynający się powalającym na ziemię atakiem dźwięków, które już do końca masakrują: "Lunatic Of God's Creation", "Blasphereion", "Carnage In The Temple Of The Damned", "Mephistopheles", "Crucifixation" to kawałki pełne blastów i death metalowej sieczki, jednak każdy z nich jest charakterystyczny, w każdym są smaczki, każdy zapada w pamięć, co przy takim stężeniu brutalności zaiste łatwe nie jest. Pozostałe kawałki: "Sacificial Suicide", "Oblivious To Evil", "Dead By Down" (grindcore'owy wstęp), "Deicide" i "Day Of Darkness" przykuwają uwagę nieprawdopodobnie ciężkimi, rytmicznymi fragmentami w średnich tempach, przy których nie sposób usiedzieć w miejscu.
Nie wyobrażam sobie, żeby jakiś entuzjasta metalu nie słyszał tego materiału, gusta gustami, ale tę pozycję trzeba przynajmniej znać, towarzyszyła mi ona niezmiennie przez te dwadzieścia lat z hakiem, kiedy to wyrastałem na ludzi i na twarzy cały czas mam te same wypieki przy słuchaniu.
Mat / [ 04.09.2011 ]
|