Jak ja lubię takie powroty! Ostatnio mam sporo powodów do radości, bo i reaktywacji starych, zapomnianych kapel jest coraz więcej, także w naszym kraju. Nazwa Markiz De Sade wpadła mi w oko po raz pierwszy kilka lat temu. Wiedziałem, że istniała na początku lat 80-tych, że nagrała jedno demo, ale zapisała się gdzieś na pożółkłych kartach historii. No i co najważniejsze, była to kapela z moich okolic - z Białegostoku, a to ogromna rzadkość. Niestety Markiz zniknął ze sceny na dwadzieścia lat, by powrócić w 2008 roku, a w następnym wydać całkiem nowe demo. Miałem przyjemność być na pierwszym po latach koncercie kapeli, a dziś dumnie trzymam w rękach najnowsze jej dziecko i prawdziwy wydawniczy debiut - album "Sen Schizofrenika.
Pierwsza rzecz, o której warto wspomnieć to fakt, że ze starego składu Markiza ostało się dwóch zaledwie oryginalnych członków, których wspomogli nowi, trochę młodsi koledzy. Partie bębnów np. zarejestrował znany ze współpracy m.in. z Abused Majesty i Naumachią Icanraz. A jaka jest ta muzyka? Mocna, cholernie mocna, energetyczna, dosadna, także ze względu na teksty, o których za chwilę i agresywne wokale. Zespół obraca się w rejonach mocnego heavy metalu i thrashu. Gdzieniegdzie pobrzmiewają echa starego grania spod znaku Motorhead, co powoduje, że na płycie znajdą coś dla siebie zarówno zwolennicy klasycznych dźwięków, jak i słuchacze wychowani na współczesnej muzyce. Uważam, że to również jest zasługą młodej kadry, a zabiegi łączenia tradycji z nowoczesnością sprawiają, że muzyka staje się ciekawsza, niebanalna i mocniej przykuwa uwagę odbiorcy. Z informacji we wkładce można wyczytać, że materiał na płytę nagrano w białostockim Bloodline Studio. Przyznam szczerze, że pierwszy raz spotykam się z tą nazwą, ale od razu donoszę, że robotę wykonano naprawdę zawodowo. Absolutnie profesjonalne brzmienie na najwyższym poziomie. Wszystkie instrumenty są doskonale słyszalne, klarowne i selektywne, a przy tym nie ma wrażenia zbyt nachalnej, czy wręcz sterylnej czystości. Udało się w tym wszystkim zachować brud, tak bardzo przywodzący na myśl oldschoolowe produkcje. Dynamiczna, akustycznie brzmiąca perkusja, mocny bas i ostre gitary - kwintesencja dobrego metalu. Nie można chcieć więcej!
Gdybym miał się do czegoś jednak przyczepić (no bo za słodko to nie może być), byłby to wokal. Mam wrażenie, że gardłowy czasem za mocno "ciśnie", zbyt agresywnie wydzierając się w niektórych momentach, kiedy nie zawsze to pasuje. W ogólnym rozrachunku jest w porządku, tylko właśnie czasem partie wokalne są jakby obok gitar, obok melodii, zbytnio skupiając się może na interpretacji tekstu... a może ja się zwyczajnie czepiam. Same teksty są niezłe i podobają mi się. Tematyka jest różnorodna, dość szeroka. Są i teksty traktujące o demonach wojny i dramatach, jakie wojna ze sobą niesie, są kwestie ogólnoludzkie i społeczne, ale też i typowe dla metalu miecze, topory i inne narzędzia tortur - tego również nie mogło zabraknąć. Dużym plusem jest to, że wszystkie teksty są w języku polskim, co jest ostatnio rzadkością w polskim metalu i za to należą się Markizowi brawa!
Muszę przyznać, że płyta ostatnio często gości w moim odtwarzaczu i sądzę, że będę jeszcze niejednokrotnie do niej wracał. Udany to debiut jak na zespół założony niemalże trzydzieści lat temu. A poważnie to panowie powinni być z siebie dumni, że dopięli swego i nagrali naprawdę bardzo solidny krążek, do którego chce się wracać i który nie nudzi się szybko, bo to nie lada sztuka. Markiz De Sade - zapamiętajcie tę nazwę, bo może niedługo będziecie ją krzyczeć przez sen... Sen Schizofrenika!
Atrej / [ 05.02.2011 ]
|