Trafiłem do grona osób, które na dwa tygodnie przed oficjalną premierą miały możliwość przesłuchania nowego albumu Cavalera Conspiracy. Z tej możliwości skorzystałem. Dzisiaj mogę napisać, że niestety skorzystałem, bo drugie wydawnictwo w dyskografii grupy, album "Blunt Force Trauma" bardzo mnie rozczarował. Z dużej chmury mały deszcz, jak rzecze polskie przysłowie, a zarówno za chmurę, jak i za mżawkę odpowiedzialny jest Max Cavalera, który sprzedał swoim fanom przedpremierową historyjkę o nadchodzącym opus magnum jego twórczości i sam przyłożył się do słabej jakości tego krążka.
"Blunt Force Trauma" to album wtórny i nudny, fragmentami nawet skserowany z innych krążków (np. perkusyjny wstęp do "Burn Waco" dobrze znany fanom Igora Cavalery, resztę odsyłam do utworu "Sepulnation" z albumu "Nation" wydanego w 2001 roku), ale nagrany przede wszystkim na jedno kopyto. Nie wiem czy fani Cavalera Conspiracy odnajdą chociaż jeden świeży riff na nowym albumie swoich ulubieńców - będzie to możliwe tylko pod warunkiem, że nie mieli do czynienia z ostatnim studyjnym albumem grupy. Utwory, które weszły w skład "Blunt Force Trauma" sprawiają wrażenie spłaszczonych i niedokończonych, w momencie gdy się naprawdę rozkręcają następuje ich gwałtowne przerwanie, co w słuchaczu może wywołać poczucie niesmaku w kombinacji z irytacją (wyjątki stanowią "Killing Inside", "Genghis Khan" i utwór tytułowy). Oszczędna konstrukcja krążka przyniosła dziwne quasi riffy gitarowe w połączeniu z postrzępionymi, zdeformowanymi solówkami Marca Rizzo, który przecież w tej materii należy do prawdziwych wirtuozów. Negatywnym wynikiem tych niedoskonałości jest długość krążka. Wszak czas trwania następcy dobrze przyjętego "Inflikted" z 2008 roku jest w podstawowej wersji obliczony na 34 minuty.
Liche wrażenia powstałe z odbioru nowego albumu Cavalera Conspiracy w pewnej mierze ratuje pomysł na jego brzmienie. "Blunt Force Trauma" to album, który oferuje słuchaczom dwie, gładko nałożone na siebie płaszczyzny metalu: thrash i groove. Z jednej strony premierowy album braci Cavalera to szybka i agresywna petarda, pozbawiony hamulców zasuw na instrumentach, a z drugiej próba wykreowania popularnego ostatnimi czasy klimatu potężnych groove'owych uderzeń (w slangu: "od ściany do ściany"). Całość mogłaby brzmieć wyjątkowo korzystnie gdyby materiał nosił jakiejkolwiek znamiona oryginalności, a przynajmniej rozwinięcia pomysłów z "Inflikted". W przypadku Cavalera Conspiracy stało się odwrotnie, bo grupa wymyśliła aby wyciąć wszystko co najlepsze z wspominanego albumu i na drętwych szkicach nagrać nowy materiał. Nie wiem co w tej awanturze robi Roger Miret z Agnostic Front, ale jego wokale w utworze "Lynch Mob" zadziałały ożywczo na jakość krążka. To wszystko jednak za mało aby rozpatrywać "Blunt Force Trauma" w kategorii albumów udanych.
Niebawem premierę ma mieć dwunasty studyjny album Sepultury, a więc zespołu, z którym przez lata byli związani bracia Cavalera. Biorąc pod uwagę formę ich macierzystego zespołu w ostatnich latach, myślę, że Cavalera Conspiracy może ten rok zakończyć pod znakiem podwójnej porażki. Pierwsza została odniesiona na "Blunt Force Traumie", albumie, który stanowczo zawodzi oczekiwania. a druga może przyjąć formę refleksyjną nad porządnym przykładem komponowania i grania muzyki thrash n' groove. Piłeczka jest po stronie Sepultury. Niemniej nawet pomimo mizerii jaką zaserwowali w 2011 bracia Cavalera jakoś jestem spokojny o sprzedaż tego albumu. Przecież za zespołem stoją pieniądze Roadrunner Records i w efekcie dobrze przygotowana kampania promocyjna nawiązująca m.in. do nazwiska Cavalera, które kiedyś było wyznacznikiem poziomu w metalowym świecie. Dzisiaj służy już tylko propagandzie.
Konrad Szatański / [ 23.04.2011 ]
|