Węgierska scena metalowa jest raczej mało znana w Polsce. Zespoły z tego kraju nigdy nie aspirowały do miana międzynarodowych gwiazd. Ich charakterystyczną cechą jest śpiewanie w narodowym języku. Pomimo swych zawiłości mowa ta świetnie pasuje do heavy metalu czy muzyki rockowej. Ważne jest też to, że właściwie nigdy muzycy z tego kraju nie podążali, jak np. polskie Turbo, za panującymi w świecie modami, grając prawdziwy, płynący z serca metal. Do najbardziej znanych węgierskich zespołów rockowych należą Omen, Pokolgép, Metal Lady, Wellington czy Ossian, którego jeden z albumów pragnę pokrótce opisać.
Zespół ten powstał w 1986 roku z inicjatywy byłego basisty Pokolgép - Endre Paksiego, który postanowił jednak przejąć funkcje wokalisty. Ossian zadebiutował dwa lata później wspaniałym albumem "Acélszív" ("Serce ze stali"). Jest to jedna z najlepszych płyt, które powstały w jeszcze wtedy komunistycznej części Europy. To zbiór świetnych utworów opatrzonych naprawdę dobrą produkcją. Potem udało się wydać 7 albumów, po czym słuch po Ossian zanikł. Do reaktywacji doszło w 1998 roku, kiedy ukazał się album "Fémzene", będący jednam z najlepszych w ich karierze. Jednak dopiero wydany w 2003 roku "Hangerőmű" okazał się prawdziwym hitem.
Tytuł albumu znaczy po polsku "maszyna" dźwięku i to słowo chyba najbardziej obrazuje to, co dzieje się na płycie. Włączając "play" już do jego końca nie możemy się oderwać od wspaniałych dźwięków, które dobiegają do naszych uszu. Na początek ciężki riff w tytułowym utworze, a następnie największy przebój płyty "Desdemona". Utwór ten to wspaniałe połączenie heavy metalowych ostrych dźwięków i rockowej przebojowości. Ogólnie utwory najbardziej zbliżone są swą konstrukcją do tego, co tworzył Judas Priest na płytach z lat 80-tych, jednak nie brak im i melodyjności Iron Maiden. Muzycy Ossian nie zapominają też, jak powinna brzmieć prawdziwa, heavy metalowa ballada, czego najlepszym przykładem jest "Várnak Rád, Társ a Bajban" i zamykający album "Csendesen". Nie brakuje też utworów zbliżonych stylistycznie do power metalu, jak ostry a zarazem szybko wpadający w ucho "A Könyv".
Duże słowa uznania należą się zarówno muzykom jak i producentowi Kristofowi Hartmannowi. Płyta ta posiada dość suche brzmienie, charakterystyczne dla twórczości grupy po reaktywacji. Jest ono można powiedzieć "pure metalowe" bez zbędnych nowoczesnych dodatków. Przede wszystkim zafascynowany jestem grą gitarzystów. Ich umiejętności są bardzo wysokie, czego najlepszym przykładem są trudne technicznie solówki a jednocześnie dość proste riffy. Drugim ważny elementem jest śpiew Endre Paksiego. Nie używa on jakiś wyszukanych, wysokich dźwięków oscylując bardziej wokół średnich rejestrów, jednak jego wokal brzmi mocno, wpasowując się w dźwięki towarzyszących mu instrumentów.
Płyty tego zespołu są raczej słabo dostępne na polskim rynku. Mnie osobiście udało się kupić jedna z nich w dość rozsądnej cenie na aukcji allegro. Oprócz ładnej książeczki z tekstami (ach!!! te węgierskie teksty, których nikt nie jest w stanie zrozumieć) i zdjęciami dostajemy dwa teledyski w postaci "Desdemony" i "15 Perc" z albumu "Árnyékból a Fénybe". Warto jednak czasem dobrze poszukać po Internecie, a nuż się uda. A wtedy najlepiej brać wszystko w ciemno, bo ten zespól nigdy nie nagrał syfu. Tych, którzy są, choć trochę zainteresowani twórczości tej grupy zapraszam na ich oficjalna stronę, gdzie można sobie ściągnąć wszystkie teledyski i kilka mp3.
Danko / [ 30.07.2011 ]
|