Gallows End to tegoroczni debiutanci spod skrzydeł Farvahar Records. "Nemesis Divine" to dwanaście do bólu heavy metalowych kompozycji. Mamy tutaj do czynienia z wycieczką do lat osiemdziesiątych poprzedniego wieku. Na szczęście chłopaki nie kopiują jakiejkolwiek kapeli, tylko zafundowali sobie (i nam) płytę zainspirowaną kilkoma znaczącymi zespołami. Najwyraźniej są zauroczeni wspomnianym okresem i po prostu słychać to w ich muzyce. Sporo w tym graniu melodii, zwolnień, gitarowych harmonii i klasycznych solówek. Co oczywiste nie może też brakować chórków. Całość zorientowana jest zdecydowanie na gitary i to one tutaj grają pierwsze skrzypce. Utwory są dosyć krótkie i zagrane z pazurem, co powoduje, że płyta dosyć szybko przelatuje w odtwarzaczu. Jeśli jeszcze ktoś nie ma obrazu tego grania, to pozwolę sobie podrzucić kilka kapel, które niewątpliwie wpłynęły na muzyków i ich granie na "Nemesis Divine". Mam na myśli tutaj na przykład Gamma Ray, Helloween, czy Running Wild ("The Curse"). Jak łatwo się domyśleć Szwedzi prochu nie wymyślili, nie nagrali również wielce oryginalnej płyty. Od razu powiem, że mi to w żaden sposób nie przeszkadza. Ja wychowałem się na takim graniu i do niego mam ogromny sentyment. Zawsze przychylnie spoglądam na takie wycieczki w dawne czasy. Tylko tutaj musi być spełniony jeden warunek - to musi być na poziomie. Bezmyślne kalkowanie mnie nie interesuje. Na szczęście (jak już wspomniałem wcześniej) na "Nemesis Divine" nie ma o tym mowy.
Na tym albumie słychać, że muzycy bardzo sprawnie obsługują swoje instrumenty. Szczególnie dotyczy to gitarzystów, bo tutaj nie potrafię się doczepić do czegokolwiek. Dosyć zgrabne sola i w miarę interesujące riffy. Sekcja rytmiczna bez większych fajerwerków, trochę przydałoby się urozmaicenia w grze perkusji. No i na koniec wokal (i również gitarzysta), który idealnie pasuje do takiego grania. Thord ma ciekawą barwę głosu i dosyć swobodnie operuje w górnych rejestrach. Kompozycje są poukładane jak należy, nie ma tutaj jakiegoś bałaganu. Za większość kawałków odpowiada wspomniany już Thord i trzeba przyznać, że wyszło to wszystko całkiem dobrze. Po kilkunastu przesłuchaniach "Nemesis Divine" mam tylko jedno spore zastrzeżenie do tego materiału. Prawdę mówiąc wszystko to jest bardzo podobne do siebie. Zdecydowanie przydałoby się coś urozmaicić w poszczególnych kompozycjach. Tak prosto mówiąc większość kawałków jest zagrana na jedno kopyto i pod koniec krążka człowiek traci troszkę koncentrację na tym graniu. Jednak warto poczekać do ostatniego kawałka, gdyż tutaj mamy coś znakomitego. Ponad dziesięciominutowy "Riders Of The North" to prawdziwa uczta. Świetnie pokombinowany kawałek, z rozbudowaną częścią instrumentalną i obowiązkowym zwolnieniem w środku. Jak dla mnie to palce lizać. Dla mnie to oczywiście "michałek" na tej płycie.
Podsumowując... jak na pierwszy raz Gallows End to muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem. Tak dobre płyty to potrafią nagrywać kapele z o wiele większym stażem. Po "Nemesis Divine" spokojnie mogą sięgnąć osoby, które lubią trochę bardziej melodyjne granie z lekką myszką. Ktoś, kto lubi płyty z Hamburga datowane na końcówkę lat 80-tych tutaj nie będzie zawiedziony.
Piotr "gumbyy" Legieć / [ 02.10.2010 ]
|