Premiera Luxtorpedy skłoniła mnie do przemyśleń w dwóch kategoriach. Raz, że rasowego hard rocka w Polsce jest jak na lekarstwo. Dwa, że jeśli nawet coś z kopytem na biało-czerwonym rynku ma okazję się ukazać to z reguły w języku angielskim. A przecież polska scena ciężkich brzmień, szczególnie w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, była owocna w naprawdę porządne wydawnictwa, które wychodziły na przeciw teoriom o niedostatkach polszczyzny w utworach muzycznych. Należy wspomnieć Illusion, Kobong, Proletaryat, Sweet Noise czy TSA. Trochę w nawiązaniu do dobrych tradycji, a trochę w swoim własnym suwerennym stylu krążek nagrali Litza, Krzyżyk, Hans, Kmieta i Dreżmak.
Album sygnowany nazwą Luxtorpeda w mediach zaistniał jako solowy krążek Litzy, tudzież "powrót Litzy" (sic!). W rzeczywistości ex gitarzysta Acid Drinkers i Turbo zajął się produkcją, mixem oraz realizacją albumu. Niemniej nie sposób odmówić wkładu do tego materiału pozostałych instrumentalistów. Wszak Luxtorpeda to przede wszystkim sprawne, dopracowane zestawy gitarowo-perkusyjne. Krążek zagrany jest w szybkim, dynamicznym tempie. Poprowadziły go charakterystyczne riffy w klimacie sprawdzonym dla hard rockowych patentów. Mniejszą rolę przy Luxtorpedzie odegrały solowe wypuszczenia gitarowe Litzy i Drężmaka, co dodało materiałowi trochę surowości. W jego liniach pojawiły się patenty charakterystyczne dla muzyki punkowej, jak i heavy metalowe pazury. Jednak zasadniczo hard rockowy kwintet postawił na żywiołowość, ekspresyjność i energię. Muzycy Luxtorpedy zasuwają z prędkością TGV.
Inaczej kwestie mają się z wokalami. Dla ortodoksyjnych fanów ciężkich brzmień nagrywanie w jednych barwach z raperem stanowi argument otwierający pole do wytoczenia ciężkich dział. Tym bardziej, że kilka przykładów z przeszłości kończyło się, używając eufemizmu, niekorzystnie. Jednak Luxtorpedzie wsparcie kogoś z tzw. polskiej sceny hip hopowej (cokolwiek by to oznaczało) wyszło z korzyścią. Soczyste wokale Litzy dobrze współgrają z gładkimi partiami Hansa. A, że stanowiły one ważny środek na płycie świadczą teksty, bo Litza i jego rockowi kompani poruszyli w tym krążku kilka ważnych spraw. Moim zdaniem jest to w głównej mierze krytyka wielu w gruncie negatywnych społecznych zachowań, ale traktowanych na poziomie interakcji międzyludzkich bez większych emocji. Luxtorpeda na poziomie lirycznym ostrzega przed współczesnymi zagrożeniami, jak i zwraca uwagę na stopniowy upadek kondycji ludzkiego człowieka ("dziś homo homini jak świnia świni, anno domini modlimy się do wieprzowiny"). Chyba w tym wszystkim jest też trochę nadziei, a tej należałoby szukać w Bogu.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić zwróciłbym uwagę na mimo wszystko mało urozmaicone kompozycje, które do jakiegoś stopnia są schematyczne. Jest to szczególnie odczuwalne w instrumentalnych wersjach utworów, które następują po podstawowej części płyty. Wydaje mi się również, że pomysł z czerwonym opakowaniem płyty jest zupełnie nietrafiony, bo skutecznie maskuje świetną okładkę. Zresztą coś się generalnie grupie pojebało z kolorami, bo w materii ilustracyjnej nagrała album czerwono-biały, a we współczesnej mocno usymbolizowanej Polsce, taki zabieg jest celową prowokacją albo wynika z ignorancji. Niemniej to są w rzeczywistości pierdoły, bo debiutancki album Luxtorpedy jest naprawdę przyzwoitą porcją hard rocka. Myślę, że fani tego typu brzmień powinni być w pełni usatysfakcjonowani.
Konrad Szatański / [ 17.06.2011 ]
|